Выбрать главу

– Chyba powinnam pójść – przyznałam niechętnie.

– Świetnie! – Janet wyglądała na uszczęśliwioną. – Jeśli nie masz nic przeciwko temu, zaparkuję auto pod twoim domem i razem pójdziemy na pogrzeb.

Umawianie się na coś takiego nigdy nie przyszłoby mi do głowy.

– Dobrze – powiedziałam, starając się, żeby w moim głosie nie było słychać zdumienia czy powątpiewania. I wtedy uświadomiłam sobie, że mam informację, którą powinnam się podzielić.

– Claude i Carrie wzięli ślub.

– Mówisz… mówisz poważnie? – Janet stanęła naprzeciw mnie, bardzo zaskoczona. – Kiedy?

– W urzędzie, wczoraj.

– Hej, Marshall! – krzyknęła Janet do naszego sensei, który wyszedł właśnie ze swojego biura, mieszczącego się między siłownią a salą do aerobiku, w której odbywały się też zajęcia karate.

Marshall obrócił się, w dłoni trzymał szklankę jakiejś brązowej zawiesistej cieczy, którą pił na śniadanie. Miał na sobie zwykły zestaw składający się z koszulki i spodni od dresu. Uniósł brwi, jakby chciał zapytać: „No co?”.

– Lily mówi, że Claude i Carrie wzięli ślub!

Ten okrzyk spowodował ogólny wybuch komentarzy. Brian Gruber przestał robić brzuszki, usiadł na ławce i ocierał twarz ręcznikiem. Jerri wyciągnęła z torby komórkę i zadzwoniła do przyjaciółki, która o tej porze już była na chodzie i piła kawę. Kolejnych parę osób podeszło do nas, żeby omówić tę nowinę. Zauważyłam też blask jakichś emocji na twarzy Bobo; uczucie, które wiedziałam, że nie pasuje do reakcji na moją trywialną plotkę.

– Skąd wiesz? – spytała Janet i zorientowałam się, że stoję w środku małego tłumu spoconych i ciekawskich ludzi.

– Byłam przy tym – odpowiedziałam zaskoczona.

– Byłaś świadkiem? Skinęłam głową.

– W co była ubrana? – zapytała Jerri, odgarniając z czoła blond pasemka.

– Gdzie pojechali w podróż poślubną? – zapytała Marlys Squire, pracująca w biurze podróży babcia czworga wnucząt.

– Gdzie będą mieszkać? – dociekał Brian Gruber, który od pięciu miesięcy próbował sprzedać swój dom.

Przez moment chciałam się odwrócić i uciec gdzie pieprz rośnie, ale… być może… rozmowa z tymi ludźmi, bycie częścią grupy, wcale nie było takie złe.

Kiedy jednak wracałam z siłowni, miałam już inne odczucie. Zawiodłam samą siebie – ostrzegał mnie jakiś mały fragment mojego mózgu. Otworzyłam się, ułatwiłam im to. Zamiast prześlizgiwać się między tymi ludźmi, obserwując ich, ale nie wchodząc z nim w interakcję, stanęłam w miejscu na tyle długo, by umocowano mnie tu na stałe, dałam im możliwość poznania się, interpretacji, gdy dzieliłam się swoimi przemyśleniami.

W ciągu dnia, gdy pracowałam, pogrążyłam się w głębokiej ciszy, wygodnej i odświeżającej jak wygodny szlafrok. Ale nie była ona tak wygodna jak kiedyś. W jakiś sposób wydawała się już nie pasować.

Wieczorem poszłam się przejść, chłodna noc okryła mnie swoją ciemnością. Widziałam Joela McCorkindale'a, pastora ze Zjednoczonego Kościoła w Shakespeare, jak biegł swoje zwyczajowe pięć kilometrów, z charyzmą wyłączoną na wieczór. Zauważyłam, że Doris Massey, której mąż zmarł w ubiegłym roku, znów zaczęła chodzić na randki, bo ciężarówka Charlesa Friedricha stała zaparkowana przed jej przyczepą kempingową. Clifton Emanuel, zastępca Marty Schuster, minął mnie w ciemnozielonym bronco. Dwóch nastolatków włamywało się do sklepu monopolowego Butelka i Puszka, więc zanim wtopiłam się w ciemność, zadzwoniłam z komórki na policję. Nikt mnie nie widział; byłam niewidzialna.

Byłam samotna.

ROZDZIAŁ 6

Jack zadzwonił w piątek rano, gdy wychodziłam do mieszkania Deedry, żeby pomóc Lacey.

– Wracam – oznajmił. – Może wpadnę w niedzielę po południu.

Poczułam przebłysk żalu. Przyjedzie z Little Rock na jedno popołudnie, pójdziemy do łóżka, a w poniedziałek będzie musiał wracać do pracy. Z drugiej strony, ja też tego dnia pracowałam, więc nawet gdyby Jack został w Shakespeare, nie widzielibyśmy się zbyt długo. Krótkie spotkanie z nim było lepsze niż brak spotkania… przynajmniej na razie.

– W takim razie do zobaczenia – powiedziałam, ale łatwo dało się wyczuć przerwę, jaka nastąpiła przed moją odpowiedzią, i wiedziałam, że nie zrobiłam wrażenia wystarczająco szczęśliwej.

Po drugiej stronie słuchawki również zaległa cisza. Jack nie jest głupi, zwłaszcza jeśli chodzi o mnie.

– Coś jest nie tak – odpowiedział w końcu. – Czy możemy o tym porozmawiać, gdy przyjadę?

– W porządku – powiedziałam, starając się, aby mój głos zabrzmiał łagodniej. – Do zobaczenia. – Odłożyłam słuchawkę najdelikatniej, jak umiałam.

Na miejsce dotarłam trochę za wcześnie. Oparłam się o ścianę przy wejściu do mieszkania Deedry i czekałam na Lacey. Byłam w ponurym nastroju, choć wiedziałam, że to nierozsądne. Gdy Lacey z wielkim trudem weszła na górę, tylko skinęłam głową na przywitanie. Wydawała się zadowolona, że na tym udało się skończyć wymianę uprzejmości.

Lacey zdołała zmusić Jerrella do zabrania pudeł, które spakowałyśmy poprzednim razem, więc w mieszkaniu było o wiele luźniej. Po krótkiej dyskusji zaczęłam sortować rzeczy w małym saloniku, gdy ona pakowała pościel.

Wrzuciłam czasopisma do worka na śmieci i otworzyłam szufladę małego stolika. Znalazłam w nim rolkę miętowych dropsów, pudełko długopisów, samoprzylepne karteczki i instrukcję obsługi magnetowidu. Sprawdziłam dno szuflady i sięgnęłam głębiej. Wyciągnęłam kupon na zakup obiadu do przygotowania w mikrofalówce, firmy Healthy Choice. Zmarszczyłam brwi, czułam, jak mięśnie wokół ust układają się w coś, co wkrótce zamieni się w zmarszczki.

– Zniknął – powiedziałam.

– Co? – spytała Lacey.

Nawet nie słyszałam jej w kuchni za sobą, ale okienko podawcze między kuchnią a salonem było otwarte.

– Program telewizyjny.

– Może wyrzuciłaś go w środę?

– Nie – odpowiedziałam stanowczo.

– A właściwie jaka to różnica? – Lacey nie wydawała się tego lekceważyć, ale była zdezorientowana.

Stanęłam naprzeciw niej. Łokciami oparła się o blat szafek w kuchni, na jej złotobrązowym swetrze widać było kłaczki z pralki.

– Nie wiem – wzruszyłam ramionami. – Ale Deedra zawsze, ale to zawsze trzymała gazetę w tej szufladzie, bo zaznaczała sobie programy, które chciała nagrać. Od początku ciekawe wydawało mi się to, że ktoś z tak ograniczoną inteligencją był obdarzony talentem do obsługi sprzętu AGD i RTV. Potrafiła w ciągu paru minut nastawić magnetowid tak, żeby nagrał jej ulubione programy. W te wieczory, gdy nie miała randki, miała telewizor. Nawet gdy zamierzała zostać w domu, ale towarzyszył jej mężczyzna – nie oglądała wtedy swoich seriali. Nastawiała magnetowid i je nagrywała.

Codziennie przed pracą Deedra nadrabiała zaległości w swoich telenowelach, czasami oglądała Oprah. Używała samoprzylepnych karteczek, żeby oznaczać kasety. W koszu na śmieci zawsze była żółta sterta papierków.

Do cholery, jaką różnicę robiło zaginione czasopismo? Niczego więcej nie brakowało – a przynajmniej niczego takiego nie odkryłam. Skoro zginęła torebka Deedry (nie słyszałam, żeby się odnalazła), to złodziejowi nie zależało na kluczach do jej mieszkania, ale na czymś innym, co było w torebce.