– Tak, wiem.
– Trochę to żałosne. Ale stary łajdak ma nadal mnóstwo wigoru, to mu muszę przyznać. Ciągle jest w stanie naskoczyć na ciebie w mgnieniu oka, jeśli dasz mu do tego powód. I opieprzyć cię od góry do dołu.
– Konkretnie ciebie?
– Nie, nie mnie. Mówiłam ogólnie.
Czy miałam zapytać kogo? Postanowiłam tego nie robić z czystej przekory.
– Rozumiem, że dostałabyś spadek, razem z resztą prawnuków? – zapytałam zamiast tego, nie do końca rozumiejąc, dlaczego używam informacji, które przekazał mi Bobo.
– Tak, tak słyszałam – Becca uśmiechała się szeroko. – Ale staruszek jeszcze nie umarł! – wydawała się zadowolona z pokrewieństwa z takim twardzielem. Ale zaraz zrobiła się poważna. – Tak naprawdę, Lily, to chciałam powiedzieć, że możesz spodziewać się kolejnej wizyty pani szeryf.
– Dlaczego?
– Anna-Lise mówi, że kobiety trenujące karate są w następnej kolejności. Ze względu na to, jak zginęła Deedra.
– Jak zginęła? – Została…
Donośne pukanie przeszkodziło w naszej interesującej rozmowie.
– Za późno – powiedziała Becca, niemal beztrosko.
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Becca wstała i wyszła tylnymi drzwiami. Musiałam otworzyć, a miałam coraz gorsze przeczucie.
– Szeryf Schuster – przywitałam ją i nie byłam w stanie ukryć niechęci. Ten dzień już mnie wykończył.
– Panno Bard – powiedziała krótko. Marta weszła, a w ślad za nią podążył Emanuel.
– Proszę usiąść. – Mój głos był chłodny i nieszczery. Oczywiście usiedli.
– Wyniki sekcji Deedry Dean – powiedziała Marta Schuster – są bardzo interesujące.
Podniosłam rękę, dłoń miałam skierowaną ku górze. No co?
– Mimo że po śmierci robiono z nią różne rzeczy – nie mogłam zapomnieć błysku szkła pomiędzy udami Deedry – zmarła w wyniku jednego silnego ciosu w splot słoneczny. – Szeryf poklepała się po własnym splocie słonecznym, żeby to lepiej zilustrować.
Prawdopodobnie wyglądałam na tak osłupiałą, jak się czułam. W końcu nie byłam w stanie z siebie nic wydusić poza: „No i?”.
– To był potężny cios, który zatrzymał jej serce. Nie umarła z powodu upadku czy uduszenia.
Pokręciłam głową. Nadal nie wiedziałam, co o tym myśleć. Nie wiem, jakiej reakcji spodziewała się Marta Schuster, ale nie zobaczyła jej i to ją rozzłościło.
– Oczywiście to mógł być wypadek – powiedział nagle Clifton Emanuel i obie na niego spojrzałyśmy. – Może ten cios nie miał jej zabić. Może ktoś ją uderzył, nie wiedząc, jak mocno to robi.
Nadal gapiłam się jak kretynka. Próbowałam zrozumieć znaczenie tej wypowiedzi, którą wygłosił tak, jakby dawał mi „wielką wskazówkę”.
– Cios pięścią – powiedziałam obojętnie. Czekali, z identycznym wyrazem wyczekiwania, niemal triumfu, wypisanym na twarzy. Stało się.
– Jak cios karate – powiedziałam. – Czyli… sądzicie… że co?
– Patolog powiedział, że osoba, która potrafiłaby uderzyć w ten sposób, musi być silna i wytrenowana.
Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Nie było sposobu, by uchronić się przed podejrzeniami. Nie dało się zanegować tego, o czym teraz myśleli. Przyszło mi do głowy tyle rzeczy naraz, że nie umiałem ich ogarnąć. Przypomniałam sobie ludzi z mojej grupy, przestudiowałam ich twarze. Każdy z uczniów, którzy uczęszczali na zajęcia dłużej niż przez parę miesięcy (jak można sobie łatwo wyobrazić, grupa miała wyraźne tendencje do kurczenia się), znał Deedrę. Raphael Roundtree uczył matematyki w liceum, do którego chodziła, Carlton Cockroft rozliczał jej podatki, Bobo był jej kuzynem, Marshall widywał Deedrę, jak przychodziła na aerobik w Body Time. Choć ciężko było w to uwierzyć, każdy z nich mógł z nią też sypiać.
A to byli przecież tylko mężczyźni. Janet znała Deedrę od lat, Becca wynajmowała jej mieszkanie… a ja dla niej pracowałam.
Pomyślałam, że moja firma tego nie wytrzyma. Przetrwałam inne skandale i wstrząsy w Shakespeare i miałam klientów, choć nie tak wielu jak wcześniej. Ale gdyby padło na mnie poważne podejrzenie, mogłam pożegnać się ze źródłem utrzymania. Musiałabym się przeprowadzić. Znowu.
Nikt nie chce się bać własnej sprzątaczki.
Schuster i Emanuel ciągle czekali, aż odpowiem, ale nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Wstałam. Oni po chwili wahania również. Podeszłam do drzwi i otworzyłam je. Czekałam, aż sobie pójdą.
Spojrzeli na siebie pytająco, Schuster wzruszyła ramionami.
– Do zobaczenia później – powiedziała spokojnie i zeszła po stopniach.
Emanuel podążył za nią.
– Nie sądzę – powiedziałam i zamknęłam za nimi drzwi.
Usiadłam, położyłam dłonie na kolanach i próbowałam zastanowić się, co zrobić. Mogłam zadzwonić w poniedziałek do prawnika… Ale do kogo? Na pewno jakiegoś znałam. No i Carlton mógł mi kogoś polecić. Ale nie chciałam tego robić, nie chciałam tracić czasu ani pieniędzy na obronę przed tak bezpodstawnymi zarzutami. Rodzony brat szeryf był bardziej podejrzany niż ja. Doszłam do wniosku, że to właśnie dlatego szeryf skupiała się na teorii ciosu karate. Jak można było opisać cios? Był, jaki był. Jeśli dało się poznać, że serce zatrzymało się w wyniku ciosu karate, równie dobrze można było powiedzieć: „Osoba, która uderzyła, była praworęczna, trenowała karate goju-ryu od około trzech lat, a jej sensei urodził się w Azji”.
Jeśli autopsja wykazała, że Deedra została uderzona, kiedy stała, byłaby to z pewnością ważna informacja. Prawdopodobnie w Shakespeare nie było zbyt wielu mężczyzn, a jeszcze mniej kobiet, którzy potrafiliby wyprowadzić taki cios czy w ogóle zdawać sobie sprawę, że może on okazać się śmiertelny.
Ale jeśli Deedrę zaatakowano, gdy siedziała lub leżała oparta o twardą powierzchnię, tak, wtedy było o wiele więcej osób, które byłyby w stanie tak ją uderzyć.
W tym akurat momencie nie potrafiłam sobie wyobrazić, jak mógł wyglądać taki ciąg wydarzeń, ale było to możliwe. Wśród wielu rzeczy, o których szeryf nie wspomniała, było molestowanie Deedry. Czy stało się to przed jej śmiercią czy po niej?
Gdy o tym pomyślałam, uznałam, że wiele zależy od odpowiedzi na to pytanie.
I dlaczego zostawiono ją w lesie? To, że znaleziono ją przy drodze, którą często jeździłam, świadczyło na moją niekorzyść. Oczywiście przy Farm Hill Road były inne domy i firmy. Z jednej strony domu pani Rossiter, niecałe pół kilometra od niego, był warsztat samochodowy, z drugiej, w odległości półtora kilometra, stał sklep z antykami, rękodziełem i starociami. To mnie trochę uspokoiło – nie tylko mnie można było wskazać palcem.
Gdzie byłam w nocy, kiedy zamordowano Deedrę? To była niedziela. Tydzień temu, choć wydawało się, że upłynął przynajmniej miesiąc, Jack nie przyjechał na weekend. W sobotę oddałam się swoim zwykłym zajęciom – tym samym, które starałam się załatwić w tę sobotę: dwa drobne sprzątania, porządkowanie własnego domu, zrobienie zakupów. Często gotowałam obiady na cały tydzień i zamrażałam je. Tak, przypomniałam sobie: wieczorem w sobotę gotowałam, żeby mieć całą niedzielę wolną i móc poćwiczyć, zrobić pranie i dokończyć biografię, którą wypożyczyłam z biblioteki.
I właśnie to robiłam w niedzielę. Żadnych niespodziewanych telefonów, żadnego pokazywania się światu, poza godziną na siłowni po południu. Janet i Becca też tam były. Pamiętam, że rozmawiałam z nimi. Obejrzałam wieczorem film z wypożyczalni i doczytałam książkę do końca. Nikt nie zadzwonił. Mój typowy niedzielny wieczór.
Do czego się to wszystko sprowadzało? Znałam Deedrę, trenowałam karate. W pewnym stopniu znałam miejsce, w którym znaleziono jej zwłoki.