Выбрать главу

Świętowaliśmy wyjątkowo mocno.

Po wszystkim w kuchni panował jeszcze większy bałagan. Ponieważ Jack gotował, ja sprzątałam, a on zasłał łóżko. Później, mając wyjątkową perspektywę całego wolnego dnia, postanowiliśmy wybrać się na spacer.

Poranek był idealny, zarówno jeśli chodzi o nasze bycie razem, jak i pogodę. Wiosenny poranek był wystarczająco ciepły, niebo jasne i bezchmurne. Od lat się tak nie czułam, nie zbliżyłam się nawet do takiego stanu. Byłam tak szczęśliwa, że niemal odczuwałam fizyczny ból i byłam śmiertelnie przerażona.

Gdy przeszliśmy parę przecznic, zaczęłam opowiadać Jackowi o Deedrze. Powiedziałam mu o nowej szeryf, jej bracie, o tym, jak Lacey poprosiła mnie o pomoc, o zawstydzających przedmiotach, które znalazłam w mieszkaniu Deedry. O Becce, Janet i pogrzebie, o pożarze w domu Joego C, o testamencie, który przeczytał Bobo, gdy szpiegował w sekretarzyku.

– Joe C. nie zostawia nic Calli? – Jack nie dowierzał. – Mimo że troszczyła się o niego przez piętnaście lat czy ile tam, gdy wymagał opieki?

– Co najmniej przez piętnaście lat. Tak mi powiedziała. Joe C. zapisał dalszym krewnym, wnukom swojego rodzeństwa – Bobo, Amber-Jean, Howellowi trzeciemu, każdemu z dzieciaków Winthropów – po meblu. Oczywiście po tym wszystkim pewnie tego nie dostaną, choć być może w domu są jeszcze rzeczy, które warto ratować. Nie wiem. A pozostali wskazani w testamencie mają podzielić między siebie środki ze sprzedaży domu.

– A kto to jest?

– Becca i jej brat, Anthony – zaczęłam, próbując przypomnieć sobie, co powiedziała mi Calla kilka tygodni wcześniej – pochodzą od…

– Podaj mi tylko nazwiska, nie genealogię – ostrzegł mnie Jack.

Pamiętałam, że Jack chodził do kościoła, gdy był mały. Wychował się w rodzinie baptystów. Byłam ciekawa, czy mogliśmy rozmawiać o innych rzeczach.

– Dobra. Są jeszcze Sarah, Hardy i Christian Prader, którzy mieszkają w Karolinie Północnej. Nigdy ich nie spotkałam. I Deedra, która już się nie liczy.

– A jak myślisz, ile jest warta działka i dom?

– Słyszałam, że trzysta pięćdziesiąt tysięcy dolarów.

– Siedemdziesiąt tysięcy dolarów to nie jest suma, którą można by zignorować.

Pomyślałam, co mogłabym zrobić z siedemdziesięcioma tysiącami dolarów.

W gazetach niemal codziennie czytałam o korporacjach, która mają miliony i miliardy dolarów. W wiadomościach telewizyjnych słyszałam o ludziach, którzy są tyle „warci”. Ale dla kogoś takiego jak ja siedemdziesiąt tysięcy dolarów to było bardzo dużo.

Siedemdziesiąt tysięcy. Mogłabym kupić nowy samochód, zaspokoić swoją palącą potrzebę. Nie musiałabym oszczędzać na wszystkim, żeby uciułać na podatek od nieruchomości, abonament w siłowni i ubezpieczenia: medyczne i samochodowe. Gdybym się rozchorowała, mogłabym pójść do lekarza i od razu wykupić lekarstwa i nie musiałabym przez kilka miesięcy sprzątać za darmo gabinetu Carrie.

Mogłabym kupić Jackowi ładny prezent.

– Co chciałbyś ode mnie dostać, gdybym miała siedemdziesiąt tysięcy dolarów? – zapytałam, co było jak na mnie wyjątkową fanaberią.

Jack zbliżył się i szepnął mi na ucho.

– To możesz dostać prawie za darmo – odpowiedziałam, starając się nie okazać zawstydzenia.

Podeszliśmy do domu Joego C, wskazałam Jackowi przyczernione okna z przodu. Bez słowa podszedł do domu i okrążył go. Dostrzegłam go kilka razy za wysokimi krzakami (tymi, których nie zniszczyli strażacy), jak patrzył w górę, w dół, przyglądając się dokładnie budynkowi. Widziałam, że ma coraz bardziej ponury wyraz twarzy.

– Weszłaś do środka – skomentował, gdy do mnie wrócił.

Stanął obok i patrzył na mnie.

Przytaknęłam, nie skupiając się na nim, bo oceniałam straty. Piętro wyglądało dobrze, przynajmniej z chodnika. Na podwórku było rumowisko, spopielone szczątki różnych przedmiotów. Kiedy wiatr powiał w inną stronę, poczułam znów ten okropny swąd spalenizny.

– Weszłaś do środka – powiedział Jack.

– Tak – powiedziałam z wahaniem.

– Kompletnie ci odbiło? – zapytał cichym, poważnym głosem.

– Dom się palił.

– Nie wchodzi się do budynków, które się palą – powiedział Jack i cała złość, którą powstrzymywał rano, wybuchnęła. – Trzyma się od nich z daleka.

– Wiedziałam, że w środku był Joe C! – powiedziałam i też się zdenerwowałam. Nie lubię wyjaśniać oczywistych rzeczy. – Nie mogłam pozwolić mu spłonąć.

– Posłuchaj mnie, Lily Bard – powiedział Jack i zaczął iść tak szybko, że ledwo mogłam nadążyć. – Posłuchaj mnie.

Zatrzymał się, odwrócił twarzą do mnie i wymachiwał mi palcem przed nosem. Wbiłam wzrok w ziemię, czułam, że usta mi się zaciskają, a oczy zmieniają w wąskie szparki.

– Kiedy dom się pali, nie wchodzisz do niego – poinformował mnie, z widocznym wysiłkiem nie podnosząc głosu. – Nieważne, kto jest w tym domu… Jeśli jest tam twoja matka; jeśli jest tam twoja siostra. Jeśli ja tam jestem. Nie. Wchodzisz. Do środka.

Wzięłam głęboki oddech i gapiłam się na swoje adidasy – Tak, mój panie – powiedziałam cicho. Wzniósł ręce w górę.

– Dosyć! – oznajmił niebu. – Dosyć! – I odszedł.

Nie miałam zamiaru gonić za nim, bo musiałabym biec, żeby nadążyć. Ruszyłam więc w przeciwnym kierunku.

– Lily! – krzyknęła za mną jakaś kobieta. – Lily, poczekaj!

Mimo że miałam ochotę uciec, zatrzymałam się i odwróciłam.

Becca Whitley goniła mnie, trzymając pod rękę wielkiego faceta z jasnymi kręconymi włosami. W pierwszej chwili pomyślałam, że ten gość powinien dogadać się z zastępcą Emanuelem, stworzyć drużynę i zająć się na poważnie karierą we wrestlingu.

Becca była jak zwykle udekorowana, miała kolczyki ze sztucznymi brylantami i usta obrysowane tak ciemną konturówką, że wyglądała naprawdę wulgarnie. Kiedy miała na sobie te barwy wojenne, zawsze byłam zaskoczona, gdy przypominałam sobie, że była tak pełna wdzięku i tak dokładna na zajęciach karate i że całkiem sprawnie zarządzała mieszkaniami. Byłam przekonana, że to oznaczało, iż uległam stereotypom, których nie znosiłam, gdy ktoś używał ich w stosunku do mnie.

– To mój brat, Anthony – powiedziała z dumą Becca.

Spojrzałam na niego. Miał małe łagodne błękitne oczy. Byłam ciekawa, czy oczy Becki miały taki sam kolor, gdy nie nosiła szkieł kontaktowych. Anthony uśmiechnął się jak dobrotliwy olbrzym. Chciałam pokazać dobre maniery, ale nadal myślałam o Jacku. Podałam rękę bratu Becki i doceniłam wysiłek, jaki włożył w to, żeby uścisk nie był zbyt mocny.

– Na długo przyjechałeś, Anthony? – zapytałam.

– Na tydzień lub coś koło tego – powiedział. – Później być może wybierzemy się z Beccą na wycieczkę. Od lat nie widzieliśmy niektórych naszych krewnych ze strony ojca.

– Czym się zajmujesz? – Starałam się okazać uprzejme zainteresowanie.

– Jestem doradcą w więzieniu w Teksasie – odpowiedział, szczerząc białe zęby w szerokim uśmiechu. Wiedział, że zareaguję na jego słowa.

– Trudna praca – powiedziałam.

– Trudni ludzie – odpowiedział, kręcąc głową. – Ale zasługują na drugą szansę po tym, jak odsiedzą wyrok. Mam nadzieję, że wypuszczę ich na wolność w lepszym stanie, niż byli, gdy trafili do więzienia.

– Nie wierzę w resocjalizację – powiedziałam bez ogródek.

– Ale spójrz na tego chłopca, którego niedawno aresztowano – powiedział rozważnie. – Tego, który w zeszłym roku uszkodził samochód Deedry. Znów trafił do więzienia. Nie sądzisz, że osiemnastolatkowi przydałaby się każda pomoc, jaką może otrzymać?