Выбрать главу

Powiedziałam Jackowi wszystko, co wiedziałam o poczynaniach mieszkańców budynku w to niedzielne popołudnie.

– Becca była w mieście, ale nie wiem dokładnie gdzie. Claudea nie było, sióstr Bickel również, Terry Plowright wyjechał. Tick, jak sądzę, był pijany. Kobieta, która pracuje w Walmarcie, Domari Clayton, była według Becki w pracy.

– A gdzie była Becca?

– Nie wiem, nie powiedziała.

Nie miałam pojęcia, co Becca miała w zwyczaju robić w niedziele. Nie chodziła do kościoła i choć często pojawiała się w Body Time, nie zostawała tam długo. Może w niedziele po prostu włóczyła się po mieszkaniu w pidżamie i czytała gazety albo książkę.

– Czy jej brat już tu wtedy był?

– Nie, wczoraj widziałam go po raz pierwszy.

– Czyli nie poznał nigdy Deedry.

Jack oparł brodę na rękach i gapił się na drewnianą podłogę. Gdy rozmyślał, wzięłam z kuchni – naszej kuchni – stary program telewizyjny i otworzyłam go na sobocie. To musiał być dzień mający związek z Deedrą, skoro zginęła w niedzielę.

Przeczytałam wszystkie streszczenia, sprawdziłam transmisje sportowe, ślęczałam nad opisem wieczornych programów. Kiedy Jack po dłuższej chwili otrząsnął się z zadumy, zapytał, co robię. Próbowałam mu wyjaśnić, ale niepotrzebnie to zagmatwałam.

– Może na gazecie była krew albo coś i morderca zabrał ją ze sobą – powiedział bez zainteresowania. – Albo Deedra wylała na nią piwo imbirowe i wyrzuciła do kosza. Bardziej mnie interesuje jej torebka. Co mogło w niej być? Czy miała jedną z tych wielkich toreb, w których można zmieścić cegły?

– Nie, jej były na tyle duże, by pomieścić pieniądze, szczotkę do włosów, puder, miętówki i chusteczki do nosa. Ale nic poza tym.

– Mieszkanie zostało splądrowane?

– Nie zauważyłam tego.

– Co jest wystarczająco małe, by zmieściło się w torebce? – Jack odwrócił się na plecy. Była to jeszcze bardziej atrakcyjna poza. Jego orzechowe oczy wpatrywały się w sufit. – Miała biżuterię?

– Nic drogiego. A przynajmniej nic, przez co warto było aranżować tę wyszukaną scenę zbrodni. Gdyby dostała w głowę cegłą, gdy robiła zakupy w centrum handlowym, to miałoby to sens. Miała kilka złotych łańcuszków, perły – one byłyby tego warte. Ale to, to ułożenie rzeczy w lesie… to wyglądało na coś osobistego. A jej perły były tam, wisiały na drzewie.

– Czyli wracamy do jej życia seksualnego. Z kim, kogo znasz, uprawiała seks?

Jack wyglądał odrobinę nieswojo, gdy zadawał pytanie. Było to trochę dziwne.

– Z każdym, z kim mogła – powiedziałam w roztargnieniu, zaczynając coś podejrzewać. – Chcesz listę?

Jack potwierdził i nadal wpatrywał się w sufit.

– Marcus Jefferson, ten gość, który mieszkał na piętrze, z przodu, w mieszkaniu, które przez jakiś czas wynajmowałeś. – Zastanowiłam się przez chwilę. – Syn Briana Grubera, Claude, Terry Plowright, Darcy Orchard, Norvel Whitbread, Randy Peevely, gdy był w separacji z Heather, plus jeszcze przynajmniej – policzyłam na palcach – czterech innych. A to tylko ci, których zastałam w jej mieszkaniu. Ale nie miałam zamiaru dawać Marcie Schuster listy.

– Nie powiedziałaś policji?

– To nie ich sprawa. Być może któryś z nich zabił Deedrę, ale to jeszcze nie powód, żeby wszyscy przechodzili piekło. A wcale nie jestem przekonana, by którykolwiek z nich naprawdę ją zabił.

– Skąd to wiesz?

– Bo niby dlaczego mieliby to zrobić? – zapytałam, pochylając się do przodu i opierając ręce na kolanach.

– Ze strachu przed zdemaskowaniem – zaczął pewnie Jack, ale się zawahał.

– Kto miałby się tego bać? Wszyscy w mieście wiedzieli, że Deedra była… łatwo dostępna. Nikt nie brał jej poważnie. To było jej tragedią. – Zaskoczyło mnie to, moja zaciekłość i drżący głos. Zależało mi bardziej, niż sądziłam, z powodów, których nie byłam w stanie zrozumieć. – Jack, czy byłeś bardzo samotny, gdy przyjechałeś do Shakespeare?

Poczerwieniał. Nie było to atrakcyjne.

– Nie – powiedział. – Ale było blisko. Nie zrobiłem tego ze strachu przed aids. Miała prezerwatywy, byłem napalony, ale zbadałem się wcześniej i byłem czysty, a wiedziałem, że ona jest…

– Dziwką? – zapytałam, czując, jak buzuje we mnie złość, której nie potrafiłam zrozumieć.

Jack przytaknął.

Niesamowite, jak łatwo można zniszczyć udane popołudnie.

– Czy możesz mi powiedzieć, dlaczego jesteś wściekła?

Jack zadał to pytanie moim plecom. Na kolanach szorowałam podłogę w łazience.

– Nie sądzę – odpowiedziałam szorstko.

Dłonie pociły mi się w gumowych rękawiczkach i wiedziałam, że gdy je ściągnę, będą śmierdziały jak stare zapocone skarpety.

Sama próbowałam to zrozumieć. Deedra nie ceniła samej siebie. Nie była to wina mężczyzn, z którymi się pieprzyła. Bez wątpienia sama się im oddawała. Nie prosiła o nic w zamian poza odrobiną uwagi, odrobiną życzliwości. Nie prosiła o stały związek, nie prosiła o pieniądze czy prezenty. Chciała być obiektem pożądania, nawet ulotnego, bo według niej potwierdzało to jej wartość.

Czy można więc było winić mężczyzn, którzy dawali jej to, czego pragnęła? Jeśli coś rozdawano tanio, czy można było obwiniać tych, którzy to brali?

Ja mogłam. I obwiniałam.

I musiałam to po prostu przełknąć. Było ich zbyt wielu, a wśród nich mężczyźni, których lubiłam, i tylko kilku, których szanowałam. Mężczyźni zdawali się na swój instynkt, tak jak Deedra zdawała się na swój. Ale żałowałam, że nie podałam szeryf ich nazwisk. Baliby się trochę. Mogło to być dla nich mało komfortowe, ale w końcu to Deedra ucierpiała.

A jednak Deedra w końcu znalazła Marlona Schustera. Wydawał się wiotką trzcinką, ale chciał być jej oparciem. Czy byłaby wystarczająco silna, by zmienić własne życie i być z Marlonem? Czy on ją w ogóle obchodził? Fakt, że zaoferował jej to, czego zawsze pragnęła, nie oznaczał, że musiała to wziąć.

Teraz nigdy się nie dowiemy. Za dwa lata Deedra mogła być żoną Marlona, kobietą, której ciemne strony zostały wybielone. Może nawet nosiłaby jego dziecko.

Ale ta możliwość została Deedrze odebrana. Marlonowi również.

Bardzo mnie to wkurzyło.

Poczułam się lepiej, gdy łazienka lśniła. Odprężyłam się, zanim położyłam się spać, i gdy słuchałam ciężkiego, równego oddechu Jacka, który leżał obok mnie, uznałam, że jego bliskie spotkanie z Deedra rozgrzeszyło mnie z mojego wyczynu z Bobo. Mimo że nie byliśmy wtedy jeszcze razem, Jack zdążył mnie już poznać, więc teraz poczułam, jakby mój grzech został wymazany.

Przewracałam się w łóżku, nie mogąc zasnąć. Myślałam o tym, że muszę rano iść do pracy, że Jack musi wrócić do Little Rock. Zastanawiałam się, czy Birdie Rossiter będzie mi kazała kąpać biednego Durwooda, czy Lacey będzie potrzebowała mojej pomocy przy sprzątaniu mieszkania Deedry.

W końcu uświadomiłam sobie, że lekarstwo na moją bezsenność spoczywało tuż obok mnie. Przytuliłam się do pleców Jacka, objęłam go i zaczęłam delikatny masaż, który – wiedziałam – zaraz go obudzi.

Miałam rację.

ROZDZIAŁ 11

Następnego dnia było dużo cieplej, czuć było w powietrzu piekący skwar lata: pobudkę dla mieszkańców południowego Arkansas.

Wstaliśmy z Jackiem wcześniej i poszliśmy razem do siłowni. Ćwiczyliśmy mięśnie trójgłowe i byłam pewna, że po treningu z Jackiem będę miała zakwasy, bo kiedy był ze mną, zakładałam dodatkowe ciężarki i bardzo się starałam, żeby zrobić dodatkową serię powtórzeń.

Janet też tam była. Przywitała się z Jackiem i poszła dalej robić ćwiczenia na nogi. Zauważyłam, że sam Marshall wyszedł ze swojego biura, żeby się jej przyjrzeć. Ucieszyło mnie to. Powinien zacząć zauważać Janet, bo od dawna miała do niego słabość.