Выбрать главу

Jack natomiast nigdy nie polubiłby mojego sensei, bo dobrze wiedział, że Marshall i ja byliśmy kiedyś blisko. Miał do tego w miarę rozsądne podejście, ale zauważyłam, że gdy rozmawiał z Marshallem, był dość sztywny.

Marshall był w bardzo dobrym nastroju, śmiał się i żartował z Janet, no i obchodził salę, witając się z ćwiczącymi.

– Co słychać? – zapytał Jack, gdy Marshall do nas podszedł.

– Moja eks wychodzi powtórnie za mąż – promieniał Marshall, a jego mina była dość nietypowa.

Miałam trochę do czynienia z Theą, która była drobna, urocza i wzbudzała respekt. Podobnie jak małe jadowite węże.

– Kim jest ten nieszczęśnik? – wyprostowałam się po drugiej serii ćwiczeń na ramiona.

Jack i ja na ogół wykonywaliśmy je oparci o regał, który podtrzymywał cięższe sztangi. Opieraliśmy dłonie o najwyższą półkę, odsuwaliśmy się najdalej, jak mogliśmy, i napieraliśmy w przód aż do momentu, gdy nosami dotykaliśmy sztang, po czym wracaliśmy do pozycji wejściowej. Żeby ukoić ból, potrząsałam ramionami.

– Jakiś koleś z Montrose – odpowiedział Marshall i wybuchnął śmiechem. – Przestanę płacić alimenty, gdy wyjdzie za mąż.

– Kiedy wesele? – zapytał Jack, układając ręce na półce, gotowy na kolejną serię.

– Za trzy miesiące – Marshall szczerzył się do mnie. – Koniec z Theą. On jest dystrybutorem Johna Deere'a, więc jest ustawiona. Nawet nie będzie musiała już chodzić do pracy.

Thea zajmowała się dziećmi, bardzo zresztą źle, w żłobku ZKS.

– Super – odpowiedziałam. – Mam nadzieję, że nic mu się nie stanie przed ślubem.

– Będę się za niego modlił – powiedział Marshall i nie był to wcale żart.

Poklepał mnie po ramieniu, skinął głową Jackowi i podszedł do Janet, która osuszała sobie twarz ręcznikiem. Próbowała powstrzymać radość wywołaną podejściem Marshalla, ale się nie udało. Jej twarz błyszczała nie tylko od potu.

W domu wzięłam prysznic i zrobiłam makijaż, gdy Jack się pakował i jadł śniadanie. Później on zajął łazienkę, a ja zjadłam śniadanie i zasłałam łóżko.

Uznałam, że mieszkanie razem może się udać. Będzie trzeba się trochę dostosować, bo oboje przywykliśmy do mieszkania samemu, zajmie to pewnie trochę czasu, ale było to do zrobienia.

Równocześnie wyjechaliśmy sprzed domu; Jack wracał do Little Rock, a ja ruszyłam do pracy u Birdie Rossiter.

Birdie była tego ranka pełna energii. W przeciwieństwie do większości ludzi, którzy wyjeżdżali, gdy parkowałam przed ich domami, Birdie uważała mnie za swoją towarzyszkę, która przypadkiem również sprzątała jej dom. Tak więc od czasu, gdy przestąpiłam próg, do momentu wyjścia ciągle mi towarzyszyła, zagadując i zadając pytania, pełne dobrych rad.

Męczyło mnie to.

Zastanawiałam się, czy mówiła do Durwooda, gdy mnie tam nie było. Durwood chyba powinien zostać psim świętym.

Ale czasem, między wszystkimi tymi nieistotnymi plotkami, Birdie rzucała coś użytecznego lub interesującego. Tego ranka powiedziała mi, że Lacey Dean Knopp kazała się wyprowadzić Jerrellowi Knoppowi.

– Pewnie postradała rozum po śmierci biednej małej Deedry – powiedziała Birdie, zaciskając usta w wyrazie współczucia, zabarwionym jednak lekko zadowoleniem. – Deedra była oczkiem w głowie Lacey. Wiem, że kiedy Jerrell podrywał Lacey, bardzo uważał, żeby nie chlapnąć czegoś o Deedrze. Mogę się założyć, że chodziło mu o pieniądze Lacey. Chaz Dean, jej pierwszy mąż, zmarł, zanim przyjechałaś do Shakespeare… Cóż, Chaz zostawił żonie całkiem sporo kasy. Wiedziałam, że Lacey złapie nowego męża. I to nie tylko na pieniądze. Jest śliczna, nie ma co do tego żadnych wątpliwości. I to nie „jak na kogoś po pięćdziesiątce”, tylko w ogóle. Lacey jest po prostu ładna. Jeśli żenisz się z kimś, kto dobrze wygląda i ma pieniądze, to jakbyś dostał premię, prawda?

Nie wiedziałam, który z elementów miałby być tą premią – pieniądze czy wygląd. Lacey, która miała obie te rzeczy, nie wydawała się szczególnie szczęśliwa.

Kiedy Birdie poszła sobie nalać kolejną filiżankę kawy, rozmyślałam o tym, że Lacey kazała się wyprowadzić Jerrellowi, i o okropnych podejrzeniach, które omówiłyśmy z Janet. Myślałam, że Deedra nie mogła nikomu zaszkodzić, ujawniając, że się z nim spotyka, ale zapomniałam o Jerrellu.

Jeśliby Deedra zagroziła jego małżeństwu, musiałaby zostać bezwzględnie wyeliminowana. Jerrell szalał na punkcie Lacey. Nigdy za nim nie przepadałam i z mojego punktu widzenia byłoby świetnym rozwiązaniem, gdyby to ojczym Deedry okazał się winny popełnienia tego morderstwa.

Ale przyłapałam się na marszczeniu brwi do mopa, którego akurat wyciskałam. Bez względu na to, jak mocno się starałam, nie mogłam się przekonać do winy Jerrella. Mogłam go sobie wyobrazić uderzającego Deedrę jakimś poręcznym klockiem drewna czy nawet strzelającego do niej, ale nie widziałam go, jak planuje tę wysublimowaną scenerię w lesie. Porozrzucane ubrania, ułożenie ciała, butelka… nie, mało prawdopodobne.

Birdie wróciła i znów paplała, ale nie słuchałam. W myślach sprawdzałam to, co przed chwilą powiedziałam do siebie, i układałam mały plan.

Ten poniedziałek dziwnie przypominał poprzedni; było bezchmurnie i jasno, a w powietrzu czuć było żar, jak wtedy, gdy stoi się przy kuchennym palniku.

Nie zaparkowałam na Farm Hill Road, tylko skręciłam w żwirową drogę. Nie chciałam ryzykować rozwalenia mocno już zużytego zawieszenia na koleinach, więc zaparkowałam tuż przy brzegu lasu. Siedziałam w samochodzie, nasłuchując przez kilka minut. Nie było dziś przepiorą, ale słyszałam drozda i kardynała. W cieniu było nieco chłodniej.

Westchnęłam, wysiadłam z samochodu. Wyjęłam kluczyki i na wszelki wypadek wepchnęłam je do kieszeni. Ostrożność nigdy nikomu nie zaszkodziła.

Później ruszyłam drogą, powtarzając sobie, że tym razem nie będzie samochodu pośrodku lasu, bo przecież nie mogło być w tym samym miejscu auta…

Ale było, zaparkowane dokładnie tam, gdzie stało wcześniej auto Deedry, i tak jak ono tyłem do mnie. Zamurowało mnie.

Był to bronco, ciemnozielony, dlatego nie zauważyłam go wcześniej. Ktoś w nim siedział.

– O nie – wyszeptałam.

To było jak jeden z tych snów, w których musisz zrobić coś, czego się boisz, coś, co zakończy się czymś potwornym. Gdy zaczęłam iść w kierunku auta, zacisnęłam zęby, żeby nimi nie szczękać, a dłoń położyłam na sercu, które ze strachu waliło jak młot.

Zbliżyłam się do okna od strony kierowcy, zostając trochę z tyłu, żeby nie wyczuć znów tego zapachu.

Sądziłam, że nie wytrzymam i zwymiotuję, a nie chciałam przez to przechodzić. Pochyliłam się lekko, żeby zajrzeć do środka, i zamarłam. Wpatrywałam się w lufę pistoletu.

Oczy Cliftona Emanuela były tak samo czarne i okrągłe jak wylot lufy. I prawie tak samo przerażające.

– Nie ruszaj się – powiedział ochrypłym głosem.

Byłam w zbyt wielkim szoku, by cokolwiek odpowiedzieć, i nie miałam zamiaru choćby drgnąć. W okamgnieniu przez moją głowę przemknęło wiele myśli. Wiedziałam, że jeśli zaczęłabym natychmiast działać, mogłam odebrać mu broń, choć był przygotowany, by pociągnąć za spust. Ale był stróżem prawa i miałam zamiar go posłuchać, choć z doświadczenia wiedziałam, że niektórzy z tych, którzy powinni strzec prawa, są równie zepsuci i mają tak samo nie po kolei w głowie, jak socjopaci, których aresztują.

Więc… stałam w bezruchu.

– Cofnij się – nakazał dziwnym głosem, w którym słychać było ogromne napięcie.