– Gdybyś otworzyła drzwi – powiedział Claude uszczypliwie – nie musiałbym ci o tym mówić, sama byś się przekonała.
Przekonałam się.
Później tego wieczora, kiedy tylko księżyc oświetlał mój dom, usiadłam na łóżku. Obok mnie, ułożony na boku, leżał Jack. Jego rozpuszczone włosy były splątane, a jego klatka piersiowa cicho podnosiła się i opadała. Twarz we śnie była spokojna i odprężona, ale odległa. Niepoznawalna. Mogłam poznać tylko tego mężczyznę, którym próbował być, gdy nie spał. Kto wiedział, dokąd prowadziły go sny, jak głęboko w jego umysł i serce? Dalej niż kiedykolwiek będę w stanie dotrzeć. Wstałam, rozsunęłam zasłonki. Światła w mieszkaniu na piętrze, które należało do Deedry, nadal były włączone. Pewnie policja je tak zostawiła. Dziwnie się czułam, widząc, że znów się palą. W chwilach gdy wcześniej je zauważałam, miałam taki pogardliwy odruch: znowu się z kimś zabawia – a zaraz potem przebiegłam w myślach niebezpieczeństwa, jakie niosła ze sobą jej rozwiązłość.
Ale to nie jej słabość spowodowała śmierć. Zabiła ją jedna z jej silnych stron.
Zastanawiałam się, co to oznacza. Jaką lekcję można było wyciągnąć ze śmierci Deedry. Myślałam o tym przez chwilę, ale albo nie miało to znaczenia, albo nie byłam w stanie pojąć tego morału. Przypomniałam sobie Deedrę taką, jaka pojawiła się w moim śnie, z pilotem w dłoni. Oglądającą film z wnętrza swojej trumny.
Zasunęłam zasłony i odwróciłam się w stronę łóżka.
Charlaine Harris