Выбрать главу

– Na Ukrainie nie umieją robić barszczu – prychnęła Marta. – Ściągnęli od nas, ale nasz i tak jest lepszy.

Mimo że Rosja i Ukraina od dawna nie były jednym państwem, poczułem lekką urazę i powiedziałem nieszczerze:

– No, nie wiem, nie wiem. Ukraiński bardziej mi smakował.

– Przemawiają przez ciebie rosyjskie kompleksy kolonialne – oznajmiła z przekonaniem Marta. – Ludzie nieuprzedzeni wiedzą, że polski barszcz jest lepszy. Spróbuj śledzia! Dobry?

– Dobry – odparłem, jedząc śledzia. Znałem ten smak z dzieciństwa.

– Złowiony tutaj, u nas. – Marta wskazała ręką ciemność za oknem, jakby przepływał tam kuter rybacki.

– To Elbląg jest nad morzem?

– Bałtyckim. Nie wiedziałeś?

– A ty wiesz, gdzie leży Uriupińsk? – odparłem.

– Wiem. To miasto w okręgu wołgogradzkim…

– A bez umiejętności funkcyjnego?

Chyba wyczerpał jej się wreszcie zapas dumy narodowej, za to obudziła się ciekawość.

– Wszystko zapomniałeś? Straciłeś wszystkie zdolności?

Skinąłem głową.

– A jak zdołałeś zabić akuszerkę?

– A tak… – odparłem niejasno. – Nie chcę o tym mówić.

– Dziwny jesteś. – Marta zapaliła i podała mi papierosy. – Nigdy kogoś takiego nie spotkałam.

– Znasz wielu funkcyjnych?

Zaciągnęła się i niechętnie odparła:

– Mieszka nas tu troje. Jest Dzieszuk i Kazimierz. Dzieszuk to kucharz, ale nie tu, ma restaurację na peryferiach, Kazimierz to krawiec. Dwóch innych może tutaj dojść z okolic. Kwitasz to rzeźnik, a Krzysztof to policjant. Ziemia-szesnaście jest niezamieszkana, Janus, można powiedzieć, również, w każdym razie nie ma tam funkcyjnych. W Antyku mieszka Sauł, to funkcyjny-dmuchacz, niewolnik. On jest w porządku. – Chwila wahania uświadomiła mi, że Martę i Sauła łączy coś więcej niż zwykła znajomość. – Tylko bardzo zajęty.

– Niewielu – podsumowałem.

Dopiero teraz uświadomiłem sobie, jak bardzo funkcyjnych ogranicza ta smycz, która przywiązuje ich do funkcji. To tylko ja miałem cieplarniane warunki – ogromna Moskwa do dyspozycji, do tego jeszcze Kimgim i Skansen: współczesna metropolia, sympatyczne miasto rodem z książek Juliusza Verne’a, ciepłe morze. Funkcyjni porozrzucani po małych miasteczkach albo wsiach to tak naprawdę byli głęboko nieszczęśliwi ludzie.

I Wasylisa w swojej kuźni.

I Marta w swojej wieży.

– Jest jeszcze akuszer – dodała nagle Marta. – Ten, który przemienia nas w funkcyjnych. U nas, w Europie, to mężczyzna.

– Też mieszka w pobliżu?

Marta popatrzyła na mnie zdumiona:

– Nie. Nie wiem. Co za różnica, przecież akuszerzy nie mają smyczy. Zdaje się, że mieszka we Francji i w Niemczech, ale czasem się tu zjawia. To on zrobił ze mnie funkcyjną.

Znów napiliśmy się po kieliszku.

– Ile masz lat? – zapytałem. – Przepraszam za to pytanie, ale…

– A na ile wyglądam?

– Na dwadzieścia.

– I tyle właśnie mam.

– I od dziewięciu lat jesteś funkcyjną?

– Tak.

Nie wiedziałem co powiedzieć. Byłem przekonany, że funkcyjnymi zostają tylko dorośli. Co czuła ta dziewczynka, którą nagle przestali poznawać rodzice, sąsiedzi, nauczyciele? Jak dorastała w swoim rodzinnym mieście, gdzie znała każdy zaułek, każdą ławkę? Co czuła, spotykając swoich rodziców?

– Właśnie dlatego cię nie wydam – oznajmiła Marta. – Nawet jeśli jesteś mordercą. Ciebie też nie spytali, czy chcesz zostać funkcyjnym, prawda?

– Nie spytali – przyznałem. – Dziękuję. Nie będę ci długo siedział na głowie. Jeśli można, przenocuję i rano się wyniosę.

– Można – powiedziała Marta, patrząc mi w oczy.

Ale chwilę później jej spojrzenie się zmieniło. Pociągnęła mnie za ramię, odwróciła do okna.

– Patrz… Tamten człowiek, na placu!

Między naszą restauracją i domkiem Marty stał na placu zamyślony mężczyzna, który wyglądał jakby się zastanawiał, dokąd ma pójść: do cła czy do restauracji.

– To Krzysztof Przebiżyński.

– Policjant? – uściśliłem, uświadamiając sobie z przestrachem, że niepotrzebnie szepczę. Na szczęście Marta tego nie zauważyła albo taktownie usiłowała nie zauważyć.

– Tak. Wyczuwa, gdzie jestem…

Policjant o szeleszczącym imieniu poszedł w stronę domu Marty.

– Daje mi czas. – Marta popatrzyła na mnie, przygryzła wargę i westchnęła. – Niestety, nie uda ci się odpocząć.

– Puści mnie? – zapytałem.

– Nie, jego funkcja to łapanie przestępców. – Marta wstała i wzięła mnie za rękę. – Chodź…

Od razu podbiegł do nas zaniepokojony kelner. Nie zrozumiałem, co mówił, ale z tonu wywnioskowałem, że przestraszył się, że jesteśmy niezadowoleni z obsługi. Marta powiedziała coś szybko i wtedy kelner otworzył przed nami drzwi do pomieszczenia służbowego. Zbiegliśmy po wąskich krętych schodach na parter, przemknęliśmy przez korytarz obok kuchni, skąd dobiegał łoskot naczyń i apetyczne zapachy. Kelner odprowadził nas wzrokiem. Kolejne drzwi – wychodzące na podwórko na tyłach – były otwarte. Tam przy pojemnikach na śmieci stał bezdomny pies i wybierał łapą leżące na gazecie resztki. Tutaj pachniało czymś kwaśnym i nawet mżący deszcz nie zdołał zagłuszyć tego zapachu. Nieopodal płynęła rzeczka, niezbyt szeroka, z kamiennym nabrzeżem i szerokim, jakby zbudowanym na wyrost mostem.

– Tędy! – Marta zdecydowanym ruchem wskazała most. – Krzysztof jest niemal na granicy swojej smyczy. Jeśli odejdziesz kilometr dalej, nie dogoni cię.

– A co potem? – zapytałem. – Nie mam ani pieniędzy, ani dokumentów!

Marta wsunęła rękę do kieszeni, wyjęła garść monet i cienki plik banknotów ściśniętych srebrzystym zaciskiem. Dorzuciła pomiętą paczkę papierosów z zapalniczką i burknęła:

– Daj Rosjaninowi palec, a złapie całą rękę. Bierz.

– Zostaw sobie, musisz zapłacić.

– Mnie tu znają. No, nie stój jak słup! Uciekaj!

– Poradź mi coś! – zawołałem. Nagle obudziła się we mnie ni to bezczelność, ni to upór. – Dokąd mam iść?

Marta pokręciła głową.

– Idź przez most! Jak dojdziesz do stacji, wsiądź do pociągu i jedź do Gdańska! Tam są trzy portale, stamtąd będziesz mógł dotrzeć do swojej Moskwy i gdzie będziesz chciał! Uciekaj!

– Co za dzień, już druga kobieta mnie wygania! – zawołałem niemal poważnie. – Dzięki… Kiedyś tu wrócę, na pewno. I wtedy to ja zaproszę cię do restauracji.

Wzruszyła ramionami. Cholera, naprawdę nie podobał mi się rytm tego dnia! I naprawdę wolałbym, żeby pożegnanie z Martą wyglądało inaczej!

Ale dalsza zwłoka byłaby głupotą.

Odwróciłem się i pobiegłem w stronę mostu. Pies, który wygrzebał z resztek jakiś smaczny kąsek i właśnie go pożerał, szczeknął na mnie z pełną paszczą.

Tak, to zdecydowanie nie był mój dzień. Zwykle psy na mnie nie szczekają, nawet bezdomne. Wyczuwają, że je lubię.

Most rzeczywiście był zbyt szeroki i zbyt pompatyczny jak na tę małą rzeczkę i małe miasteczko. Podobnie jak wielki kościół katolicki, który nagle wyłonił się po prawej stronie.

Może właśnie na tym polega ten europejski sekret, którego Rosja nigdy nie zrozumie? Żeby robić wszystko odrobinę lepsze niż potrzeba. Odrobinę większe. Mocniejsze. Ładniejsze.

Przebiegłem przez most i obejrzałem się. Marty już nie było, pewnie wróciła do restauracji. Spróbuje powstrzymać policjanta? Nie, najwyżej zagada go przez chwilę… Może tak naprawdę policjant wcale nie chce mnie łapać, może tylko gna go za mną jego funkcja? I może mógłby opóźnić pogoń? Tylko… czy to zrobi? Kim ja dla niego jestem? Po pierwsze, Rosjaninem, co w Polsce nie jest zbyt mile widziane, po drugie, zbiegłym funkcyjnym, co też nie dodaje mi popularności. Jednak, o dziwo, fakt zabicia akuszerki działa na moją korzyść. Okazuje się, że nikt nigdzie nie lubi akuszerów.