– Czemu go pan nie zabił?! – wrzasnął inwalida. – Boi się pan podejść do okna?!
– Stary piernik! – sapnął Mühlhaus i wziąwszy Mocka pod rękę, wyszedł wraz z nim do przedpokoju.
– Rozumiem, że chce się umyć, ale Ehlers dopiero zbiera odciski palców w pokoju, gdzie uduszono te dwie kobiety.
– Jeśli mam je zidentyfikować – Mockowi, mimo suchości w przełyku, udało się przełknąć ślinę – to chodźmy tam, panie radco.
– Panie nadwachmistrzu! – Mühlhaus wetknął płonącą zapałkę do główki fajki. – Dawno się nie widzieliśmy. Pan pracuje w decernacie obyczajowym, ja – w policji kryminalnej. Szkoda, że nigdy mnie pan nie odwiedził. Ludzie z różnych wydziałów powinni się ze sobą przyjaźnić, podtrzymywać kontakty…
– Pierwszy raz pan radca zaprasza mnie do siebie – mruknął Mock – a ja już myślałem, że od sprawy czterech marynarzy całkiem pan o mnie zapomniał…
– Wiem, o co panu chodzi, Mock. – Mühlhaus wypuścił kłąb dymu. – Ale proszę mnie zrozumieć. Muszę być pewien, że w moim wydziale jest człowiek odporny psychicznie, że nawet po jakimś nieszczęściu nie poniesie go, że potrafi nad sobą zapanować… – A pan, cóż…- Obrzucił Mocka krytycznym wzrokiem. – Przez rok mieszkał pan w celi aresztanckiej i najpierw pan pił, a potem umartwiał się jak pustelnik. Dziś znalazłem pana w burdelu, gdzie chędożył pan jak buhaj, z daleka czuć od pana wódką, podarł pan spodnie po pijanemu… U mnie pracują ludzie porządni, uczciwi ojcowie rodzin… Ale dobrze, dość tych kazań, chodźmy!
Radca kryminalny ponownie wziął Mocka pod rękę i weszli do sypialni. Znajdowało się w niej wielkie łoże zasłane zieloną aksamitną kapą, fotel o wytartym nieco obiciu, stolik z popielnicą wypełnioną niedopałkami cygar oraz ogromna trzydrzwiowa szafa. Na jednej ścianie wisiał obraz przedstawiający dwóch wędrowców podziwiających Śnieżkę, najwyższy szczyt Karkonoszy, na drugiej zaś błękitny wełniany kilim. Jego centralną część wypełniały dwa okręty otoczone małymi łódkami, które ustawione były w nadzwyczaj równe rzędy. Na fotelu walały się dwie sukienki i dwa biustonosze, koło łóżka stały przekrzywione buty na wysokich obcasach, a wszystko to uwieczniał na kliszy fotograf i laborant policyjny Helmut Ehlers.
Kilka dni później Mock sam się sobie dziwił, że najpierw zobaczył to wszystko, na co nikt nie zwróciłby najmniejszej uwagi, a dopiero później to, co wprost rzucało się w oczy. Kilka dni później ubolewał nad swoją znieczulicą, ponieważ nie odczuł żadnego dyskomfortu na widok dwóch nagich kobiecych ciał leżących jedno na drugim na łóżku. Kilka dni później robiło mu się niedobrze, kiedy dłonie Ehlersa przekręcały głowę jednej i drugiej kobiety, aby lepiej sfotografować sine pręgi na ich szyjach – ślady po jakimś pasku. Tak było kilka dni później.
Teraz Mock patrzył na wszystko jak przez szybę i starał się nie oddychać, aby nie uronić ani jednego słowa radcy Mühlhausa.
– Mieszka tutaj emerytowany radca kolejowy, doktor Paul Scholz – mówił szef policji kryminalnej – miał pan wątpliwą przyjemność widzieć tego dziadygę. To inwalida. Ciekawe, że inwalida mieszka na ostatnim piętrze, co? Bardzo ciekawe… Zapytałem o to dozorcę. Stwierdził, że pan Scholz jest człowiekiem bardzo upartym. Mimo propozycji zamiany ze strony różnych lokatorów, którzy oferowali mu swe mniejsze mieszkania, doktor Scholz wolał pozostać na ostatnim piętrze i codziennie być znoszonym przez swojego służącego, którego zresztą nieustannie wyzywał od gałganów i nicponi…
– Jak one się tutaj znalazły? – zapytał Mock, zauważywszy stojącą koło łóżka wodę z mydlinami i czerwoną gruszkę lewatywy.
– Zauważył pan? – Mühlhaus poszedł za wzrokiem Mocka. – Czy może się pan pokusić o jakiś wniosek?
– Mogę – szepnął Mock. – Wiem, dlaczego nie śmierdzi tu kałem, jak to często bywa w pomieszczeniach, gdzie kogoś uduszono. Nie nastąpiła defekacja, ponieważ obie kobiety zrobiły sobie lewatywę. Nie wylały później wody do ubikacji.
– Dlaczego zrobiły lewatywę?
– W celach higienicznych. Pewnie morderca chciał z nimi odbyć stosunek, jak to pisze bodaj Boccaccio, przez tylną bramę. Per anum.
– Nie żałuję, że pana tu wezwałem. – Mühlhaus był bardzo poważny. – Co pan mi jeszcze powie o tej świni?
– Nikt ich nie ruszał?
– Jedynie Ehlers odchylił ich głowy przy fotografowaniu. To wszystko.
Mock podszedł do zwłok. Nachylił się nad nimi i wzdrygnął z obrzydzeniem. Nie lubił owłosionych pach i nóg. I wtedy ogarnął go wstręt do samego siebie. Patrzysz na nie jak ich klient, głupi skurwysynu? – zapytał sam siebie. Dwie kobiety zostały uduszone, może zostawiły jakieś dzieci, a ty zastanawiasz się nad depilacją ich pach? Ty zwyrodnialcu, burdele cię zniszczyły, wymuszona miłość cię zdegenerowała, krętki blade są w twoim mózgu. Czy jest jakiś arsen lub bizmut na mózgowy syfilis? Zamknął oczy, aby powstrzymać piekące łzy.
– Nie znam ich – powiedział po chwili głuchym głosem – nigdy ich nie widziałem. Nie pracowały na pewno w żadnym burdelu. Poznałbym je wtedy.
– Jakie pan wnioski wyciąga na podstawie pobieżnych oględzin ich ciał?
– Leżą tak, jakby były trybadami.
– Czym?
– Trybadami. Lesbijkami – Mock ożywił się na chwilę. – Udawanymi lub autentycznymi. Wyraz „trybada” pochodzi od greckiego czasownika tribein, co znaczy „trzeć”, „pocierać”. One pocierały się…
– Wystarczy – westchnął Mühlhaus i pociągnął fajkę tak mocno, że coś w niej zatrzeszczało. – Darujcie sobie te szczegóły, Mock. Mam oczy i widzę, co one mogły robić. A teraz niech mi pan powie, kim był ten bydlak. Zboczeńcem?
– Niekoniecznie. Na pewno sprawy płciowe odgrywają dużą rolę w jego życiu. Ale to tak jak u wielu. Przecież niejeden wcale niezboczony chłop lubi robić fiku-miku z trybadami. To dość drogo kosztuje i dla tego większość dziewczyn godzi się na takie zabawy. – Świetnie udają, że to lubią. Autentycznych trybad nie jest zbyt dużo. Za to dobrych aktorek całe mnóstwo.
– Co pan mi jeszcze o nim powie?
– Ważne jest, by ustalić, czy je posiadł i czy zostawił ślad swojej chuci.
– Nie było śladów nasienia.
– A zatem mógł to być zboczeniec, który poprzestaje na gapieniu się. Trzeba by się przejść po burdelach i popytać o klientów, którzy lubią się przypatrywać. Trzeba by przycisnąć tych, którzy rozpowszechniają bezwstydne filmy. Ten bydlak musiał mieć w ich oglądaniu duże upodobanie. Mam się tym zająć?
– Opiekował się nimi jakiś alfons? – Mühlhaus udał, że nie słyszy pytania Mocka, i patrzył, jak Ehlers odbija na szklanych płytkach odciski palców denatek.
– Złe słowo. Oni się nikim nie opiekują. Założę się, że ich alfons już czmychnął z Breslau. – Krew napłynęła Mockowi do twarzy. – Te kanalie nikim się nie opiekują, nie prowadzą swych dziewczyn do lekarza, nie sprawdzają, z jakim klientem się umówiły, nawet kiedy pytają podopieczne: „jak leci?”, chcą usłyszeć, ilu klientów obsłużyły. Alfons to pasożyt, rakowata narośl, syfilityczny wrzód.
– Lubi pan prostytutki, co, Mock? – Mühlhaus schylił się i otworzył drzwiczki pieca, aby wystukać tam fajkę. – Pan ma do nich ciepły stosunek, a nawet rzekłbym, że je pan szanuje. Przytula je pan, głaszcze po głowie, co, Mock?
– Skąd pan to wie?
– Mam swoje informatorki – odpowiedział Mühlhaus, a potem ton protekcjonalny zmienił na spokojny i opanowany. – Nie ma pan zimnego spojrzenia badacza kryminologa. Gdyby pan spotkał tego zboczeńca, rozerwałby go pan na strzępy. A ja nie potrzebuję u siebie drapieżnika – Mühlhaus westchnął i otworzył drzwi od pokoju. – Szkoda. Dziękuję panu, panie nadwachmistrzu, za przyjście i za sugestie co do sprawcy. Teraz ich pan nie zidentyfikował. Trudno. Nie było to łatwe, wiem. Nie mają żadnych znaków szczególnych, blizn, tatuaży i tak dalej. Dzisiaj wieczorem zdjęcia odcisków palców będą leżeć na pańskim biurku. Proszę je w poniedziałek porównać z archiwum wydziału obyczajowego. Proszę zidentyfikować te kobiety, Mock. Są w policji i rządzie śląskim ludzie, którzy stwierdzą, że spotkało je to, na co zasłużyły. Ja nie należę do tych ludzi. Dla mnie one są tak samo ważne jak zamordowana cesarzowa. A dla pana? Dziękuję. Do widzenia, Mock.