Выбрать главу

— Jeśli zdarzy ci się rozmawiać z kimkolwiek o którymkolwiek ze statków … nieważne, czy według tej księgi służyłeś na nim, czy nie … masz mówić, że go nie znasz, nie widziałeś ani razu w życiu i tak dalej … Poza tym nikomu nie pokazuj swoich dokumentów … oczywiście poza zwierzchnikami.

— A jeśli spotkam tych, z którymi oficjalnie miałbym odbyć już kiedyś jakiś lot?

— To niemożliwe … przynajmniej na „Asgardzie”. Zaufaj mi. Aha Z powodu wrzodu żołądka pijesz tylko ciepłe mleko, a gdy go nie dostaniesz, masz kląć, jak szewc. Ulubionym i jedynym tematem do rozmów są kolejne symptomy postępującej choroby. Jeśli będziesz milczał, to dobrze, przynajmniej nie grozi ci wpadka. I nie zapominaj, że wszędzie kręcą się astronauci. Gdy obsunie ci się noga, nie licz na moją pomoc. Zostawię, cię w gównie, masz to jak w banku … A teraz zrób kilka kroków … muszę widzieć, jak chodzisz. Wstał i przeszedł parę metrów.

— Do diabła … — rzucił niezadowolony Sam — Stawiasz nogi tak ciężko, jakbyś przed chwilą odszedł od pługa.

— A teraz jest dobrze?

— Nic innego nie wykombinujemy. Bierz czapkę i kujmy żelazo, póki gorące. Niech się dzieje, co chce.

6

Nadszedł dzień odlotu.

Max od rana tkwił w pełni gotowości, usiłując dobudzić Sama. To zadanie przekraczało jego siły. Gdy wreszcie dopiął swego, Sam przeciągnął się i jęknął.

— Co za bałwan … Która godzina?

— Prawie szósta.

— I o tej porze ośmieliłeś się mnie niepokoić? Tylko mój pożałowania godny stan nie pozwala mi wysłać cię do królestwa przodków. Zwiewaj stąd i kładź się spać.

— Ale przecież dzisiaj…

— I co z tego? Statek startuje dopiero w południe. Wejdziemy na pokład w ostatniej chwili, żebyś nie zdążył pieprznąć jakiegoś głupstwa.

— A skąd wiesz, że w ogóle zechcą nas tam wpuścić?

— Poczciwcze, skąd się tu wziąłeś? Przecież wszystko już załatwione. Zamknij się, zaśnij, albo pójdź na dół i każ podać sobie śniadanie. Z nikim teraz nie rozmawiam … Byłbyś niezmiernie miłym facetem, gdybyś przyniósł mi za dziesięć minut dzbanuszek kawy.

— A co z jedzeniem?

— Na Boga, nie mów w mojej obecności o jedzeniu. Czy ty o niczym nie masz pojęcia?

To mówiąc naciągnął koc na głowę i zasnął.

Było prawie pół do dwunastej, gdy stanęli przed bramą lotniska. Dziesięć minut później autobus podwiózł ich pod sam statek. Max wysiadł, wpatrując się w wysokie ściany, lecz wkrótce jego kontemplację przerwał krzyk człowieka, stojącego na podeście windy. W ręce dzierżył kilka kartek — najwidoczniej lista załogi.

— Nazwiska? …

— Anderson…

— Jones …

Odznaczył ich haczykami.

— Szybko na pokład! Powinniście tu być już godzinę temu. Cała trójka weszła do klatki, którą po chwili wciągnięto na gorę, niczym wiadro z wodą. Sam spojrzał na dół i zadrżał.

— Nigdy nie rozpoczynaj żadnego rejsu z trzeźwą głową … — poradził tonem bardziej doświadczonego — Ta decyzja, choć chwalebna, może cię dużo kosztować. Klatka dobrnęła do luku.

Zamek trzasnął, drzwi ustąpiły i obaj chłopcy postawili swe pierwsze kroki na pokładzie „Asgarda”. Max drżał z powodu silnej tremy.

Sądził, że zgodnie z prawem zostanie wpierw przedstawiony pierwszemu oficerowi, który wciągnie go na oficjalną listę załogi. Tymczasem człowiek, który zabrał ich na pokład, polecił, aby poszli za nim, wprost do biura rachmistrza. Szef odfajkował ich w księdze pokładowej, zdjął odciski palców, co ostatecznie miało go przekonać o ich tożsamości. Chyba jednak nie bardzo mu na tym zależało, gdyż podczas tego przeglądu ziewał przepastnie, prztykając w przedni ząb. Max podał mu swą księgę, mając przy tym uczucie, jak gdyby jego oszustwo wypisano na okładce dużymi, złotymi literami. Mr. Kuipes rzucił ją jednak na półkę z aktami, gdzie piętrzyły się stosy jej podobnych, zaś sam zwrócił się do nowoprzybyłych.

— „Asgard” to przyzwoity statek, na którym szanuje się dyscyplinę. Panowie zrobili bardzo zły początek, spóźniając się ponad godzinę … To smutne.

Sam milczał, zaś Max wyrwał się z rześkim okrzykiem:

— Tak jest, panie naczelny rachmistrzu?

Szef ciągnął dalej…

— Proszę uporać się z bagażem, zjeść coś i zameldować się tu ponownie. Rzucił okiem na plan kajut, rozwieszony na ścianie.

— Jeden z was pójdzie do D-112, drugi do 3-009.

Max miał już zamiar zapytać, jak można tam trafić, gdy Sam chwycił go za łokieć i wypchnął z kabiny.

— Nie stawiaj zbędnych pytań … — powiedział, gdy zatrzasnęły się drzwi biura — W tej chwili wiemy już wszystko, co wiedzieć powinniśmy. W razie potrzeby dowiemy się czegoś więcej. Doszli do jakichś schodów. Zeszli na dół.

Wtem Max poczuł nagłą zmianę ciśnienia. Sam skrzywił się tylko lekko.

— Właśnie zahermetyzowano statek — wyjaśnił — To nie powinno się już powtórzyć.

Byli w D-112 — ośmioosobowym bunkrze, gdzie miał zamieszkać Jones. Sam właśnie demonstrował koledze, w jaki sposób uruchamia się zamek przy szafie, gdy z głośnika dobiegł ich jakiś daleki sygnał. W tej samej chwili Max poczuł silną falę nudności, a jego ciało jakby straciło na wadze.

— Chyba mieli lekkie opóźnienie przy wejściu w pole … — wymamrotał Sam, po czym wyrżnął przyjaciela w kręgosłup.

— Załatwione, chłopcze!

E-009 było jeszcze niższym pomieszczeniem niż to, które przed chwilą oglądali i znajdowało się na drugim końcu statku. Zostawili tobołek Sama a za moment wyszli, w poszukiwaniu jadalni. Po drodze Sam zatrzymał jeden z mijających ich automatów.

— Ej, ty tam … Jesteśmy tu zupełnie świeży. Gdzie znajduje się mesa?

— Ten poziom … osiemdziesiąt metrów przed siebie … — wydukał, oglądając ich od stóp do głów.

— Jeszcze jacyś nowi? — zdziwił się — No tak. Wkrótce zobaczycie, jak tu wszystko leci …

— Źle?

— Gorzej, niż źle. Jak w prawdziwym dom wariatów. Nawet gdybym nie była mężatką, z pewnością nie oddałabym się żadnemu z was.

To powiedziawszy automat ruszył przed siebie.

— Nie zważaj na to, co mówił — powiedział Sam — Wszystkie stare wygi mają zwyczaj narzekać na każdy statek, gdzie właśnie zaokrętowali. Ich nic nie jest w stanie zadowolić. Taki tu już panuje obyczaj … Niemniej ich kolejne przeżycia zdawały się potwierdzać opinią rozmówcy. Automatyczny kelner był wyłączony, choć nie minęła jeszcze pora obiadowa, a statek wystartował, przed kwadransem. W mesie świeciło pustkami.

Max był już gotowy zacisnąć pasa i czekać do kolacji, gdy nagle w drzwiach do kambuza pojawił się Sam z dwiema wyładowanymi tacami. Usiedli przy stoliku.

— Skąd to wytrzasnąłeś?

— Każdy kucharz znajdzie coś w lodówce, o ile dasz mu wystarczająco dużo czasu aby mógł się przekonać, jakim jesteś cwaniaczkiem … Oczywiście pod warunkiem, że nie pozwolisz mu podnieść głosu …

Jedzenie było dobre.

Przyzwoitej wielkości sznycel z jarzynami, biały chleb, budyń oraz kawa stanowiły całkiem niezły zestaw.

Wokół nich wrzały żywe dyskusje, lecz, tylko jeden raz zagroziło niebezpieczeństwo zdradzenia się ze swym nowicjatem. Właśnie jeden z rachmistrzów miał zamiar zarzucić ich stekiem bredni o swych niezwykłych wyczynach, których dokonał podczas ostatniego lotu, gdy Sam wybił mu z głowy tę chęć.

— Inspekcja rządowa … — mruknął krótko — Nie wolno nam rozmawiać.