Najczęściej odwiedzał swoje psy i koty. Niekiedy przychodzili ich właściciele, chcąc sprawdzić, jak się wiedzie ich milusińskim. Przy okazji wciskali Maxowi napiwki.
Jego chłopska duma nie pozwalała mu korzystać z tej pańskiej łaski, lecz gdy Sam dowiedział się o tym, szybko go zmonitował.
— Nie bądź idiotą. Oni mogą sobie na to pozwolić, a ty jesteś od tego, by im dziękować. Gdzie ty masz chłopie rozum?
Jedynym pozaziemskim stworzeniem, które powierzono pieczy Jonesa była małpa-przedrzeźniaczka — zwierzę, pochodzące z Hespery. Gdy Max rozpoczynał swą służbę na „Asgardzie”, znalazł je w klatce, przeznaczonej z pewnością na potrzeby kotów. Po otwarciu drzwiczek dostrzegł małpie oblicze, które na jego widok cofnęło się w głąb.
— Hallo, człowieku.
Wprawdzie już wcześniej wiedział, że niektóre z tych stworzeń umieją naśladować ludzką mowę, niemniej był zaskoczony.
— Hallo … — odparł, podchodząc bliżej — Mój Boże, jakiś ty biedny !
Zwierzę miało lekko połyskujące zielone plecy, zaś skóra na bokach i brzuchu przechodziła w głęboki oranż.
— Chcę na spacer … — zawołał płaczliwie więzień.
— Nie mogę cię wypuścić. Mam zbyt dużo innych zajęć. Na klatce zauważył tabliczkę z metryką stworzenia.
„Mr. Chips, peeudocanis heiapoda hesperae.
Właścicieclass="underline" miss E. Coburn, A-092”.
Pod tą wizytówką był dokładny opis, jak należy odżywiać zwierzę i obchodzić się z nim.
Mr. Chips jadł robaki, których wystarczająco duży zapas zgromadzono w lodówce H-118, owoce i warzywa, zarówno gotowane, jak i surowe, a ponieważ nie było na statku ani trawy morskiej, ani karczochów, powinien otrzymywać codziennie nieco jodu.
Max przetrząsnął swą pamięć, przywołał wszystkie wiadomości, jakimi dysponował na temat tego rodzaju stworzeń, po czym doszedł do wniosku że wskazówki były całkiem rozsądne.
— Chcę na spacer! — domagał się mr. Chips. Ten apel chwytał za serce.
Pomieszczenie, przeznaczone w zasadzie dla kotów, było zbyt małe dla obecnego gospodarza. Ponieważ całe szczęście nie zapomniano o wbudowaniu drzwiczek, nic nie stało na przeszkodzie, aby zadośćuczynić tej prośbie. Ale przedtem trzeba załatwić codzienne obowiązki.
— Jeśli cię wypuszczę, czy zechcesz później wrócić do klatki? Zwierzę zaczęło się zastanawiać.
Najprawdopodobniej skomplikowana budowa zdania i bogate słownictwo przekraczało jego semantyczne zdolności, gdyż po chwili powtórzył samym tonem:
— Chcę na spacer!
Max w końcu ustąpił.
Gdy tylko skrzypnęły drzwiczki, zwierzak wskoczył mu na ramię i zaczął przeszukiwać kieszenie.
— Cukier! — zabrzmiało kolejne żądanie.
Max pogłaskał stwora.
— Przykro mi, ale nie przewidziałem tej możliwości.
— Cukier!
— Nie mam cukru.
Mr.Chips raz jeszcze ponowił żądanie, a ponieważ niczego nie wskórał, ulokował się na ręce Maxa, gdzie — jak się wydawało — zamierzał spędzić co najmniej tydzień, a może i dłużej.
Gdy Jones próbował z powrotem wsadzić go do klatki, musiał stoczyć prawdziwą walkę, która trwała z małymi przerwami ponad dwadzieścia minut.
Mr. Chips wskoczył na drugą skrzynię i wprawił koty w stan, graniczący z obłędem wojen religijnych. Dopiero kiedy się zmęczył, ponownie usiadł na ramieniu Maxa i chociaż ten ostatni prosił, groził a nawet zaczął płakać, za żadną cenę nie dał wpakować się do klatki. Nie pozostawało nic innego, niż tylko obnosić go po pokładzie, aż zaśnie. To był oczywiście poważny błąd.
Ponieważ dozorca dopuścił do precedensu, od tej chwili za każdym razem gdy otwierał klatkę, musiał liczyć się z tym, że będzie skazany na odgrywanie roli niańki i to przez kilka ładnych godzin. Kim jednak była miss Coburn, figurująca na tabliczce jako właścicielka tej egzotycznej bestii?
Wszyscy inni posiadacze zwierząt stawili się już w przechowalni, aby zobaczyć, jak wiedzie się ich faworytom. Jedynie miss Coburn zwlekała z dopełnieniem tego towarzyskiego obowiązku.
Po pewnym czasie Max zaczął ją sobie wyobrażać jako skwaśniałą starą pannę, która otrzymała mr. Chipsa w formie podarunku pożegnalnego, choć ofiarodawca dobrze wiedział, że ta kobieta nie znosi zwierząt. Im bardziej umacniała się jego przyjaźń z dziwnym stworem, w tym bardziej ponurych barwach widział obraz jego właścicielki. „Asgard” już od tygodnia pruł w przestrzeni kosmicznej i tylko jeden dzień dzielił statek od przejścia na nową trajektorię lotu, gdy wreszcie otrzymał możliwość porównania swych wyobrażeń z oryginałem. Właśnie czyścił stajnie, jak zwykle w nieodłącznym towarzystwie zwierzęcia, siedzącego mu na ramieniu, gdy z przechowalni zwierząt dobiegł go jakiś wysoki, ostry głos.
— Kr. Chips? … Mr. Chips! … Gdzie jesteś?
Małpa-pająk wyprostowała się, przez moment nasłuchiwała, aż wreszcie odwróciła głowę. Prawie w tej samej chwili w drzwiach stanęła właścicielka.
— Ellie! — pisnął mr. Chips i w mgnieniu oka wylądował w ramionach dziewczynki. Tak, to była dziewczynka!
Max miał wystarczająco dużo czasu, by móc się jej przyjrzeć: miała szesnaście, może siedemnaście lat. W żaden sposób nie można jej było nadać tytułu „piękności”, zaś wyraz twarzy, jaki przybrała, jeszcze bardziej pogłębiał jej brzydotę.
Po kilku sekundach wzajemnych pieszczot, obmacywań i pocałunków dziewczynka spojrzała na Maxa, pytając ponuro.
— Co pan zamierzał zrobić z mr. Chipsem? … Proszę natychmiast odpowiedzieć!
— Nic — odparł krótko — Proszę o wybaczenie, lecz muszę zająć się własną pracą …
To mówiąc pokazał jej plecy i chwycił za miotłę.
Dziewczynka była jednak nieustępliwa. Chwyciła go za ramię i zmusiła by na nią spojrzał.
— Proszę natychmiast odpowiedzieć. W przeciwnym razie złożę skargę do kapitana … Tak, tak … Ja nie żartuję.
Max policzył do dziesięciu.
— To pani słuszne prawo, panienko … — odezwał się nadzwyczaj spokojnym, nieco scenicznym głosem — … Ale po pierwsze: proszę mi powiedzieć, jak się pani nazywa i kto panią upoważnił, aby mogła pani wejść do tego pomieszczenia? Zgodnie z rozkazem kapitana to wszystko, co pani widzi, włącznie ze zwierzętami, zostało powierzone mojej pieczy i ja sam odpowiadam za to, co się tu dzieje.
W tej chwili szermował fragmentami regulaminu pokładowego, choć dobrze wiedział, że były one dość dowolnie wybrane.
Wyglądała na zaskoczoną.
— Jak to? … Przecież jestem Eldreth Coburn — odparła takim, tonem, jakby wypowiadała prawdy oczywiste.
— A co pani tu robi?
— Przyszłam zobaczyć mr. Chipsa … nic poza tym.
— W porządku, panienko. Ale odwiedziny są dozwolone tylko w określonym czasie. Gdy się skończą, proszę odnieść swego milusińskiego do klatki i nie niepokoić innych zwierząt. Dokarmianie surowe wzbronione.
Chciała już coś odpowiedzieć, lecz w porę ugryzła się w język. Tymczasem mr. Chips nasłuchiwał rozmowy, znacznie przekraczającej jego zdolności pojmowania, choć oczywiście bez trudu wyczuł podniecenie obojga ludzi. Gdy umilkli, wyciągnął jedno ze swych ramion i poskubał Maxa w rękę.
— Max! — wykrzyknął radośnie — Max!
Misa Coburn ponownie przybrała zdziwioną minę.
— Czy to pańskie imię?
— Tak jest, panienko. Max Jones. Przypuszczam, że ten zwierzak chciał mnie panience przedstawić. Prawda? …
— Max! — powtórzył mr. Chips — Ellie!