Выбрать главу

Eldreth Coburn wbiła wzrok w podłogę, a gdy znowu spojrzała na Jonesa, jej twarz ozdabiał wymuszony uśmieszek.

— Widzę, że jesteście dobrymi przyjaciółmi … — rzekła przepraszającym tonem — Proszę o wybaczenie, ale chyba znowu straciłam umiar … Ja i moja jadaczka …

— Jestem przekonany, że nie ze złej woli … — uspokoił ją Max ciągle tym samym tonem formalisty. Lecz Ellie mówiła dalej.

— Nie mogłam się pohamować … Taka już jestem. Naprawdę żałuję … Jest mi niewypowiedzianie przykro, ale poniosły mnie nerwy. Gdy zobaczyłam otwartą klatkę, przyszło mi do głowy, że ktoś porwał Chipsa.

Max musiał uśmiechnąć się wbrew woli.

— Z pewnością. Nie mam tego pani za złe. Była pani po prostu przestraszona.

— Tak. To prawda. Byłam wręcz przerażona. Rzuciła nieśmiałe spojrzenie.

— Chips nazywa pana „Max”. Czy ja też mogłabym się tak zwracać?

— Czemużby nie? Każdy mnie tak nazywa. W końcu to moje imię.

— W takim razie proszę się do mnie zwracać „Eldreth”, albo po prostu „Ellie”.

Pozostała w stajni, bawiąc się ze zwierzakiem, aż do chwili, gdy Max skończył swoją pracę. Kiedy odstawił miotłę i spojrzał nią, odezwała się nieco przekornie.

— Pójdę już … W przeciwnym razie znowu coś sknocę.

— Przyjdzie pani znowu?

— Oczywiście.

— Hm … panienko … Eldreth …

— … Ellie …

— Tak jest … Ellie … Czy mógłbym zadać pani jedno pytanie? Nie czekał na zgodę, lecz ciągnął dalej.

— Być może to nie wypada, ale chciałbym wiedzieć, dlaczego pani tak długo nie przychodziła? Przecież ten zwierzak był straszliwie samotny. Z pewnością myślał, że zapomniano o nim.

— Nie „on”, lecz „ona”.

— Co proszę?…

— Mr. Chips jest dziewczynką … — wyjaśniła — To był błąd, który każdemu może się przydarzyć. Gdy się zorientowaliśmy, było już za późno, aby cokolwiek zmienić. Nie przeżyłaby łatwo takiego wstrząsu, W tej samej chwili zwierzę ukazało jedną ze swych bardziej promiennych min i wykrzyknęło radośnie.

— Mr. Chips jest dziewczynką. Cukier, Ellie?! …

— Następnym razem, skarbeczku.

Max nie sądził, aby kwestia imienia była aż tak ważna, skoro inne zwierzęta tego gatunku, a zwłaszcza samce, znajdowały się w odległości kilku lat świetlnych od mr. Chipsa.

— Ale pani nie odpowiedziała jeszcze na moje pytanie.

— Tak. Omal nie oszalałam z rozpaczy, gdy nie pozwolili mi tu przyjść.

— Kto?

— Kapitan i pani Dumont.

Max stwierdził, że ta niejasna odpowiedź nie zadowala go tak samo, jak jej brak.

— Widzi pan … przywieźli mnie na ten statek karetką pogotowia Nic groźnego, po prostu gorączka, spowodowana głupim zatruciem mięsnym. Pani Dumont oświadczyła, że nie powinnam schodzić niżej, niż na pokład C, bo choć lekarz w końcu pozwolił mi wstać z łóżka, nie powinnam się stykać z brudem. Muszę przyznać, że ta kobieta nie ma najlepszego zdania o czystości, panującej na niższych poziomach.

Max rozumiał, czemu stewardessa nie chciała pozwolić na samotne wycieczki w rejony kajut załogi — już kilka razy słyszał ten wesoły ton swych kolegów, rozprawiających o pasażerkach. Nie sądził jednak, aby te ostrożności były naprawdę konieczne — w razie zaistnienia jakiegokolwiek incydentu kapitan Blaine z pewnością umiałby znaleźć winnego i bez dłuższych dochodzeń po prostu wyrzuciłby go za burtę.

— Dlatego przyszłam tu w tajemnicy. Zapewne już mnie szukają. Muszę, wracać.

Wszelako mr. Chips za nic nie chciała słyszeć o rozstaniu. Zwierzę uczepiło się w dziewczynę wszystkimi ramionami i zaczęło szlochać. Raz po raz wykrzykiwała rozpaczliwie — „Ach, kochanie” i ocierała piąstką łzy, gęsto skapujące z oczu.

Mr. Chips była w stanie wzruszyć nawet kamień.

— Chyba go …ją trochę rozpieściłem — zaniepokoił się Max, po czym opowiedział o swych wędrówkach ze zwierzęciem na ramieniu. Eldreth zaczynała się niepokoić.

— Ale ja już muszę wracać. Co mam robić?

— Trzeba zobaczyć, czy zechce wrócić do swej dawnej niańki. Mr. Chips dała się w końcu namówić. Eldreth przekonała ją lekkim klapsem, dlatego minęło nieco więcej czasu, niż zazwyczaj, zanim zasnęła i została ulokowana w klatce.

8

Max miał zamiar czuwać podczas pierwszej zmiany kursu, lecz zasnął w środku nocy i przegapił tą niezwykłą chwilę. Obudzono go o piątej rano czasu pokładowego. Wściekły wskoczył w ubranie, po czym popędził na górę.

Korytarze pokładu pasażerskiego były zupełnie puste — nawet ranne ptaszki miały zwyczaj wstawać najwcześniej o szóstej, czyli pozostawała im jeszcze prawie godzina spokojnego snu.

Max ruszył do salonu. Podszedł do ogromnego wizjera, ulokowanego tu dla wygody pasażerów i wyjrzał w Kosmos. Gwiazdy wyglądały zupełnie normalnie — jedynie znane z Ziemi konstelacje gdzieś znikły. Pozostała jedynie stara, poczciwa Droga Mleczna — dla zbiorowiska gwiazd o przekroju kilkuset tysięcy lat świetlnych ta niewielka zmiana kursu niewiele znaczyła. W końcu czy można porównywać marne sześćdziesiąt lat świetlnych z setkami tysięcy?

Spośród morza połyskujących punkcików jeden świecił szczególnie mocno. Max sądził, że ta jasnożółta gwiazda to Theta Centauri — słońce planety Garsona — miejsca ich pierwszego postoju.

Tymczasem, ponieważ nie chciał, aby ktokolwiek dostrzegł go w miejscu, gdzie w zasadzie nie powinien przebywać, wziął się do pracy.

Lot do planety Garsona, nawet mimo potężnej szybkości, jaką rozwijali, trwał prawie miesiąc. Eldreth odwiedzała dolny pokład nieomal codziennie: po pierwsze — aby spotkać się z mr. Chipsem, po drugie — aby mieć okazję do poplotkowania z Maxem, z którym grała także w trójwymiarowe szachy.

Dzięki temu Jones mógł się dowiedzieć, że choć Bllie urodziła się w Auckland na Terrae, swą prawdziwą ojczyznę znalazła na Hesperze.

— Ojciec wysłał mnie na Terrae, abym nabrała manier i ogłady, ale jak zwykle, nic z tego nie wyszło.

— Jak mam to rozumieć?

— Po prostu. Jestem, jak sam widzisz, dość żywą osóbką i szybko zyskuję tak przyjaciół, jak wrogów. Trudno ze mną wytrzymać, dlatego ojciec wezwał mnie z powrotem do domu. Szach! … Chipsie, postaw tę figurę na właściwe miejsce … Coś mi się zdaje, że ta mała diablica chce przechylić szalę na pańską stronę, Max.

Wreszcie udało się Maxowi pozbierać wszystkie części tej skomplikowanej mozaiki i wyrobić sobie właściwy obraz całej sprawy. Szkoła miss Mimsey była już trzecią z kolei instytucją oświatową, która podjęła ryzyko udzielenia Ellie stosownych nauk. Tak, jak w dwóch pozostałych zakładach, tutaj także Eldreth rozpętała istną burzę, puściła w ruch cały aparat szkolnego terroru i odleciała z Ziemi, której nigdy nie darzyła zbytnią sympatią.

Ojciec, który był wdowcem, z całego serca pragnął, aby jego córka posiadła bodaj minimum wiadomości, koniecznych do prowadzenia normalnego życia, jednak Ellie miała za sobą przewagę lepszych pozycji strategicznych. W każdej chwili mogła sprzeciwić się jego woli, gdyż doprowadzenie pełnomocników ojca do białej gorączki nie przedstawiało dla niesfornej dziewicy najmniejszej trudności. I tym razem dopięła swego. Sam popełnił poważny błąd, próbując ośmieszyć ich przyjaźń.

— Czy zabrnąłeś już aż tak daleko, że trzeba będzie ustalić datę ślubu?

— O czym mówisz?

— Nie zgrywaj się przede mną. Cały statek trąbi o waszych zaręczynach i chyba tylko sam kapitan trwa w błogiej nieświadomości. Czy myślisz, że ja także dam się wydrwić?