Выбрать главу

— Hę … Lec chłopcze do grubasa. Kazał cię natychmiast przysłać do biura. Chyba czeka cię ciężka przeprawa.

Max wymaglował wszystkie płaty mózgowe, próbując przypomnieć sobie, czy przypadkiem czegoś nie przeskrobał. Ponieważ jednak nic nie przychodziło mu do głowy, zaczął się obawiać, że za tym wszystkim stoi Ellie i już z góry usiłował stłumić potężny strach. Gdy stanął przed szefem, nie zauważył nic niezwykłego. Mr. Giordano poinformował go tylko krótko.

— Proszę się zgłosić do biura rachmistrza. Szybko!

Max pognał w stronę biura.

Głównego rachmistrza nie było. W zastępstwie gospodarza przyjął go mr. Kuipes, który chłodnym okiem zmierzył go od stóp do głów i zakomenderował sucho.

— Proszę się ubrać w czysty mundur, a później biegiem do kajuty kapitana. Max stał nieporuszony. Przełknął tylko ślinę.

— Czego jeszcze? Wykonać rozkaz!

— Proszę o wybaczenie … — wyrzucił z siebie Max, prężąc się służbiście — … ale nie wiem, gdzie jest kabina kapitana!

— Chyba żartujesz, chłopcze! Pokład A, 09.

Max ruszył.

Kapitan był właśnie u siebie. Oprócz gospodarza dostrzegł mr. Samuela — głównego rachmistrza, mr. Walthera — pierwszego oficera oraz doktora Hendrixa — astronautę.

Szybko przypomniał sobie, co powinien powiedzieć.

— Pomocnik stewarda trzeciej klasy, Jones Max melduje się na miejscu.

Kapitan Blaine spojrzał nań niechętnie.

— Ach, to pan … Proszę zająć miejsce — wskazał krzesło, po czym zwrócił się do pierwszego oficera.

— Sądzę, że w tej sytuacji jest to jedyne rozsądne wyjście, choć może się wydawać nieco drastyczne. Czy panowie mnie zrozumieli? Rachmistrz skinął głową.

Max zaczął rozmyślać, jak bardzo drastyczne było to rozwiązanie i czy będzie w stanie jakoś to przeżyć.

— W księdze pokładowej zapiszemy to jako sprawę precedensową, a ja sam sporządzę dla Centrali oddzielne wyjaśnienie. W końcu przepisy są po to, aby je łamać. Na tym koniec.

Kapitan zwrócił się do biurka, dając tym samym do zrozumienia, że odprawę uważa za skończoną. Jednak pierwszy oficer pochylił się w stronę dowódcy.

— Panie kapitanie … — wskazał na Jonesa. Kapitan ponownie podniósł wzrok.

— Ach, rzeczywiście! Młody człowieku, nazywacie się Jones?

— Tak jest, sir!

— Właśnie przeglądałem pańskie papiery. Widzę, że próbował pan kiedyś szczęścia w roli kartografa …

— Tak jest, sir!

— Czy to panu nie odpowiadało?

— Nie, panie kapitanie! … — zaczął rozmyślać, co w tych okolicznościach odpowiedziałby Sam.

— … To było tak, że … prawdę mówiąc nie robiłem tam nic innego, tylko czyściłem popielniczki w saunie … w centrali dowodzenia … Kapitan uśmiechnął się krótko.

— Może tym razem coś z tego wyjdzie. Czy miałby pan ochotę, aby spróbować raz jeszcze?

— Co? … Tak jest, sir.

— Kapitanie! … — to padło z miejsca, gdzie siedział rachmistrz.

— Słucham …

— Kapitanie … na ogół nie widzę żadnych przeszkód, jeśli ktoś ma pełnić dwa razy tę samą pracę, ale tym razem mamy jeszcze … tę sprawę osobistą …

— Hm … rzeczywiście. Ale co to ma do rzeczy?

— Wiele, kapitanie. Na swoim obecnym stanowisku nie musi się przepracowywać … — roześmiał się rubasznie — Pilnuje stajni. Ma czas na amory.

Kapitan także się uśmiechnął i zwrócił się do astronauty.

— Nie widzę żadnych przeszkód.

— Kelly jest gotowy, aby go przyjąć. Potrafi to zrozumieć …

— Dobrze. Jeśli teraz …

— Jeszcze moment, kapitanie … — astronauta zwrócił się do Maxa — Jones … pan miał krewnego w mojej gildii …

— Tak jest. Wujka. Chestera Jonesa …

— Służyłem pod jego dowództwem. Mam nadzieję, że pan zachował coś z jego talentu w zapamiętywaniu liczb …

— Ja także, sir.

— Zobaczymy. Proszę się zgłosić do szefa rachmistrzów.

Maxowi udało się odnaleźć drogę do sterowni, nie pytając nikogo o kierunek, choć przecież nie wiedział, dokąd go nogi niosą.

9

Nieoczekiwany awans zmienił jednocześnie wszystkie plany życiowe Maxa. Zmiana stanowiska nie poprawiła tylko jednego — jego stosunków z pozostałymi członkami załogi.

Mr. „Gi” po prostu go nie zauważał — gdyby Max w porę nie uskakiwał gdzieś na bok, zostałby z pewnością rozdeptany przez grubasa. Awans Jonesa odczuwał najwyraźniej jako osobistą zniewagę. W centrali dowodzenia pracowało siedem osób — dwóch oficerów oraz : doktor Hendrix /astronauta/, mr. Simes /zastępca/, Kelly /główny rachmistrz/, Kovak /kartograf I klasy/, Smythe /kartograf II klasy/, Noguchi i Lundy /obaj rachmistrze II klasy/.

Był tu jeszcze Bennet /telegrafista I klasy/, lecz on właściwie nie należał do ścisłej obsady sterowni, choć właśnie w „saunie” pracował — statki kosmiczne raczej rzadko porozumiewały się z Ziemią — właściwie jedynie na początku podróży i przy lądowaniu. Dlatego Bennet pełnił drugą funkcję — był drugim sekretarzem kapitana. Ponieważ znaczną część lotu spędzał, leżąc w śpiworze, nazwano go „Workiem”. Jako że „Asgard” cały czas pędził z pełną szybkością, wszyscy już zdążyli zapomnieć owe wspaniałe dni lotów gwiezdnych, gdy na dziesięć minut nawigacji przypadał tydzień bezczynności — wówczas statek leciał siłą bezwładności, zdany na łaskę losu.

Na pokładzie „Asgarda” nie było żadnych praktykantów, którzy przysposabialiby się do trudnego fachu astronautów, dlatego obaj oficerowie musieli pełnić non-stop wachty, zmieniając się co jakiś czas /kapitan Blaine posiadał oczywiście stosowny patent gildii, lecz z racji swego stanowiska nie mógł pomagać podwładnym/. Gdyby nie Kelly, który ochotniczo włączył się w cykl dyżurów, życie w sterowni byłoby naprawdę nie do zniesienia. Pozostała czwórka musiała więc dawać sobie radę z najróżniejszymi obowiązkami, jakie spadały na nich w wymiarze znacznie przekraczającym to, czego nauczyli się w szkole — czego jeszcze nie umieli, szybko sobie przyswajali. W przeciwnym razie długo nie zagrzaliby tu miejsca. Ponieważ wszystko podporządkowane było rytmowi wacht, Max musiał się przystosować. W zasadzie nie przydzielono mu żadnego samodzielnego dyżuru, gdyż przedtem miał przejść długi cykl szkoleniowy — dlatego praca zajmowała mu cztery godziny regularnej służby, a potem tyleż samo czasu wolnego — kiedy powinien był odpocząć, zjeść, umyć się oraz wyspać.

Niewiele sobie z tego robił — wręcz przeciwnie — na ogół wcześniej przychodził do pracy, zaś sterownię opuszczał dopiero pod przymusem. Znacznie później poinformowano go, że ten żelazny tryb życia był dziełem Kellye’a, który chciał go złamać i pognać do stajni, o ile by mu się to udało.

Nie wszystkie wachty stanowiły dlań jedynie pożyteczną rozrywkę. Po raz pierwszy pełnił dyżur pod dowództwem mr. Simes’a. Gdy wszedł po schodach, prowadzących do sterowni, najpierw stanął i rozejrzał się, pełen zdumienia.

Ze wszystkich czterech kątów dużego pomieszczenia obojętnym wzrokiem spoglądały nań kosztowne kamery. Miejsce głównego rachmistrza zajmował Lundy.

Popatrzył na przybysza, skinął w powitalnym geście, ale nie przemówił ani słowem. Mr. Sims siedział przy urządzeniu kontrolnym, naprzeciwko schodów. Nie mógł nie zauważyć wchodzącego, lecz zachowywał się tak jakby istotnie go nie dostrzegł.