— Chyba masz rację … — Zwrócił się do Maxa.
— Trzymaj, chłopcze … — wybełkotał, wciskając mu oba pakunki. Choć Maw była lekko wzburzona, chwycił ją na ręce, przeniósł przez próg i rzucił na ziemie. Po chwili sam rzucił się na swą ślubną, objął ją i obsypał namiętnymi pocałunkami, zupełnie nieskrępowany nieletnim świadkiem tej sceny.
Choć Maw poczerwieniała, nie przeszkadzało to jej popiskiwać z uciechy.
Max wszedł do domu, położył pakunki na stole, po czym ruszył w stronę kuchenki. Była zimna, gdyż od śniadania nikt jej nie używał. Wprawdzie mieli jeszcze kuchenkę elektryczną, lecz od śmierci ojca nikt nie miał wystarczająco dużo cierpliwości, by zdobyć się na wymianę przepalonej spirali.
Max podłożył drewna, nastrugał scyzorykiem drzazg i przyłożył ogień. Po chwili wszystko zajęło się wesołym, huczącym ogniem. Gdy płomienie strzeliły wysoko w górę, wyszedł na dwór, aby przynieść wiadro wody.
— Właśnie zastanawiałem się, gdzie byłeś … — przywitał go Montgomery — Czy w tej oberży nie ma bieżącej wody.
— Nie! — Max odstawił wiadro i podłożył jeszcze kilka szczap.
— Mógłbyś już wcześniej przygotować coś do jedzenia! — dorzuciła od siebie Maw.
Lecz Montgomery i tym razem ostudził jej zapały.
— Ależ kochanie, skąd Maxi miał wiedzieć, że przyjedziemy? … A poza tym mamy Jeszcze trochę czasu …
Max odwrócił się doń plecami i ukroił kilka plasterków polędwicy. Do tej chwili nie mógł jeszcze pojąć, co się właściwie stało. Zmiany były zbyt gwałtowne.
— Tutaj, synu! … — wrzasnął znowu Montgomery — Wypij kieliszeczek za zdrowie panny młodej!
— Muszę zrobić kolację.
— Nonsens. Zdążysz. Tutaj jest kieliszek. Wypijże wreszcie! Montgomery napełnił kieliszek koniakiem. Jego własny był pełny w połowie, a panny młodej zaledwie w jednej trzeciej. Chłopak podszedł do wiadra i dopełnił swój kieliszek wodą.
— W ten sposób znieważasz tylko szlachetny trunek … — zmonitował go macoch.
— Nie jestem przyzwyczajony …
— Jakże to? Nie chcesz spełnić toastu za pomyślność takiej panny młodej i za szczęście całej rodziny? No … dalej … Max umoczył język.
Żółtawa ciecz przypominała smakiem gorzkie kropelki, które zaaplikowano mu poprzedniej wiosny. Odstawił kieliszek i wrócił do przerwanej pracy. Nie na długo.
— Ej, ty! Nie wypijesz nawet jednego?
— Muszę zająć się kolacją. Chyba nie chcecie, żeby się przypaliła, co? Montgomery wzruszył ramionami.
— Skoro tak, będziemy mieli więcej dla siebie. Tymi popłuczynami, które są twoim dziełem, będziemy zapijali. Ale muszę ci powiedzieć, że w twoim wieku mogłem wypić duszkiem kufel piwa, a potem umiałem stać na głowie, nie drgnąwszy nawet, ot co.
Max miał zamiar zjeść trochę mięsa na grzankach, lecz wkrótce zorientował się, że to nie wystarczy. Wobec tego wrzucił na patelnię kilka jajek, zagotował kawę, po czym nakrył do stołu.
Gdy młoda para zasiadła do kolacji, Montgomery potoczył krytycznym wzrokiem po menu.
— Moja droga … już od rana oczekuję, kiedy wreszcie pokażesz mi nieco ze swych kulinarnych umiejętności, o których tylekroć miałem okazję słyszeć. Ten chłopak z pewnością ma niewielkie pojęcie o wykwintnej kuchni.
Mimo tej miażdżącej krytyki prostego jadła, rzucił się na jajecznicę z wilczym apetytem. Max postanowił nie wyprowadzać go z błędu — smutne stwierdzenie faktu, że on jest lepszym kucharzem od swej matki niewątpliwie nie przydałoby blasku tej weselnej uczcie.
Mężczyzna oparł się o krzesło, ocierając świecące tłuszczem usta. Nalał jeszcze jedną filiżankę kawy i zapalił cygaro.
— Maxi, kochanie … co mamy na deser? — wyszczebiotała Maw.
— Na deser? … Chyba muszą wystarczyć lody. W lodówce powinny być jeszcze jakieś resztki.
— Lody? … — twarz matki skrzywiła się w bolesnym grymasie — Ach, lody! … Sądzę, że chyba nic już nie pozostało.
— Jak to …
— Ano tak. Któregoś dnia, gdy byłeś w polu, zjadłam wszystko. Było piekielnie gorąco …
Max pojął w okamgnieniu — żarłoczność Maw znał nie od dzisiaj. Zamilkł, lecz to nie wystarczyło.
— Skarbie … czy naprawdę nie przygotowałeś nic innego? Dzisiaj mamy tak szczególny wieczór, że godzi się uczcić go bardziej wystawną kolacją …
— Nie mówmy dłużej o żarciu, kochanie … — Montgomery wyjął cygaro z ust — Nie jestem łasy na słodycze. Wystarczy mi dużo mięsa i kopa ziemniaków. Zajmijmy się czymś przyjemniejszym.
Zwrócił się w stronę chłopca.
— Co ty właściwie umiesz poza uprawą roli?
Max zaniemówił.
— Co proszę? … Przecież nigdy w życiu nie robiłem nic innego. A dlaczego rolnictwo się panu nie podoba? Montgomery strzepnął popiół wprost w talerz.
— Ponieważ od dzisiaj nie będziesz już gospodarzył.
Po raz drugi tego wieczoru Max przeżył coś, czego nie mógł zrozumieć. Cios padał za ciosem, a on nie miał pojęcia, co o tym wszystkim sądzić.
— Dlaczego? Co to ma znaczyć?
Miał wrażenie, jakby grunt uciekł mu spod nóg, a on sam trzymał się krzesła raczej siłą przyzwyczajenia. Z twarzy Maw mógł wyczytać, że Montgomery mówi prawdę. Triumf był tu przemieszany ze strachem, lecz najwidoczniej czuła się panią sytuacji.
— Z pewnością ojciec nie pochwaliłby tego. Ta ziemia już od czterystu lat jest własnością naszej rodziny …
— Ależ synu! Już od dawna mówiłam ci, że nie jestem stworzona do pracy na wsi. Wychowałam się w mieście.
— Clyde’s Corner … też mi miasto!
— W każdym razie nie Jest to wiejska zagroda. Byłam jeszcze głupią smarkulą, gdy twój ojciec przywiódł mnie tutaj, podczas gdy ty wyrosłeś na roli. Mam przed sobą jeszcze całe życie. Nie chcę umrzeć wśród kur, gęsi i gnoju.
— Ale obiecałaś ojcu, że będziesz … — Max podniósł głos.
— Dość tego! — wtrącił się Montgomery — Zapamiętaj sobie jedno, mój synu: powstrzymaj język, gdy zwracasz się do swej matki lub do mnie. Oniemiał.
— Pole zostało sprzedane i basta. Poza tym, jak sądzisz, ile był warty ten piach?
— Nigdy nie zastanawiałem się nad tym.
— W każdym razie dostałem więcej, niż mógłbyś się spodziewać nawet w najśmielszych marzeniach… — spojrzał na Maxa, po czym wrócił do patetycznego tonu — … Mogę bez ogródek przyznać, że dzień, w którym twa matka mnie poznała, był najszczęśliwszym wydarzeniem w jej życiu … w twoim także. Nie jestem jeszcze zramolałym starcem i wiem, co w trawie piszczy. Dobrze znałem powody, dla których agent tak pilnie chciał kupić ten kawałek ugoru …
— Zgodnie z opinią rzeczoznawców …
— „Ugór” powiedziałem, gdyż jest to ugór, w dodatku zupełnie bezwartościowy.
Dotknął palcem nosa, zrobił mądrą minę i zaczął wyjaśniać wszystkie szczegóły transakcji.
Otóż jedna z państwowych agencji energetycznych zamierzała zrealizować w okolicy jakiś projekt, o którym — jak zorientował się Max — sam Montgomery niewiele wiedział. W każdym razie prywatne konsorcjum zaczęło wykupywać tutejsze grunta, zachowując całą sprawę w absolutnej tajemnicy, aby później, gdy będzie już miało całą ziemię w swym ręku, ubić interes z państwem.
— I dlatego zapłacili pięć razy więcej, niż to wszystko było warte. Niezły biznes, co? …
— Rozumiesz teraz, Maxi … — włączyła się do rozmowy matka — Gdyby twój ojciec wiedział, że kiedykolwiek będzie mógł otrzymać okrągłą sumę …