Выбрать главу

Oczywiście było tu jeszcze mnóstwo wielu innych instrumentów, które znał albo z obrazków, albo z opisów. Musiał jednak przyznać, że większość z nich była mu całkowicie obca.

Przez kopułę wpadał wspaniały widok uniwersum gwiazd. Z otwartymi ustami zapatrzył się w górę.

Żyjąc i pracując w stajennych oparach nie miał jeszcze okazji, by móc zobaczyć coś podobnego, choć przecież znalazł się w samym środku połyskujących mgławic.

— Ejże … Proszę pana!

Max drgnął, spojrzał w stronę, skąd dobiegł głos.

Mr. Limes kiwnął nań palcem.

— Tutaj proszę … Podszedł bliżej.

— Czy pan nie wie, jak należy się meldować oficerowi, pełniącemu właśnie wachtę?

— Oh … przepraszam …

— Poza tym pan się spóźnił.

Max spojrzał na chronometr, połyskujący na pulpicie urządzenia kontrolnego — do pełnej godziny brakowało jeszcze pięciu minut. Jednak: Sims, nie zrażony, ciągnął dalej.

— To smutne, jeśli załoga wcześniej kończy pracę, niż oficer wachtowy … Jak się pan nazywa?

— Jones, sir.

Mr. Sims wciągnął kilka razy powietrze nosem — był to całkiem młody mężczyzna o nalanej czerwienią twarzy i rzadkich, rudych włosach.

— Proszę zaparzyć świeżej kawy, Jones.

— Tak jest, sir.

Już miał zapytać, jak i gdzie ma to zrobić, lecz w porę zdołał się powstrzymać, gdyż Sims ponownie pogrążył się w lekturze. Max rzucił rozpaczliwe spojrzenie w stronę Lundy’ego, zaś ten niemym spojrzeniem wskazał mu miejsce, w którym znalazł garnki. Gdy podał szefowi filiżankę, uznał, że jemu także się coś należy, Z kubkiem kawy usiadł nad maszyną liczącą.

Właśnie był zajęty smakowaniem aromatycznego napoju, kiedy z tyłu dobiegł go zirytowany głos oficera.

— A co to ma znaczyć, Jones? Zakładacie kafejkę? …

— Słucham, sir?

— Proszę natychmiast zrobić tu porządek. Cała sterownia wygląda tak, jakby buszowało w niej stado świń.

Choć Max uważał, że jest zupełnie czysto z trudem znalazł kilka papierków, wetkniętych gdzieś po kątach, wyrzucił je do śmietniczki i usiłował doprowadzić lśniące okucia do zwierciadlanego połysku. Właśnie chciał zacząć tę samą pracę po raz drugi, gdy Lundy wezwał go do siebie. Miał mu pomóc przy wymianie płyt w kamerach. Trzymając w ręku skrzynkę z przyrządami obserwował, jak Lundy nastawia zegar elektroniczny. Tymczasem mr. Sims osobiście nacisnął jeden z wielu guziczków i była to chyba jedyna pracochłonna czynność, stora zmąciła jego spokój podczas tej wachty.

Lundy zdjął płytę, zajrzał we wpuszczony w ścianę spektrograf, odczytał zapis, wniósł go do księgi, po czym wyzerował licznik.

Max usiłował nie pętać się pod nogami, tylko być pomocnym, oczywiście w miarę swoich skromnych możliwości. Przy okazji mógł się czegoś nauczyć. To była bardzo długa wachta.

Pijanym krokiem powędrował w końcu do swojej kabiny i rzucił się, na koję, wypłukany z wszystkich złudzeń, jakie do tej pory jeszcze żywił.

Zupełnie inaczej wyglądały jednak dyżury z doktorem Hendrixem oraz Kellye’m. Zwłaszcza w obecności tego ostatniego „sauna” zaczynała przypominać miejsce, którego nazwę zapożyczono jako jej przezwisko. Kelly zachowywał się niczym perski satrapa: panował niepodzielnie ze swego fotela, mrucząc, przeklinając, domagając się nieustannie świeżej kawy, przycinał swoim podwładnym oraz pozwalał, aby mu odpowiadano, byleby tylko inteligentnie i złośliwie.

Gdy Kelly dowodził, Max nie miał czasu, aby choć raz dotknąć szmat, do ścierania kurzu: był zbyt zajęty, nie tylko szybkim wypełnianiem łypiących się jak z rękawa poleceń, lecz także bacznym obserwowania procedury.

Uczył się ciągle, a fotograficzna pamięć była dlań najdoskonalszą pomocą. Kelly był zeń zadowolony.

— Mam wrażenie, że pan nieco przesadził, mówiąc, iż poprzednio czyścił pan tylko popielniczki.

— Z pewnością niezbyt wiele.

— Na „Thule” pełnił wtedy służbę Johansen, o ile mnie pamięć nie myli. Mam rację?

— Chyba tak … _ westchnął Max, ufając, że nie padnie więcej pytań o nazwiska, fakty i daty.

— No właśnie … Ten idiota chyba jeszcze nigdy nie zadowolił własnej matki, poprawnie odpowiadając na pytanie, ile ma lat. W końcu doszło nawet do tego, że Kelly powierzył mu obliczenie współrzędnych kolejnej zmiany kursu. Noguchi zajął się tabelami, a sam rachmistrz objął rolę nawigatora. Cały ten proces przebiega „od ust do ust” — wszyscy podają jeden za drugim rzędy liczb, a kierujący akcją wciela je w konkretne manewry. Nierzadko zdarzało się już, że obciążeni ciężką pracą ludzie mylili się, zaś statek przekraczał prędkość światła, powodując śmierć całej załogi.

Tym razem cała zabawa przebiegała o wiele wolniej, niż jest to ogólnie przyjęte. Noguchi odszukał w tabelach odpowiednie liczby i wykrzykiwał je w kierunku Maxa. Początkowo chłopak się denerwował: palce zaczynały mu drżeć, tak, że z największym trudem wkładał w dziurki kolejne znaczki. W końcu opanował się i znalazł prawdziwą radość w przekonaniu, że urodził się do współpracy z maszyną.

— … logarytm binarny z dziewięć koma osiem siedem zero dziewięć dwa … — monotonnie ciągnął Kelly.

Noguchi powtarzał tę samą kwestię równie monotonnym głosem, lecz Max miał przed oczyma właściwą stronicę jeszcze zanim ten drugi skończył mówić. Nie włączając świadomego myślenia wprawnymi ruchami robił swoje.

— Błąd!!! — ryknął Kelly — Ty baranie, nie nanoś teraz żadnych współrzędnych, tylko poczekaj, aż Noguchi poda ci nowe dane … Jak długo mam to jeszcze powtarzać?! …

— Ale przecież … — zaczął Max, przerywając posłusznie pracę. Aż do tej chwili nie przyszło mu nawet do głowy, że ktokolwiek z „Asgarda” mógłby cokolwiek zarzucić jego fenomenalnej pamięci.

— Co pan zrobił? … — ciągnął Kelly i już chciał ruszyć z kolejnymi liczbami, gdy spojrzał na tablicę.

— Co to ma znaczyć?

Max wiedział, że racja jest po stronie Kelley’a.

Zawstydził się, jakby rzeczywiście popełnił jakiś błąd i zaczął nieśmiało wyjaśniać.

— Bo właśnie … Przed chwilą naniosłem tu liczby, które za chwilę miał mi podać Noguchi. Pospieszyłem się …

— Jak to? … — popatrzył zdumiony szef — Czy pan umie czytać w myślach?

— Nie … Tego jeszcze nie umiem. Ale te liczby są w porządku.

— Hm … — Kelly pochylił się nad tablicą — Niech pan podaje te liczby, Noggy.

Noguchi wyrzucił z siebie całą litanię zer i jedynek. Kelly sprawdził naniesione współrzędne. Ściągnął wargi.

— Czy to przypadek, Max?

— Nie.

— Noggy, podaj mi książkę.

Kelly doprowadził zadanie do końca, podając Maxowi jedynie liczby w systemie dziesiętnym. Ten z kolei w mgnieniu oka zamieniał je na system dwójkowy i wprowadzał do maszyny.

— W porządku. Podarujmy sobie resztę — powiedział rachmistrz.

Maszyna w ułamku sekundy opracowała cały program, po czym wyświetliła wynik w postaci całej tabeli liczb, zapisanych w systemie dwójkowym. Kelly sprawdził go, używając tabel książkowych, spisanych w systemie dziesiętnym. Później raz jeszcze spojrzał na wydruk, zamknął opasły tom i oddał Noguchi’emu.

— A teraz koniecznie potrzebuję filiżanki kawy … — wysapał, kierując się w stronę fotela.

Z kolei Noguchi porównał oba wyniki. Spojrzał na Maxa dość dziwnym wzrokiem i zatrzasnął książkę.