Jones stwierdził, że kawa nie pomogła rachmistrzowi — ciągle wpatrywał się weń z jakimś nabożnym strachem. Skoro zadanie wykonano, wyłączył maszynę. Światełka zgasły.
Nikt nie odezwał się ani słowem aż do końca wachty. Następny dyżur wypadł mu pod dowództwem doktora Hendrixa. W jego towarzystwie na nic nie mógł się uskarżać: był to miły, starszy pan, nie wadził nikomu i nikomu nie utrudniał życia. Kiedy jednak Max skończył wachtę, zatrzymał go na chwilę rozmowy.
— Kelly mówił mi, że uczysz się obsługiwać maszyny liczące.
— Tak jest, sir.
— Dobrze. A zatem poćwiczysz trochę razem ze mną. Ujął grubą księgę i wybrał zadanie podobne do tego, jakie niedawno zadał mu Kelly. Jones czekał, aż zacznie mu podawać translację na system dwójkowy, ponieważ jednak nic takiego nie nastąpiło, zaczął działać sam.
Historia powtórzyła się w ten sam sposób po raz drugi. Obecny w sterowni Kelly nic nie mówił, tylko z przygryzionymi wargami sprawdzał wyniki, podczas gdy doktor jednym tchem wyrzucał z siebie jedną kolumnę liczb za drugą. W końcu zamknął księgę.
— Wystarczy … — westchnął, jak gdyby skończył przed chwilą jedną z codziennych żmudnych czynności.
— Jones, posiada pan zadziwiający talent … Co prawda czytałem kiedyś o czymś podobnym, ale po raz pierwszy stykam się z tym osobiście. Może słyszał pan o „Ślepym łamie”?
— Nie, sir.
— Chyba można znaleźć coś o nim w bibliotece pokładowej … — na moment umilkł — Jestem daleki od oczerniania pańskich umiejętności, ale w czasie prawdziwych manewrów radziłbym nie robić zeń użytku. Czy Pan rozumie, dlaczego?
— Tak jest, sir. Dziękuję.
— Albo może raczej powiedzmy, że nie powinien pan korzystać ze swych umiejętności, aż do chwili, gdy zauważy pan jakiś błąd. W tym Przypadku oczywiście należy zareagować. W każdym bądź razie ostatni głos mają u nas tablice.
— Tak jest.
— Świetnie. A kiedy skończy pan dyżur, proszę mnie odwiedzić. Będę czekał w kajucie.
Gdy kończył służbę, był już dzień. Poszedł korytarzem i stanął przed drzwiami kabiny Hendrixa. Wtem drogę zabiegła mu Ellie.
— Max!
— Hallo, Ellie! — w jednej chwili zrobiło mu się głupio, gdyż uświadomił sobie, że od momentu swego awansu ani razu nie widział przyjaciółki.
— Hallo! … — przywitał ją tak po prostu, jak gdyby nigdy nic. Stanęła naprzeciwko.
— Wygląda pan niezwykle przystojnie z tymi przekrwionymi oczami … bardzo pasują do wypustek na koszuli. A gdzie się pan tak długo podziewał? Może to z powodu nagłego awansu? Strasznie zważniałeś, Max. Nawet nie byłeś ani razu u Chipsie.
To akurat było nieprawdą. Poszedł raz na dół, lecz nie spotkał tam Ellie. Wizyty nie ponowił, gdyż człowiek, który go zastąpił, nie znosił zwierząt i tę nagłą odmianę losu przypisywał niecnym knowaniom samego Maxa.
— Przykro mi … — odparł jednak, nie wspominając o swej bytności w stajni — Nie miałem czasu.
— Głupia wymówka. Ale teraz pójdzie pan ze mną do salonu, a ja natrę panu uszu. Już wymyśliłam taką zagrywkę, że pozostanie pan absolutnie bez szans. Szach i mat! Max otwarł usta, szybko zamknął, lecz po chwili znowu je otworzył.
— Nie.
— Proszę mówić głośniej! Użył pan słowa, którego nie rozumiem.
— Niech pani zechce mnie wysłuchać, Ellie. Czekam tu właśnie na doktora Hendrixa, a gdy tylko wypuści mnie z powrotem, będę musiał skombinować przynajmniej kwadrans drzemki. Jestem do tyłu na dziesięć godzin!
— Może pan spać kiedy indziej.
— Nie mogę. Mam cztery godziny odpoczynku na przemian z czterema godzinami służby. Spojrzała ze zdziwieniem.
— To przecież samobójstwo!
— Można wytrzymać …
— O, nie! Kuszę dojść z tym do ładu! Porozmawiam z kapitanem.
— Ellie! Niech pani mi się nie waży niepokoić kapitana!
— A dlaczegóżby nie? Kapitan Blaine to pocieszny, stary mors. Proszę się nie martwić. Zaraz wszystko naprawię.
— Niech pani nie mówi doń ani słowa. Dano mi tutaj ogromną szansę i nie zamierzam zastanawiać się, czy z niej korzystać. To po pro-stu jest zrozumiałe samo przez się. Jeśli zaś pani zacznie interweniować, może mi pani popsuć szyki, a wtedy wrócę z powrotem do stajni.
— Nie miałam takich intencji.
— Ale ciągle pani nic nie rozumie. Być może Blaine jest istotnie starym morsem, ale tylko dla pani. Dla mnie pozostaje on niezmiennie kapitanem tego statku i moim najwyższym zwierzchnikiem. Zrobiła nadąsaną minę.
— Chciałam tylko pomóc.
— Tak też i myślałem. A poza tym przykro mi, lecz do salonu wejść nie mogę. To zabronione.
— Ale myślałam … myślę, że pan po prostu nie chce się ze mną spotykać, choć przecież ma pan taki ładny mundur i pracuje na wyżętym pokładzie. Dlaczego? Zanim zdążył odpowiedzieć, pojawił się doktor Hendrix.
— Dzień dobry, Jones. Dzień dobry, miss Coburn. To mówiąc zamknął się w kabinie.
— Ellie … muszę już iść — powiedział niepewnie Max. Obrócił się i nie czekając na odpowiedź zapukał do kajuty. Doktor Hendrix przeszedł do porządku dziennego nad tym, co zobaczył w korytarzu. Nie wspomniał ani słowem o tej podejrzanej schadzce, tylko od razu przystąpił do rzeczy.
— Niech pan siada, Jones. To, co pan dzisiaj zaprezentował, jest niezwykle interesujące. Chciałbym jednak wiedzieć, jak dalece sięga pański talent. Czy dotyczy tylko liczenia?
— Chyba nie, sir.
— Zapewne ciężko pan pracował, aby móc osiągnąć takie wyniki …
— Nie sądzę, sir.
— Hm … A zatem spróbujmy raz jeszcze. Może czytał pan jakąś sztukę Szekspira?
— Tak, w szkole. Czytałem „Hamleta” i „Jak się wam podoba”, a później jeszcze „Opowieść zimową” … ale nie wzbudziło to we mnie entuzjazmu … — dodał po chwili wahania.
— Przypuszczam, że nie chciałby pan czytać tego po raz drugi, co? Ma pan jakieś wspomnienia z tej lektury?
— Oczywiście, sir.
— Hm … — doktor Hendrix zdjął z regału gruby, oprawny w skórę tom — Weźmy na przykład … akt drugi, scenę trzecią. Mówi tam Leontes „Nor night nor day nor rest: it is but weakness…”
— „…it is but weakness to bear the matter thus; mere weakness. If the cause were not in being…” — I tak dalej, aż Hendrix mu przerwał.
— W porządku. Rozumiem, że można czytać Szekspira, bo chociaż niekiedy wydaje się, jakby ten facet był nieco głupkowaty, w końcu jednak coś w sobie ma. Ale tabele … Muszę przyznać, że nigdy ich nie czytałem … w każdym razie nie we właściwym sensie tego słowa.
— Ta sprawa wygląda następująco, sir. Wuj Chet, w chwili, gdy przechodził już na emeryturę, zostawił mi swe księgi nawigacyjne oraz wiele mi opowiadał o lotach kosmicznych. A ponieważ szybko przeczytałem te książki …
— … ma pan w głowie całą bibliotekę zawodowego astronauty, czy tak?
— Przeczytałem wszystko, co otrzymałem, sir.
Doktor Hendrix wyciągnął książki, dotyczące swej własnej specjalności. Już nie interesowały go tabele, których znajomości Max dowiódł dwa razy. Przekładał kartkę za kartką, stawiał pytania, a w końcu rzucał tylko numery stron. Wreszcie się zmęczył.
— Chociaż wiem … — zaczął nieomal szeptem — … że historia psychologii odnotowała już kilka podobnych przypadków, jednak muszę przyznać, że osobisty kontakt z podobnym fenomenem jest dla mnie wstrząsający.
Uśmiechnął się.
— Ciekaw jestem co myślałby o tym Witherspoon.