— Kto?
— Najwyższy Sekretarz. Obawiam się, że bardzo bolałby nad pańskim przypadkiem … Jest bardzo konserwatywny, zwłaszcza w kwestii chronienia tajemnic naszego zawodu.
Maxowi odszedł dobry humor.
— Czy pan myśli, że mógłbym mieć jakieś trudności? Nie wiedziałem, iż nie należy czytać tych książek.
— Co takiego? Absurd. W astronautyce nie istnieją żadne tajemnice. My wszyscy posługujemy się tymi samymi książkami i ja sam nie mam osobiście nic przeciwko temu, aby czytali je pasażerowie. Astronautyka to nie nauki tajemne … co najwyżej ciężka praca. Tylko nieliczni ludzie są wystarczająco pojętni, by móc zrozumieć istotę tych skomplikowanych obliczeń, które, na przykład, towarzyszą tranzycji. Cała aura niesamowitości i tajemnicy pochodzi raczej od polityków … od tych członków naszej gildii, którzy za wszelką cenę chcą zachować zawodowy prestiż. Doktor Hendrix pobębnił palcami w poręcz.
— Jones … — przemówił po dłuższej pauzie — … chciałbym, żeby pan mnie właściwie zrozumiał. Kelly jest zdania, że powinniśmy pana zatrzymać u siebie na stałe.
— Oh …
— Proszę jednak nie wyobrażać sobie, że wie pan więcej, niż my wszyscy razem wzięci tylko dlatego, że zmagazynował pan w pamięci całą bibliotekę astronautyki.
— Skądże znowu, sir.
— W istocie jest pan niezbędny w sterowni. Ale ci nieliczni cnotliwi, którzy się już tam znajdują, muszą się cechować niezwykłą sumiennością, poczuciem obowiązku, znakomitą znajomością sprzętu, niesłychaną pieczołowitością i drobiazgowością, oddaniem oraz wiernością dla pracy, załogi, statku i wszystkich, którzy sprawują nad nimi władzę. Kelly nie potrzebuje fotograficznej pamięci. Wystarcza mu zupełnie normalna, byleby była połączona z inteligencją i prawością … tego wymaga od nas zawód. Sądzę, że ja sam, będąc dowódcą, także miał bym podobne życzenia wobec własnej załogi.
— Zrobię wszystko, co tylko będzie w mojej mocy, sir.
— Myślę, że wkrótce zostanie pan całkiem niezłym kartografem. Rozmowa zmierzała ku końcowi. Max powstał.
— Aha … jeszcze coś.
— Tak, sir? …
— Istnieją wystarczające powody natury dyscyplinarnej, dla których członkowie załogi powinni się trzymać z dala od pasażerów.
— Wiem, sir … — Max przełknął tę gorzką pigułkę bez mrugnięcia okiem.
— Proszę więc postępować zgodnie z zasadami. Pracownicy mego wydziału przykładają do tego punktu regulaminu szczególną wagę choćby tylko dlatego, że jest to bardzo ciężki sprawdzian ich kwalifikacji.
Zbity jak pies, opuścił Max kabinę.
Wchodząc do środka przypuszczał, że zostanie wynagrodzony za swe niezwykłe osiągnięcia. Wychodząc, miał uczucie, że jest kompletnym zerem i tak też został oceniony.
10
W następnym tygodniu ani razu nie spotkał się z Samem — plan zajęć był tak bardzo napięty, że po prostu nie miał czasu na składanie wizyt. Lecz i Sam nie próżnował. Tak, jak wszystkie duże statki, „Asgard” posiadał własną służbę porządkową, składającą się z doświadczonych, wypróbowanych ludzi, przydzielonych pod bezpośrednią komendę pierwszego oficera.
Dzięki swemu talentowi i żyłce do polityki Sam wkrótce doszedł do stanowiska szefa policji w oddziale rachmistrzowskim. Oczywiście, ze swego zadania wywiązywał się doskonale.
Nikomu nie wchodził na odciski, tolerował wszystkie uchybienia, za którymi stały pradawne obyczaje i nie dopuszczał jedynie do tych przewinień, które szkodziły zdrowiu, bezpieczeństwu lotu oraz jaskrawo wykraczały przeciwko, dyscyplinie statku. Nawet jednak w tych przypadkach nie ciągnął delikwentów przed sędziego, tylko załatwiał sprawy bez rozgłosu, cc odpowiadało zarówno życzeniom Walthers’a i interesom załogi.
Kiedy Maginnis — pracownik magazynów — zrobił zbyt duży użytek z produktów destylacji mr. „Gi”, Sam zabrał go ze sobą do kambuza i otrzeźwił czarną kawą, aż wreszcie przestał śpiewać pijackie serenady, głośnym echem odbijające się po statku. Jednak następnego dnia urządził mu małą wycieczkę w celach poznawczych — zawiódł go aż na pokład H, odłożył swe insygnia władzy i sprawił mu porządne lanie, które co prawda w niczym nie zaszkodziło urodzie delikwenta, ale odbiło się trwałym śladem w jego wrażliwej duszy. W mrocznej przeszłości, niechętnie i półsłówkami jedynie wyciąganej niekiedy na światło dzienne opanował Sam taką sztukę walki, która pozwalała nieuzbrojonemu człowiekowi przedzierzgnąć się w maszynę śmierci, bez zadawania jakichkolwiek ran.
Oczywiście ofiarę wybrał po długim namyśle. Gdyby zgłosił ten przypadek do raportu, mógłby narazić nietykalność jednej ze świętych krów, co zaniepokoiłoby pozostałych. Dzięki swej dyplomacji nie naraził na szwank niczyjej reputacji, zaś w osobie Maginnisa uzyskał najgorliwszego poplecznika i propagandzistę.
Już w chwili, gdy tylko trafił na „Aegarda” upatrzył sobie to stanowisko. Uprawnienia szefa policji pokładowej sięgały bardzo daleko, a dopóki nie wkraczał w interesy Kuipesa, Giordano i Dumonta, dopóki trzymał się z dala od „sauny” oraz maszynowni, był najpotężniejszym człowiekiem na statku. W praktyce miał w ręku większą władzę, niż sam pierwszy oficer, gdyż był jego widzialnym cieniem i mógł wejść tam, gdzie jemu już nie wypadało. Taka więc była sytuacja, kiedy wylądowali na planecie Garsona.
Pierwsze lądowanie miało się odbyć na ogromnej skale, pozostałości po Wielkim Wybuchu, w którego rezultacie powstał cały Wszechświat. Grawitacja miała tu wartość o jedną czwartą wyższą od ziemskiej, co znacznie utrudniało życie, nie mówiąc już o metanowej atmosferze, uniemożliwiającej oddychanie. W Kosmosie jest wiele znacznie bardziej przyjemnych miejsc, niekiedy wprost stworzonych dla człowieka, nic więc dziwnego, że mieszkańcy tej planety z największą przyjemnością, opuściliby to ponure otoczenie, gdyby nie fakt, że znajdowała się tu stacja tranzytowa dla statków, podróżujących na Thetę Centauri. Dlatego też planeta Garsona była jednym z punktów kluczowych transportu Unii Solarnej.
Max wyszedł tylko raz na zewnątrz, lecz i to było zbyt ciężkim przeżyciem, aby chciał je powtórzyć.
Kolonia mieściła się częściowo pod kopułą, częściowo pod powierzchnią ziemi. Najpierw zaskoczył go fakt, że nie musi się przebierać w skafander próżniowy — po prostu śluzę statku połączono rękawem ze śluzą kolonii. Sam skierował się od razu do podziemi. Max zaprotestował.
— Rozejrzyjmy się najpierw na górze …
— Nic tu nie ma do oglądania — odparł krótko — Tylko hotel, kilka marnych, lecz drogich sklepów oraz restauracyjki dla pasażerów. Czy masz ochotę wydać cały żołd na żylasty sznycel?
— Nie. Po prostu chciałbym nieco pozwiedzać. Skoro już tu jestem, powinienem skorzystać z okazji. Gdy lądowaliśmy, nic nie widziałem, a teraz mogę tylko obejrzeć ten rękaw od śluzy do śluzy. To trochę za mało.
— Tam, na zewnątrz, nie ma nic do oglądania, oprócz gęstej, żółtej mgły, która nigdy się nie podnosi. Jest jeszcze gorzej, niż na Wenus. Ale skoro chcesz … Jeśli niemiłe ci moje towarzystwo, idź, dokąd dusza zapragnie. Sam wszystko załatwię.
W końcu zdecydował się, że usłucha bardziej doświadczonego. Poszli razem szerokim, jasno oświetlonym korytarzem, który, gdyby nie zadaszenie, bardzo przypominał uliczkę obok restauracji Percy’eya. Ponieważ w porcie było jeszcze kilka innych statków, wszędzie panował ożywiony ruch. Sam rozejrzał się wokół.
— Tak … Teraz musimy tylko znaleźć miejsce, gdzie można byłoby usiąść w spokoju, czegoś się napić i porozmawiać.