Выбрать главу

— Co myślisz o tym? — Max wskazał na szyld, zapraszający do „Najlepszej Koi” — Wygląda całkiem miło … Sam popchnął go, przyspieszając kroku.

— Owszem, ale to nie dla nas. Przebili się przez tłum i przeszli sto metrów.

— Tutaj zajrzymy … — wskazał na jakieś drzwi — Ciekawe, czy Lippy trzyma jeszcze ten interes.

Napis nad wejściem zapraszał do „Bezpiecznego Lądowiska”. Lokal był wprawdzie duży, ale nie tak przytulny, jak poprzedni.

— Kto to ten Lippy?

— Najprawdopodobniej nie będziesz miał szczęścia, aby go poznać, Sam wszedł jako pierwszy i znalazł jakiś wolny stolik. Max rozejrzał się.

— Ciekawe, czy dostanę tu sok ananasowy?

— Spróbuj. Z pewnością cię nie wyrzucą.

— W porządku. Czy przypominasz sobie tę historyjkę, którą kiedyś mi opowiadałeś … Tę o sierżancie Robertsie? …

— O kim? …

— Rotertsie, czy Richardzie … nie pamiętam …

— Nigdy o kimś takim nie słyszałem.

— Ale …

— Mówię przecież, że nie znam faceta! Kelner już idzie … Max poprosił o „stare heidelberskie”, choć był przekonany, że w promieniu pięćdziesięciu lat świetlnych ani Heidelbergu, ani Niemiec nie sposób uświadczyć. Smakowało to jak zimne popłuczyny, ponieważ jednak Sam od czasu do czasu przyglądał mu się uważnie, udawał, że pije.

— Posiedź tu chwilę … — powiedział nagle Sam — Zaraz wrócę. Zamienił kilka słów z barmanem i zniknął gdzieś z tyłu. W tej samej chwili do stolika podeszła jakaś młoda kobieta.

— Jesteś samotny, kochanie?

— Nie … niecałkiem …

— Ale ja tak. Miałby pan coś przeciwko temu, gdybym usiadła obok? … — nie czekając na odpowiedź zajęła krzesło Sama.

— Proszę. Ale mój kolega za moment wróci.

Udała, że nie słyszy. Odwróciła się w stronę baru.

— Duże ciemne, skarbie.

Max energicznie pomachał ręką.

— Nie, nie … Nic z tego!

— Co to ma znaczyć, kruszynko?

— Niech pani posłucha … — rozpoczął zdenerwowany Max — … Być może wyglądam na zielonego w tych sprawach i prawdopodobnie taki jestem, ale nie mam zamiaru stawiać pani farbowanej wody, wyrzucając na te kupę szmalu. Nie mam zbyt dużo pieniędzy. Spojrzała nań z miną urażonej damy.

— Albo mi pan coś postawi, albo się zmywam.

— Hm … — rzucił okiem na kartę — Myślę, że kanapka wystarczy?

Zawołała kelnera.

— Pozostaje tak, jak było, a do piwa proszę kanapkę z serem i musztardą.

Zwróciła się w stronę osłupiałego Maxa.

— Jak masz na imię, o ile mogę być aż tak śmiała …

— Max.

— Miło mi. Dolores. Skąd przybywasz?

— Z Ozark Mountains … z Terrae . . .

— Cóż za spotkanie! Jesteśmy prawie sąsiadami. Pochodzę z Winnipeg.

Dolores nie zamykała słodkich usteczek, a Max zastanawiał się, czy w tym wszystkim, co mówi, jest bodaj ziarno prawdy. Z dalszej gadaniny zorientował się jednak, że jego towarzyszka ani Ozarks, ani Ziemi w ogóle nie znała. Opowiadała, jak bardzo adoruje statki — są tak romantyczne — i właśnie pochłaniała ostatni kęs kanapki, gdy wrócił San. Zlustrował ją od dołu do góry.

— I jak? … Na ile go pani wyceniła? — wskazał na Maxa. Dolores drgnęła z oburzenia.

— Mój panie, a cóż to za mowa? Mr. Lipski nie pozwala …

— Tym razem wybaczy, ślicznotko … — ciągnął niezrażony Sam, a w jego głosie nie było można dosłyszeć jawnej wrogości, co najwyżej lekką nutę sarkazmu — Nie wiedziała pani, że mój przyjaciel jest gościem Lippy’ego? W każdym razie żadnych naciągań na „czarne ekstra” i w ogóle żadnych „zaproszeń” … Ile wystukał licznik? — zwrócił się do Maxa.

— Na razie w porządku. Tylko kanapka z serem … — pospiesznie wyjaśnił.

— Dobra … A na razie zechce pani zostawić nas samych . . . Może później…

Wzruszyła ramionami, lecz powstała z miejsca.

— Stokrotne dzięki, Max.

— Nie ma za co. Na wszelki wypadek przekażę pozdrowienia dla całego Winnipeg.

— Tak, proszę nie zapomnieć.

Sam ciągle stał i nic nie wskazywało na to, że zamierza zająć zwolnione przed chwilą krzesło.

— Muszę jeszcze na chwileczkę skoczyć w jedno miejsce …

— To idź … — Max także zamierzał wstać od stołu, ale towarzysz zmusił go do pozostania.

— Nie … Lepiej będzie, jeśli to zrobię sam. Pozostań na miejscu, już nikt nie powinien się naprzykrzać, a jeśli tak, to zawołaj Lippy’ego.

— Sądzisz, że nie spartaczę czegoś …

— Mam nadzieję — spojrzał z zatroskaniem — Nie wiem, dlaczego ciągle się tak niepokoję, ale masz w sobie coś, co budzi we mnie odruchy macierzyńskie … Prawdopodobnie to wina twych niebieskich oczu …

— Mam brązowe oczy …

— Mówiłem raczej o oczach duszy … — wyjaśnił Sam — W każdym razie, gdy mnie tu nie będzie, nie wdawaj się w żadne dysputy z obcymi, rozumiesz?

Max potwierdził, czyniąc wyraz twarzy zapożyczony od mr. „Gi”. Sam rzucił porozumiewawcze spojrzenie i przepadł gdzieś za barem. Niestety, przestrogi przyjaciela nie mogły się odnosić do pana Simes’a, który nagle stanął w drzwiach. Jego czerwona twarz była bardziej szkarłatna, niż zazwyczaj, a niewielkie, świńskie oczka błyszczały wśród dorodnych policzków niczym dwa guziczki. Wolno przenosząc ciężar ciała z nogi na nogę posuwał się przejściem między stolikami, szukając miejsca dla siebie. Gdy dostrzegł Maxa, strzelił groźnym spojrzeniem, a w kącikach ust zagościł sadystyczny uśmieszek.

— Pomyśleć tylko, że ten dziarski młodzian przesiaduje w knajpie! — zawołał, zmierzając w kierunku Jonesa.

— Dobry wieczór, mr. Sims — podniósł się Max.

— Tak, tak … „Dobry wieczór”! … A co chciałbyś tak naprawdę powiedzieć, pętaku?

— Nic innego, sir.

— Mnie nie nabierzesz. Ja też chciałbym odpowiedzieć inaczej, niż powinienem, ale chyba zrobiłbym to znacznie lepiej od ciebie… Max nic nie mówił, zaś mr. Simes ciągnął swoje.

— Nie zapraszasz mię, żebym się przysiadł?

— Zechce pan usiąść — wydeklamował bezbarwnie Max.

— Coś podobnego! Nasz geniusz życzy sobie, abym usiadł przy jego stoliku!

Zajął miejsce, zawołał kelnera, złożył zamówienie i ponownie zwrócił się do Maxa.

— A czy ty chociaż wiesz, dlaczego dosiadłem się do ciebie?

— Nie, sir.

— Żeby ci wyrwać jeden ząbek, słoneczko. Od kiedy stałeś się czarownikiem w programowaniu, Kelly uważa cię za swego ulubieńca … faworyta … pieszczocha … pieszczoezka … Ale u mnie niczego nie zyskałeś. I zapamiętaj sobie: jeśli zechcesz wodzić za nos także Hendrixa, wtedy do akcji wejdę ja i wyrzucę cię że sterowni … Ogniem wypalę, jeśli nie będzie można inaczej, rozumiesz? Max czuł, jak grdyka zaczyna mu drgać nerwowo.

— Co pan miał na myśli, mówiąc o „czarowniku”?

— Wiesz lepiej, niż ja. Wyuczyłeś się na pamięć tuzin operacji, a wmawiasz Kelly’emu i profesorowi, że znasz całą książkę. Geniusz! … A wiesz, co to jest naprawdę? Szwindel!

Całe szczęście, że mr. Sims nie zdołał dokończyć swego przemówienia. Urwał nieomal w pół słowa, gdy na ramieniu poczuł czyjąś mocną dłoń, a po chwili dotarły doń spokojne słowa Sama.

— Dobry wieczór, mr. Sims.

Ten z kolei zamrugał oczami, w końcu poznał, kto zacz i spuścił nie-co z tonu, wywołując na twarz jedną z bardziej promiennych min.