Выбрать главу

Także kapitan przystał do tego towarzystwa, gdyż wkrótce po odlocie Hendrx skorzystał z okazji i poinformował go o niezwykłym talencie Maxa.

Jak zwykle, Jones pracował bezbłędnie, choć świadomość obecności Blaina wprawiała go w lekkie zakłopotanie. Kapitan obserwował uważnie te popisy, z wyrazem zdumienia na twarzy, a gdy zadanie było wykonane, odezwał się po krótkim milczeniu.

— Dziękuję, chłopcze. To zadziwiające … ale jak się pan właściwie nazywa?

— Jones, sir.

— Jones … rzeczywiście. Starszy pan zamyślił się na moment.

— To zdumiewające, że nawet o północy pamięta pan te kolumny cyfr … Proszę jednak nie zapominać także o czystym sumieniu, Jones. Po upływie dwunastu godzin Hendrix odezwał się do Maxa, który właśnie kończył wachtę.

— Niech pan jeszcze nie wychodzi, Jones. Chciałbym z panem porozmawiać.

— Tak jest, sir.

Astronauta zamienił kilka słów z Kelly’m, po czym zwrócił się do chłopca.

— Kapitan jest w pełni zamroczony pańskim wodewilem. Ale niepokoi go problem, czy oprócz pamięci posiada pan także wystarczający zasób wiadomości z dziedziny matematyki.

— Hm … Nie jestem błyskawicznym liczydłem, sir. Wiele rzeczy nie umiem i nie potrafię, choć dobrze znałem kogoś, kto posiadł podobne umiejętności. Hendrix nie zagłębiał się w tę sprawę.

— Nieważne. Przypominam sobie jednak, że mówił mi pan o swoim wujku. Podobno przerabiał z panem matematykę.

— Tak, ale tylko te partie, które są pomocne w astronautyce.

— A zatem, czy umie pan rozwiązać równanie tranzycyjne?

— Oczywiście, sir.

— Mówiąc szczerze, nie byłbym tego taki pewny, niezależnie od matematycznych talentów starego Cheta. Trudno, musimy spróbować …

— Teraz?

— Oczywiście. Załóżmy, że jest pan oficerem na służbie. Kelly jest pańskim asystentem, a ja postronnym słuchaczem. Proszę obliczyć współrzędne przesunięcia, wychodząc z obecnej pozycji statku. Oczywiście, wiem, że jesteśmy jeszcze zbyt daleko,, ale pomińmy tę kwestię. Proszę pracować tak, jakby od pańskich obliczeń zależało nasze bezpieczeństwo. Max zaczerpnął głęboki oddech.

— Tak jest, sir.

Już miał wkładać nowe dyskietki, gdy Hendrix go powstrzymał krótkim „Nie”.

— Jak to, sir?

— Jeśli jest pan teraz szefem, musi mieć pan załogę. Noguchi proszę go wyręczyć!

— Tak jest, sir.

Noguchi, śmiejąc się, podszedł do Maxa. Podczas ładowania pierwszej skrzynki, nachylił się nad uchem „szefa” i wyszeptał z łobuzerską miną.

— Niech pan nie pozwoli zbić się z tropu. Powinniśmy mu pokazać, ile jesteśmy warci. Poza tym Kelly pomoże w najtrudniejszych przekształceniach.

A jednak Kelly nie pomógł. Wykonywał jedynie najprostsze mechaniczne czynności i nawet najmniejszym kiwnięciem głowy nie dał Maxowi do zrozumienia, czy pracuje poprawnie, czy się myli.

Gdy Jones sprawdził wydruki i porównał z mapą, nie podał obliczeń do maszyny, lecz Kelly’emu i Noguchi’emu. Po chwili rozbłysły światła, które powinny wyświetlić ostateczny wynik.

Doktor Hendrix nie odezwał się ani słowem, ale wraz z pozostałymi dwoma stał pochylony nad wydrukami. Po chwili lampki znowu zamigotały, zaś astronauta odłożył tabele i wystukał własny wynik.

— Różnimy się tylko dziewiątą cyfrą po przecinku. Nieźle.

— Czy to znaczy, że pomyliłem się?

— Niekoniecznie. Ja także mogłem popełnić omyłkę.

Na twarzy Maxa zagościł uśmiech, natomiast czoło Hendrixa przecięły głębokie bruzdy.

— A dlaczego nie uwzględnił pan efektu Dopplera?

Przez plecy przebiegł mu zimny dreszcz.

— Ja … zapomniałem, sir…

— Myślałem, że pan nigdy nie zapomina, Jones.

Po chwili ciągnął dalej.

— Człowiek, dowodzący statkiem nie ma prawa zapomnieć niczego, co mogłoby stanowić zagrożenie dla życia załogi. Dlatego, jako ćwiczenie, wykonał to pan całkiem nieźle, ale zapomniał pan o tempie. Gdyby się to działo w rzeczywistości, a nie na próbę, cały ten statek zdążyłby wylądować w Hadesie i rozbić się o Styks, a pan ciągle tkwiłby po uszy w rachunkach. Tu trzeba szybko i bezbłędnie! Trudno, mamy jeszcze dużo czasu. Jak na początek, bardzo dobrze.

Odwrócił się. Kelly uczynił jakiś ruch w kierunku wyjścia. Max zrozumiał, że czas na niego i zniknął w drzwiach.

Zanim zasnął, przemyślał całą tę sprawę od początku. Czy przypadkiem doktor Hendrix nie chciałby … Nie! To niemożliwe. Odsunął tę myśl. W końcu Kelly także mógł to zrobić — wystarczająco często widział, jak przeprowadza podobne obliczenia, w dodatku znacznie szybciej niż dzisiaj. Prawdopodobnie wina leżała po stronie Noguchi’ego — on przewinił … i to z pewnością. W końcu nie była to jakaś wielka tajemnica.

Kiedy zbliżali się do pierwszej anomalii, z dotychczasowych czterech wacht uczyniono dwie i w dodatku z pełną obsadą: astronauta, asystent, kartograf oraz rachmistrz.

Max został włączony w skład jednego z zespołów, gdzie powierzono mu pełną odpowiedzialność za wszystko, co robi. Gdy nadszedł decydujący moment, pracowały obie drużyny, a przy maszynie liczącej stał Kelly. Asystował mu Lundy.

Smythe wraz z Kovakiem pracowali nad mapami, podając dane Hendrixowi, który przekazywał je programistom. To właśnie on, jako astronauta, dowodził teraz statkiem. W obu rękach trzymał suwaki: jednym z nich utrzymywał prędkość „Asgarda” tuż przy granicy prędkości światła, drugim regulował kurs lotu.

Z wszystkich mężczyzn, uwijających się gorączkowo w sterowni, tylko kapitan Blaine zachował stoicki spokój, królując na swym tronie z cygarem w zębach. Przyglądał się szaremu ze zmęczenia Hendrizowi i nic nie mówił.

Tymczasem astronauta wyrzucał z siebie nieskończone potoki liczb, zachowując doskonałą dykcję, tak, aby nie było możliwości pomylenia się oraz niepotrzebnego powtarzania po raz drugi tego samego.

Max przysłuchiwał się, dziwił i uczył.

Co chwila spoglądał na kopułę, za którą widniała bezgraniczna przestrzeń — pustka, pożerana przez niewyobrażalną szybkość. Wtem Hendrix umilkł.

Max spojrzał na astronautę, zaś kiedy prowadzący całą tę operację powiedział — Uwaga … teraz! — ponownie zapatrzył się w gwiazdy. Niebo jakby się zachwiało, zapadło w sobie, przygasło, a po chwili nad kopułą rozbłysł nowy Wszechświat, czy raczej ten sam, lecz oglądany z innej strony.

— To jest Albert Memoriał … a ten tutaj to Hexagon…

Hendrix westchnął.

— Wszystko wskazuje na to, kapitanie, że i tym razem nam się udało. Spojrzał na Simes’a.

— Niech pan kontynuuje.

Przepuścił przed sobą kapitana, po czym obaj zniknęli za drzwiami. Wachty znowu wróciły do czterostopniowego cyklu, powrócił stary porządek i nieco monotonii, gdyż kolejna tranzycja miała się odbyć dopiero za kilka dni.

Max był zaskoczony, gdy podczas jednej z wolnych godzin został wezwany do Hendrixa. Założył najlepszy mundur, przyczesał włosy i poszedł na górę.

— Kartograf Jones melduje się na rozkaz.

Astronauta przyjął do wiadomości meldunek, lecz nie poprosił, by zechciał zająć miejsce.

— Wszystko w porządku, Jones … — Hendrix spojrzał na Kelly’eya, który również był obecny w kabinie.

— Może pan mu to powie …

— Skoro tak pan uważa! — Kelly najwyraźniej nie czuł się dobrze w tej roli — Widzi pan … Jones … sprawa jest następująca … otóż pan nie należy do mojej gildii … Max był tak zaskoczony, że nie potrafił odpowiedzieć. Chciał mówić, że myślał … że sądził … że nie przypuszczałby … ale w końcu nie wydobył z siebie ani jednego słowa. Kelly ciągnął dalej.