Gdy spotkali się spojrzeniami, Noggy złożył palce w kółko i pokiwał głową. Max uśmiechnął się. Przez chwilę pomyślał, czy to przypadkiem nie odpowiedni moment, aby spytać co to właściwie było z rozbieżnościami kursu — może Kelly przygotował dlań kolejny próbny alarm, lecz w końcu się rozmyślił. Zawsze mógł zaspokoić swą ciekawość wprost u źródła.
— Dziękuję, Noggy.
W porównaniu z kolejnymi, ta wachta była zaledwie sielanką. Doktor Hendrix zaczął obarczać Maxa typowymi zadaniami oficera bezpośrednio odpowiedzialnego za tranzycję. Tym razem nie trzymał się na dystans, wręcz przeciwnie — siedział mu na karku, żądając rozwiązywania coraz to nowych i nowych łamigłówek. Wszystko działo się tak, jak gdyby „Asgard” rzeczywiście miał wykonywać kolejny skok w przestrzeni. Astronauta nie pozwolił mu wykonywać obliczeń na papierze, lecz krzyczał, że nie ma czasu na podobne łamigłówki — dane muszą być natychmiast załadowane w pamięć maszyny.
Max wydobywał z siebie ostatnie poty, podając niekończące się szeregi cyfr. Obie ręce trzymał na sterach, Hendrix miotał się w roli chłopca do tabel, krzycząc nieustannie, że nie o zabawę tu chodzi, lecz o dokładność. Jakikolwiek błąd, najmniejszy nawet, był niedopuszczalny. Jedyny cel to szybkość i skrupulatność do ostatniej cyfry po przecinku. Tylko raz pozwolił sobie Max na nieśmiały protest.
— Jeśli pozwoli mi pan użyć pamięci, szybko uporam się z zadaniem …
Lecz ta skromna uwaga przyprawiła astronoma o coś w rodzaju furii omal nie uniósł się w powietrze.
— Może pan sobie uprawiać te sztuczki na własnym statku — skarcił go ostro — Na własnym statku może pan sobie robić wszystko, na co tylko przyjdzie panu ochota. Ale teraz proszę pracować zgodnie z moimi poleceniami!
Niekiedy włączał się do rozmowy Kelly, pełniący funkcję kontrolera. Tym razem szef był niezwykle oficjalny.
— Pozwolę sobie zauważyć, sir … — albo — Sądzę, że należałoby tak zrobić, sir … — i w ten sposób przez cały czas. Jednak nie wytrzymał w tej konwencji zbyt długo. W końcu wyrwało mu się wprost spod serca. — Do cholery, Max! Niechże pan nie popełnia tych idiotycznych błędów po raz kolejny. — Przez chwilę miałem wrażenie, że jestem w domu — roześmiał się Max.
Kelly nieco zbaraniał i widać było, że najchętniej zapomniałby to, co przed chwilą powiedział.
— Chyba jestem zmęczony … Muszę napić się kawy … W czasie przerwy, widząc, że Lundy stoi poza zasięgiem głosu, Max pochylił się w stronę szefa.
— Mr. Kelly … przecież pan wie znacznie więcej, niż ja. Dlaczego nie pracuje pan jako astronauta? Chyba ma pan wystarczająco dużo okazji … Rachmistrz jakby się stropił.
— Owszem, miałem kiedyś możliwość … — odparł niezwykle chłodnym tonem — … I dlatego teraz znam już granice swej wytrzymałości. Jones umilkł, do reszty zbity z tropu. Jednak od tej chwili Kelly zwracał się doń po staremu — „Max” — pod warunkiem, że byli sami. Gdy moment tranzycji był już blisko, ponownie rozpoczęto nieprzerwane dyżury w pełnej obsadzie. Tym razem doktor Hendrix nie przejął dowództwa, lecz pozostawił ten zaszczyt Simes’owi wraz z Maxem, zmieniających się nawzajem przy sterach.
I chociaż astronauta był obecny podczas każdej wachty, Jones sam dźwigał ciężar pełnej odpowiedzialności za wszystkie własne decyzje. Mimo, że włosy stanęły mu dęba ze strachu, Max miał znakomitą okazję, aby się przekonać, iż wszystkie ćwiczenia i próbne manewry były niczym w porównaniu z rzeczywistością, która nie daje człowiekowi ani możliwości, ani czasu na powtórne sprawdzenie danych i wycofanie się z raz powziętych decyzji. Tym razem wszystko musiało grać w najdrobniejszym szczególe.
Kiedy do całej operacji pozostały zaledwie dwadzieścia cztery godziny, zaś w sterowni zebrała się cała załoga, Max miał nadzieję, że Hendrix zechce w końcu przejąć dowodzenie. Nic z tego — Simes został zwolniony, lecz on sam pracował dalej, choć niekiedy astronauta spoglądał mu na ręce bez słowa kontrolując kolejne posunięcia. Panie Niebios … — pomyślał zlany potem, niefortunny kandydat na zdobywcę przestworzy — … żeby ten człowiek dał mi wreszcie święty spokój i zwolnił mnie przed samą tranzycją. Przecież jestem za głupi na podobne manewry?
Niestety — liczby, rzędy cyfr, długie kolumny zer i jedynek nieustannie, w coraz większym tempie krążyły mu wokół głowy, zajmując uwagę do tego stopnia, że już nie miał czasu na jakiekolwiek inne myśli. Dopiero dwadzieścia minut przed decydującym momentem Hendrix w milczeniu przejął stery. Max nie zdążył jeszcze odpocząć, gdy nad kopułą sterowni zalśniły gwiazdy całkiem nowego, choć przecież tego samego Wszechświata.
Ostatnia tranzycją była niezwykle podobna do poprzedniej. Teraz znowu mieli kilka tygodni lżejszych wacht, które zostały w całości obsadzone przez Simes’a, Jonesa i Kovaka.
Hendrix oraz Kelly potrzebowali nieco czasu, by odpocząć. Max równie chętnie, jak poprzednio, wykonywał codzienne obowiązki. Czas służby i nieliczne chwile wolne od zajęć spożytkował na ćwiczenia, które miały mu pomóc osiągnąć bodaj w przybliżeniu tę wprost nieludzka biegłość doktora.
Poza tym spał i rozkoszował się bytem w nowej skórze. Kapitańska mesa już nie napawała go niewysłowioną grozą, wręcz przeciwnie — często siadywał tam wraz z Ellie, grając w szachy.
Chipsie jak zwykle chętnie mościła /mościł/ się mu na ramieniu i udzielała /udzielał/ rad.
Kapitan Blaine już za pierwszym razem zauważył niezwykłego gościa, który niezmiennie darzył go wdzięcznym „Dzień dobry, kapitanie” i oświadczył, że nie widzi powodów, aby to miłe zwierzątko zmuszać do życia w klatce.
Ellie nieustannie groziła Maxowi lekcjami tańca, lecz na usilne prośby swej ofiary zgodziła się je przełożyć aż do chwili, gdy minie następna tranzycją.
Jak poprzednio, i tym razem Jones zasiadł na miejscu astronauty. Doktor Hendrix przejął stery dopiero dziesięć minut przed punktem kulminacyjnym. Jednak po tej operacji czekały Maxa jeszcze bardziej uciążliwe godziny: Ellie nie tak łatwo rezygnowała ze swych planów.
Zaczęły się lekcje tańca.
Wkrótce zorientował się, że w towarzystwie takiej nauczycielki nawet ciężkie obowiązki sprawiają radość, a ponieważ miał wrodzone wyczucie rytmu nie przychodziło mu to z trudem.
— Zrobiłam wszystko, na co było mnie stać … — obwieściła w końcu, spoczywając w jego ramionach — Jesteś najlepszym tancerzem z dwiema lewymi nogami, jakiego kiedykolwiek zdarzyło mi się spotkać. Wkrótce obtańczył także mrs. Rebekę Weberbaures oraz mrs. Daigler. Ta ostatnia była nawet całkiem do zniesienia, pod warunkiem, że się nie odzywała, zaś Rebeka miała po prostu głowę do pozłoty. Doszło już do tego, że zaczął się cieszyć na samą myśl o zwiedzaniu najelegantszych lokali Halyconu.
Tylko jedna myśl psuła mu humor: Sam był w porządnych opałach. Kiedy się dowiedział, nie mógł już odwrócić biegu rzeczy.
Spotkał go zupełnie przypadkowo, gdy przyjaciel zapamiętale czyścił pokład pasażerski — ubrany był w drelich, bez insygni.
— Sam!
— Oh, to ty? … Mów ciszej, bo obudzisz gości.
— Co, do diabła, robisz tutaj?
— Wszystko wskazuje na to, że zabawiam się w kosmiczną kosmetyczkę.
— Ale dlaczego? Sam wsparł się na kiju miotły.
— Poróżniłem się nieco z kapitanem. Jak zwykle, władza wygrała.
— I dlatego cię zdegradowano?
— Zdumiewasz mnie ostrością widzenia oraz zmysłem krytycznym …
— O co wam poszło?
— Im mniej będziesz wiedział, tym lepiej. Nie dopuść, aby zaczęły ci rosnąć siwe włosy. Sic transit gloria munoli … tak przemija chwała tego świata … nasz zawód ma to w sobie …