— Co to ma znaczyć?
— Co? …
— Pański podpis w księdze pokładowej. Przecież to nie pan był oficerem dyżurnym.
— Nie byłem, lecz kapitan najwyraźniej tego właśnie ode mnie oczekiwał. To nie pierwszy mój podpis. Dotychczas nikt nie zgłaszał żadnych zastrzeżeń.
— Porozmawiam z kapitanem. Proszę wracać do siebie.
Pod koniec następnej wachty Max otwarł książkę, a ponieważ nie otrzymał żadnych instrukcji, skierował się do Blaine’a.
— Panie kapitanie. Czy zechce pan własnoręcznie złożyć podpis, czy mam go w tym wyręczyć? …
— Co proszę? … — Blaine nie od razu zrozumiał, o co chodzi. Dopiero gdy rzucił okiem na księgę, uśmiechnął się.
— Ach, tak … Chyba będzie lepiej, jeśli sam to zrobię. Ciągle mam wrażenie, że szef chce zaprowadzić swoje porządki. Lepiej go usłuchać.
W ten sposób załatwiono tę sprawę, lecz nie był to koniec całej afery z podpisami.
Wkrótce kapitan zaczął coraz częściej znikać ze sterowni. Wpierw na chwileczkę, później na dłużej, aż w końcu poszedł do siebie przed zakończeniem wachty i już nie wrócił. Max został zmuszony obudzić Simes’a.
— Kapitan jest nieobecny, sir. Co mam robić?
— Jak to? … — astronauta był szczerze zdumiony — Kapitan może robić, co chce, a pana obowiązkiem jest opuścić sterownię.
— Ale Kelly czeka na zmianę wachty, zaś nie ma nikogo, kto mógłby podpisać księgę. Mam zawołać kapitana?
— Zawołać kapitana? … Czy pan oszalał? — W takim razie co pan rozkaże, sir? …
Chwila ciszy …
W końcu Simes odzyskał głos.
— Niech pan wpisze nazwisko kapitana, ale drukowanymi literami i z adnotacją „W imieniu”. O resztę powinien sam pan zadbać. Ostatni tydzień przed tranzycją minął znowu pod znakiem dyżurów no stop. Max nadal pracował z kapitanem, a Kelly asystował Simes’owi. Tym razem Blaine dał się poznać jako rygorysta, a gdy Jones chciał rozpocząć pierwsze rachunki, kapitan łagodnie, lecz stanowczo usunął go na stronę.
— Lepiej będzie, jeśli sam się tym zajmę …
Max zajął więc stanowisko asystenta. Dopiero teraz włosy stanęły mu na głowie dęba, gdyż właściwie dopiero w tej chwili kapitan zaprezentował swe umiejętności zawodowe w pełnej krasie.
Umiejętności … Być może kiedyś je posiadał, lecz obecnie z pewnością nie był tym samym człowiekiem, co dawniej.
Oczywiście, posiadał wystarczającą znajomość teorii, znał wszystkie pułapki, w które może wpaść nawigator statku, ale nieustannie o nich zapominał, pochłonięty jakimiś innymi myślami, wiecznie zadumany, niekiedy roztargniony.
Max musiał dwa razy wytężać cały swój kunszt dyplomatyczny, aby w sposób oględny, z zachowaniem należnego siwej głowie szacunku zwrócić uwagę na kilka szczegółów — a mówiąc po prostu — błędów, których dopuścił się Elaine podczas obliczania koordynat.
Najgorszy w tym wszystkim był fakt, że kapitan w ogóle nie zdawał sobie sprawy z konsekwencji swych pomyłek.
Ciągle promieniał samozadowoleniem i niczym się nie przejmował. Gdy nadszedł dzień tranzycji, Max zorientował się jednak, że Blaine nie ma zamiaru osobiście prowadzić statku, ani nie myśli przekazać sterów w ręce Simes’a. Kapitan miał swój własny system.
Kiedy wszyscy zebrali się w sterowni, wystąpił z krótkim przemówieniem.
— Chciałbym dzisiaj pokazać panom pewną sztuczkę … niewielki chwyt, który sprowadza całą astronautykę do rzędu dziecinnych rozrywek. Doktor Hendrix, choć był znakomitym astronautą … nie znam lepszego … pracował jednak zbyt wiele. Ja natomiast mam metodę, której nauczył mnie sam mój mistrz … Kelly, jeśli będzie pan tak miły … Proszę włączyć zdalne sterowanie.
Polecił im, aby usiedli półkolem wokół Kelly’eya, który obsługiwał maszynę liczącą. Każdy z nich otrzymał formularze. Kapitan trzymał w ręku urządzenie do zdalnego sterowania.
— Sprawa jest niezwykle prosta. Otóż każdy z was otrzyma odpowie-dnie dane, na których podstawie będzie musiał obliczyć odpowiednie współrzędne. W ten sposób podzielimy się obowiązkami, każdy zrobi swoje po czym w spokoju ducha będziemy mogli wypić kawę. A teraz spróbujmy … Próba była udana. Kapitan wstał ze swego krzesła.
— Mr. Simes, proszę mnie zawołać dwie godziny przed tranzycją. Mam nadzieję, że i pan, i mr. Jones zagustujecie w mojej metodzie. Po co się pocić?
Ani jeden, ani drugi nic nie odpowiedzieli. Przystąpili do pracy. Po kolei każdy wykonał swoją część obliczeń, po czym nanieśli dane na odpowiednie formularze.
Max miał wystarczająco dużo czasu, aby doprowadzić obliczenia do końca, wpisać wynik i zająć się zadaniem Simes’a. Ponieważ współrzędne podawano głośno, nic nie stało na przeszkodzie, aby zapisać je w pamięci i w odpowiedniej chwili wywołać, opracować według dobrze znanego algorytmu, po czym porównać wynik z tym, co wpisał kolega. O ile się orientował, Simes poprawnie wykonał obliczenia. Zjedli kanapki, popili kawą. Dwadzieścia minut przed czasem zjawił się kapitan.
— I jak, moi panowie? … Wszyscy zadowoleni? … Chociaż wkrótce musimy wziąć się do roboty, mam nadzieję, że pozwolicie mi na filiżankę kawy? …
Kilka minut później rozsiadł się na krześle i przejął od Simes’a stery-
Minęła godzina. Do tranzycji pozostało zaledwie czterdzieści pięć minut. Kapitan powiódł wzrokiem.
— Tak, chłopcy. Wszystko już gotowe. Podajcie wyniki.
Smyth i Kovak, wspierani przez Noguchi’ego oraz Bennetta pracowali pełną parą.
Tylko raz doszło do drobnego spięcia. Simes mówił zbyt szybko, dlatego liczby, które podawał, padały jednym ciągiem i trudno było je zrozumieć.
Landy zareagował natychmiast.
— Proszę powtórzyć!
— Do cholery, niech pan sobie wymyje uszy! — zagrzmiał świeżo upieczony astronauta, mimo to powtórzył wszystko od początku. Kapitan spojrzał znad sterów, jednak po chwili bez słowa komentarza pogrążył się w swej pracy.
Gdy tylko maszyna była gotowa na przełknięcie następnej porcji informacji, Blaine zaczął podawać swój wynik.
W tym czasie Max już dawno uporał się także i z jego zadaniem i sprawdzał kolumny cyfr, dyktowane przez kapitana, nie spuszczając oka z Simes’a. Wtem gdzieś w podświadomości zadźwięczał dzwonek alarmowy.
— Kapitanie! Nie zgadzam się z pańskimi obliczeniami.
— Co proszę?
— Obliczenia są błędne, sir.
Kapitan nie wydawał się być zagniewany. Po prostu podał swą kartkę astronaucie.
— Niech pan sprawdzi. Simes przebiegł wzrokiem setki cyfr.
— Wszystko w porządku, kapitanie. Blaine spojrzał na Jonesa.
— Jakikolwiek błąd jest wykluczony. Mr. Simes i ja doprowadzimy całą tę zabawę do szczęśliwego końca. Proszę się nie obawiać.
— Ale …
— Wykluczone! — powtórzył z kolei Simes.
Gotując się ze złości Max opuścił koło. Nie mógł jednak przestać liczyć. Kolejne posunięcie astronauty tak czy owak musiało doprowadzić do ujawnienia pomyłki Blaine’a. Niewielka korekta powinna wszystko załatwić.
Zauważył, że gdy maszyna wyświetliła kolejne dane i Lundy zaczął je sprawdzać, Simes lekko się zawahał … co więcej — wyglądał na ciężko przestraszonego.
Żeby w tej chwili dokonać korekty lotu, trzeba byłoby osiągnąć najwyższa, z możliwych szybkości, czyli stanąć w punkcie krytycznym. Astronauta zastanawiał się przez moment i przyspieszył, lecz była to zaledwie połowa tego, co Max uważał za niezbędne. Blaine podał kolejną współrzędną, po czym przeszedł do następnych obliczeń. Kiedy maszyna wyświetliła dane, błąd był już wyraźny, gdyż spotęgowany. Kapitan rzucił w stronę astronauty zdumione spojrzenie. Za chwilę przystąpił do wyliczania kolejnej poprawki. Simes zwilżył zeschnięte wargi.