— Kapitanie? …
— Mamy jeszcze czas … Sam to zrobię, mr. Simes.
Podano mu liczby. Gorączkowo zaczął coś liczyć na swoim arkuszu. Zegar pokazywał upływający czas. Mijały sekunda za sekundą, zaś Blaine ciągle liczył, łypiąc w stronę stopera.
— Uwaga!
Max spojrzał do góry.
Nad kopułą zawirowały gwiazdy. Blaine pociągnął za ster, niebo wygasło, a po chwili rozjaśniło się ponownie, lecz w innych konfiguracjach. Kapitan oparł się o krzesło.
— No … — zatarł ręce z zadowoleniem — … stwierdzam, że i tym razem jakoś poszło.
To mówiąc wstał i ruszył do wyjścia. Zanim jednak opuścił sterownię, odwrócił się w stronę Simes’a.
— Niech pan mnie powiadomi, gdy tylko ustalicie współrzędne.
Po chwili wyszedł.
Max znowu zadarł głowę. Na podstawie obrazu, zapamiętanego z map, próbował się zorientować, w jakiej części nieba się znajdują. Także Kelly popatrzył w górę.
— Tak … — mruknął za moment — Niewątpliwie jakoś to poszło, ciekawe tylko, dokąd żeśmy trafili? … Simes rzucił spojrzenie na kopułę.
— Co pan chce przez to powiedzieć? — w jego głosie zabrzmiała groźba.
— Dokładnie to, co powiedziałem — odparł rachmistrz, pewny swego. — Na podstawie długoletnich obserwacji stwierdzam, że nie znam tych gwiazdozbiorów, które mamy szczęście podziwiać.
— Bzdura! Pan nie wie, co mówi. Proszę przynieść mapy i dopiero wtedy się okaże, kto ma rację.
— Mapy są już na miejscu. Noguchi …
Nie potrzebował zbyt dużo czasu, aby przekonać każdego z obecnych, że się nie myli. Wystarczyło tylko rzucić okiem. To właśnie zrobił Sines.
Po chwili podniósł głowę znad stołu, pokazując wszystkim bladozieloną, przerażoną twarz.
— Proszę nie pisnąć nikomu ani słowem — wyszeptał — To rozkaz. Kelly, niech pan zajmie moje miejsce.
— Tak jest, sir.
— Będę u kapitana.
14
Dwie godziny później Max ponownie wspinał się po drabince do sterowni. Był przytłoczony ciężarem ostatnich wydarzeń. Nawet kapitan Blaine, choć gotów był obciążyć winą każdego, kto nawinął mu się pod rękę, byleby nie siebie samego, sprawiał wrażenie człowieka przygnębionego. Tylko mr. Simes był pewny siebie. Ponieważ jego żelazna, acz nieco grubiańska logika nie dopuszczała, aby on sam był czegokolwiek winny, zaś kapitan był poza wszelkimi podejrzeniami, zatem cały ciężar zbrodni spoczywał na Jonesie.
Co prawda Max nie brał bezpośredniego udziału w całej operacji, gdyż kilka minut przed tranzycją został wyłączony, logika nakazywała doszukiwać się jakichś uchybień Jonesa tuż przed nadejściem krytycznego momentu.
Wprawdzie i mr. Walthers był obecny w sterowni, lecz jedynie jako niemy świadek wydarzeń — te sprawy nie leżały w jego gestii. O nic nie pytał, nic nie mówił — wystarczy, że czytał z ich twarzy. Max postanowił bronić swych racji.
Znalazł Kelly’eya jeszcze na służbie. Kovak i Smyth badali właśnie spektrogramy. Noguchi i Lundy zagrzebali się w jakichś swoich papierach — nic nie było w stanie oderwać ich od pracy.
— Chcę pana zastąpić … — odezwał się do Kelly’eya — Zmiana wachty. Rachmistrz miał zatroskaną twarz.
— Przykro mi, ale to niemożliwe!
— Co takiego?
— Właśnie przed chwilą zadzwonił Simes i powiadomił mnie, że został pan wyłączony z ekipy dyżurnej.
— Nic dziwnego.
— Dodał jeszcze, że od dzisiaj nie ma pan prawa wstępu do sterowni.
Max nie mógł się powstrzymać od cierpkiej uwagi. Ha zakończenie dodał jeszcze.
— Cóż, i tak trwała ta przyjemność zbyt długo. Mam nadzieję, że wkrótce się zobaczymy. Już zmierzał do wyjścia, gdy Kelly go powstrzymał.
— Niech się pan tak nie spieszy, Max. Simes nie prędko tu wróci, ja natomiast chętnie bym się dowiedział, o co właściwie chodzi. Niestety, maszyna licząca nigdy nie mówi o niczym, poza cyframi. Max wyrzucił z pamięci wszystkie obliczenia i zdał szczegółową relację z przebiegu całej operacji. Gdy skończył, Kelly pokiwał głową.
— To, co mówisz, potwierdza informacje, jakie udało mi się wygrzebać. Kapitan pomylił się w dwóch miejscach … To nie nowina … każdemu może się przydarzyć. Ale Simes popełnił zbrodnię z premedytacją, nie dopuszczając do korektury lotu. Cóż … jest tu jeszcze cos, o czym ani jeden, ani drugi nie wiedzą do tej pory.
— Co?
— Zapis wszystkich wydarzeń, dokonany przez maszynownię. Mam go przy sobie … Gunther był tak łaskawy, że powierzył go mojej pieczy … Oczywiście, nie wspomniałem mu o tym, co się stało. Czy pasażerowie coś zauważyli?
— Do tej pory wszystko po staremu …
— Chyba nie na długo. Nie sposób skrywać tego wiecznie. Ale wróćmy do tej historii z zapisem maszynowni. Otóż sytuacja nie była jeszcze beznadziejna … kapitan zamierzał dokonać korekty, lecz Simes świadomie wprowadził go w błąd. Nawet najcięższe słowo było tu zbyt słabe.
— Ma pan jakieś nikłe wyobrażenie, gdzie jesteśmy? — Kelly wskazał na spektrogramy.
— Kovak i Smyth pracują, jak mogą, ale na razie bez rezultatów. Za cholerę nie mogą niczego się uczepić. Wiemy tylko, że przed nami gwiaździste niebo … Jasne gwiazdy typu -B i -O, nie umieszczone w żadnym z dostępnych katalogów. Noguchi oraz Lundy pracowali z aparatem fotograficznym.
— Co oni robią?
— Fotografują wszystkie zapisy, formularze, spisy danych i taśmy maszynowe, wszystko …
— Po co?
— Być może bez celu, ale niekiedy zdarza się, że dokumentacja lotu gdzieś ginie … Niekiedy ktoś wprowadza jakieś dziwne zmiany … Tym razem nic takiego nie przejdzie. Wszystko trzymam we własnych rękach.
Max zatopił się w myślach nad tym, co przed chwilą usłyszał, gdy podszedł Noguchi.
— Skończyliśmy już, szefie.
— Świetnie. — Kelly zwrócił się do Jonesa. — Zechce mi pan wyświadczyć niewielką przysługę? … Niech pan weźmie ze sobą te filmy. Nie chciałbym, żeby wpadły w niepowołane ręce. Później zabiorę je do siebie.
— Oczywiście. Skoro tak pan sobie życzy … Podczas gdy Noguchi wyjmował filmy z aparatu, Max zadał jeszcze jedno pytanie.
— Jak pan myśli … Ile czasu upłynie, zanim się dowiemy, gdzie jesteśmy?
Kelly spojrzał nań miną człowieka, który stanął na granicy zwątpienia i dalej już nie może.
— A co skłania pana do zakładania z góry, że w ogóle możemy się stąd wydostać … przynajmniej to pytanie świadczy o nadmiarze optymizmu …
— Nie rozumiem …
— A czy musimy znaleźć jakąkolwiek odpowiedź? Max był nieco zbity z tropu.
— Czy pan przypuszcza, że zboczyliśmy z Drogi Mlecznej?
— Całkiem możliwe. Ale to jeszcze nie wszystko. Jak panu wiadomo, nie jestem fizykiem, lecz na tyle mnie wyuczono, żebym wiedział:, iż przekroczenie prędkości światła może pociągnąć za sobą konsekwencje wprost nie do przewidzenia. Ten, kto waży się na coś podobnego, zawsze musi liczyć się z ryzykiem długiej wycieczki dokądkolwiek, a nawet poza własną przestrzeń. Teoria nic nie mówi, ani dokąd, ani jak wrócić. Czy się mylę? …
— Hm … chyba nie.
— Też tak sądzę. Możemy więc być „gdziekolwiek indziej”, co należy rozumieć także jako obcą czasoprzestrzeń, w niczym nieporównywalną do tej, którą znamy.