Выбрать главу

Kiedy Max schodził do kabiny na dół, czuł się tak marnie, jak nigdy dotychczas. Po drodze spotkał mr. Simes’a, który rzucił mu krzywe spojrzenie, lecz nic nie powiedział.

Filmy zagrzebał w jakiejś skrzynce, jednak po chwili wyciągnął je i ulokował w załomie za szufladą.

Siedział w kabinie, pochłonięty własnymi dociekaniami. Był wściekły że zamiast wyszukiwać na nieznanym firnamencie swojsko wyglądających konstelacji, musi tkwić w ciemnej klitce, marnotrawiąc cenny czas. Owszem, gwiazdy typu -O i -B … to brzmiało całkiem nieźle, wiarygodnie, kto wie, może nawet tak było w rzeczywistości, lecz poza tym istniał przecież cały tuzin innych ewentualności.

Na przykład gromady gwiazd kulistych, niezwykle łatwych do zidentyfikowania — wystarczyło wziąć zaledwie cztery spośród nich i już się wiedziało, gdzie się stoi. Zupełnie tak samo, jak ze znakami drogowymi.

To jednak była tylko czysto formalna możliwość — żeby móc coś podobne-go zrobić, trzeba było wiedzieć, czego i gdzie chce się szukać … I tak dalej, aż do konieczności wyszukiwania skupisk przystających…

Bóg jeden wie, ile wymagało to czasu. W każdym razie statek nie mógł ot, tak sobie przepaść w morzu gwiazd. Załóżmy, że naprawdę opuścili Drogę Mleczną? … Ta myśl wprawiła go w stan nieomal podgorączkowy. Jeśli to prawda, wówczas nie wrócą do domu.

Wkrótce potem powstał nowy pomysł: a jeśli da się dowieść, że Kelly ma rację, że utknęli w innej czasoprzestrzeni … co wtedy?

Inny wszechświat mógł rządzić się innymi prawami, mógł posiadać inną prędkość światła, inną grawitację, inne uwarstwienie czasu … Mogli wrócić dopiero po milionach lat tylko po to, by się przekonać, że z Ziemi pozostała zaledwie garstka popiołu.

Ktoś zapukał do drzwi.

Otwarł.

W progu stał Kelly.

Wskazał na krzesło — jedyne, jakie miał — sam zaś usiadł na łóżku.

— Coś nowego?

— Nie. Tylko jestem cholernie zmęczony. Ma pan filmy?

Max wydobył paczkę z kryjówki i podał ją rachmistrzowi.

— Mam pewien pomysł …

— Wal, chłopcze.

— Załóżmy, że jesteśmy na Drodze Mlecznej, ponieważ…

— … Ponieważ gdyby tak nie było, wszystkie nasze starania można by posłać do kata …

— Właśnie. A zatem jesteśmy gdzieś na Drodze Mlecznej. Teraz musimy się tylko rozejrzeć, zrobić zdjęcia gwiazd i znaleźć centrum tego skupiska. Później, na podstawie analizy spektralnej, zidentyfikować otaczające nas obiekty, a na podstawie wielkości gwiazd centralnych ocenić odległość od środka galaktyki. W ten sposób …

— W ten sposób oszczędzilibyśmy sobie mnóstwo czasu — dokończył kąśliwie Kelly — Niech pan lepiej nie próbuje opowiadać dziadkowi, jak pije się wprost z butelki. Czy pan przypuszcza, że ja cały czas próżnowałem? A co, do diabła, miałem robić?

— Oh, przepraszam.

— W porządku. Kelly wydobył filmy z kieszeni i zaczął je oglądać.

— Kazałem wykonać po dwa zdjęcia każdego obiektu … całkiem niezłe zawiniątko. Z pewnością ma ciężar gatunkowy porządnego ładunku trotylu. Co pan powie, jeśli zostawię tu jeden komplet tej dokumentacji? … Człowiek nigdy nie wie, co się może zdarzyć …

— Czy pan naprawdę myśli, że ktoś się tym jeszcze przejmuje?

Przecież mamy ważniejsze sprawy na głowie.

— Max … — skrzywił się rachmistrz — Niewątpliwie pewnego dnia zostaniesz oficerem … i to bardzo dobrym oficerem. Masz znakomite zadatki, poza jednym: nie znasz się na ludziach. A to z kolei jest już moja specjalność. Zechciej mi zawierzyć. Doktor Hendrix … niech Łaska świeci jego duszy … był bardzo do ciebie podobny. Kelly poczekał, aż Max schowa filmy, po czym się pożegnali. Już miał wychodzić, gdy jeszcze coś sobie przypomniał.

— O mały włos wyleciałoby mi zupełnie z pamięci … Przechodziliśmy w dość bliskiej odległości jakiejś gwiazdy … typu G.

— Żadnej z tych, które znamy?

— Oczywiście, że tak, w przeciwnym razie wszyscy roztrąbiliby to na cztery strony świata. Nie znam zbyt dokładnie jej wielkości, ale jeśli założymy najbardziej przeciętny wariant rozwoju sytuacji, przypuszczam, że moglibyśmy do niej dotrzeć mniej więcej za rok. Pomyślałem sobie, iż to interesująca wiadomość … specjalnie dla pana.

— Oczywiście. Raz jeszcze dziękuję, ale nie sądzę, żeby to w jakikolwiek sposób zmieniło naszą sytuację.

— Naprawdę? Jest pan skłonny zbagatelizować wiadomość o bliskiej odległości gwiazdy dość podobnej do naszego Słońca i być może okrążonej wianuszkiem planet, przypominających rodzimy układ?

— Hm …

— W każdym razie ja osobiście przykładam do tej nowiny niezwykłą wagę, gdyż życie w tej arce Noego nie jest w stanie mnie usatysfakcjonować. Po czym wyszedł.

Żaden ze stewardów nie pojawił się z informacją, że czas już na kolację. Gdy minęła wyznaczona pora, Max sam ruszył w stronę jadalni, nie czekając już dłużej na zaproszenie.

W salonie była obecna większość pasażerów — część z nich konferowała o czymś z ożywieniem, stojąc w niewielkich grupkach pod ścianami. Było niemożliwe, aby nie wyczuć niepokoju, zakłócającego normalną, codzienną atmosferę wieczornego posiłku.

Kapitana nie było na jego miejscu, także pierwszy oficer jeszcze nią przybył.

Gdy Jones ruszył w stronę własnego krzesła, mr. Hornshy usiłował go zatrzymać, lecz Max zdecydowanie przeciwstawił się tej próbie.

— Przykro mi, mr. Hornshy, ale się spieszę.

— Tylko momencik … Chciałbym zapytać …

— Przykro mi — powtórzył i podszedł do stołu.

Brakowało głównego inżyniera — poza nim wszyscy goście siedzieli już na swoich miejscach…

Przywitał się i sięgnął po łyżkę, byleby tylko sprawiać wrażenie, że jest czymś zajęty.

Minuty mijały jedna za drugą, w końcu minęło minut dziesięć, a nikt nie pojawił się z wazą zupy. Na stole nie było w ogóle nic do jedzenia: ani bułek, ani masła. Pusto. Tylko nakrycia.

Nigdy by nie pomyślał, że coś podobnego mogło się zdarzyć pod czujnym okiem Dumonta. Tymczasem nie widział ani kolacji, ani samego stewarda, poczuł na ramieniu czyjąś dłoń … Mrs. Daigler.

— Max, kochany, zechciej mi powiedzieć, co znaczą te głupie pogłoski, roznoszone wśród pasażerów?

Max przybrał minę sfinksa.

— Cóż za pogłoski, łaskawa pani?

— Przecież musiał pan coś słyszeć! W końcu to pan jest astronautą, nie ja … Mówi się, że kapitan zabłądził i spadliśmy na jakąś gwiazdę … Max próbował przywołać na twarz jakiś przekonywający uśmieszek.

— A kto rozpowiada podobne nowiny? Chyba nie pochodzą ze źródeł wiarodajnych…

— Skoro tak, niech pan powie, jak jest naprawdę.

— Mogę panią zapewnić, że „Asgard” nie spadł na żadną gwiazdę, nawet na najmniejszą … Powiercił się na krześle.

— Ale wszystko wskazuje na to, że coś spadło na kuchnię. Kolacja coraz bardziej się opóźnia. Ciągle patrzył za siebie, chcąc wyłowić jak najwięcej plotek. Niestety, była to błędna taktyka. Spostrzegł go mr. Arthur i natychmiast pospieszył z pytaniem.

— Mr. Jones! — ryknął ze swego miejsca.

— Słucham pana.

— Dlaczego nas tu trzymacie? Oficjalnie powiadomiono mnie, że sta-

tek jest zgubiony.

Max sprawiał wrażenie, jakby nie zrozumiał.

— Co proszę? Przecież jesteśmy w statku.

— Dobrze pan wie, o czym mówię — łypnął mr. Arthur — Coś żeście spartaczyli i tę całą „tranzycję” diabli wzięli. Jesteśmy straceni.