Выбрать главу

Max rozpoczął sztubacką grę, zachowując się jak uczniak, odliczający na palcach, kolejne punkty dowodu, przeprowadzanego na tablicy.

— Zapewniam pana, mr. Arthur, że statek nie znajduje się w jakimkolwiek niebezpieczeństwie. Byłem obecny w sterowni podczas tranzytu i dlatego mogę oświadczyć, iż kapitan sprawiał wrażenie człowieka bardzo zadowolonego z przebiegu całej operacji. Gdyby zechciał mi pan powiedzieć, skąd czerpie pan te „wiarygodne” wiadomości … Człowiek, który rozsiewa te plotki, z pewnością nie grzeszy pocsuciem odpowiedzialności …

— Hm … Mówił mi to ktoś z załogi. Nie znam nazwiska.

— Tak właśnie myślałem — pokiwał głową — … Doświadczenie każe mi przypuszczać, że plotki rozchodzą się z szybkością przewyższającą szybkość światła. Nieważne, czy tkwi w nich bodaj ziarno prawdy, czy są wyssane z palca. Tempo pozostaje takie samo. Ponownie rozejrzał się wokół.

— W tej chwili chętnie bym się dowiedział, czy będzie dzisiaj kolacja. Nie chciałbym iść na służbę o pustym żołądku. Mrs. Weberbaner włączyła się do rozmowy, nadzwyczaj zdenerwowana.

— A zatem wszystko w porządku, Maxie? …

— Tak jest, oczywiście, łaskawa pani. Hrs. Daigler znowu nachyliła się i wyszeptała:

— Proszę więc powiedzieć, dlaczego jest panu tak gorąco? Na szczęście w tej samej chwili zaczęto roznosić zupę. Kiedy steward podszedł do Jonesa, ten zatrzymał go na moment.

— Jim … Gdzie się podział Dumont?

Nie otwierając ust Jim odparł słabym szeptem:

— Przecież gotuje.

— Go? Gdzie? … Teraz z kolei steward schylił się i zaczął mówić mu wprost do ucha.

— Prenchy się kończy. Sądzę, że w tej chwili ważą się jego losy. Pan dobrze wie, co mam na myśli … Odszedł.

Jednocześnie mr. Arthur odezwał się podniesionym głosem.

— Go on panu powiedział?

— Chciałem się dowiedzieć, dlaczego tak późno zaczęto kolację odparł Max — Najwidoczniej szef kuchni się skaleczył. Sądząc po smaku tej zupy musiał zanurzyć palec we wrzątku.

Przybycie pierwszego oficera wybroniło go przed natarczywością pasażerów. Mr. Walther stanął przy stole kapitańskim i postukał łyżką w szklankę.

— Proszę państwa o uwagę.

Poczekał, aż wrzawa umilknie, po czym wyjął z kieszeni jakąś kartkę.

— W imieniu kapitana chciałbym złożyć oświadczenie … Ci z państwa, którzy orientują się w zawiłościach astronautyki, wiedzą zapewne, że z powodu ruchu gwiazd KOSMOS nieustannie się zmienia, dlatego nie sposób ściśle ustalić mapy nieba i stałych pozycji poszczególnych gwiazdozbiorów. Dlatego niekiedy trzeba się pogodzić z nieuniknionymi zmianami planu podróży. Człowiek nie jest w stanie podważyć praw natury, toteż i my nie będziemy usiłowali dokonać tego, co niemożliwe. Proszę państwa, abyście w całkowitym spokoju przyjęli wiadomość o niewielkim opóźnieniu naszego lotu. Musimy mieć nieco czasu, aby dokładnie wyznaczyć pozycję, jaką zajmuje „Asgard”. Mamy nadzieje, że miła atmosfera panująca na statku, zrekompensuje państwu tę drobną uciążliwość. Proszę się czuć, jak na nieco dłuższym urlopie. Wszelkie straty, jakie będą związane z tym postojem, pokryją towarzystwa ubezpieczeniowe. Złożył kartkę i wsunął ją do kieszeni.

Max miał wrażenie, że był to tylko rekwizyt — mr. Walthere mówił po prostu z pamięci.

— To wszystko, co miałem państwu do przekazania w imieniu kapitana. Smacznego.

15

Tego wieczora i dnia następnego Max Jones nie opuszczał swej kabiny. Nie chciał słuchać pytań, ani być zobowiązanym do jakichkolwiek odpowiedzi. Ponieważ większość czasu spędził śpiąc, nie miał pojęcia o tym, co się stało na statku. Dopiero, gdy pomocnik stewarda wszedł do kajuty, aby posprzątać, zauważył, że Garcia ma podbite oko.

— Kto pana tak urządził?

— Nie wiem. Poturbowano mnie wczoraj wieczorem.

— Poturbowano?

— To pan nic jeszcze nie wie?

— Słyszę po raz pierwszy. Co się stało? Garcia Lopez popatrzył gdzieś przed siebie.

— Hm … nie mogę panu powiedzieć zbyt wiele. Nie wypada obgadywać szefa.

— Nie żądam tego. Mech pan nie wymienia żadnych nazwisk. Chciałbym po prostu wiedzieć, co się stało.

— Otóż kilku spośród braci straciło wczoraj rozsądek … Dopiero po chwili Max zorientował się, co Lopez chciał przez to powiedzieć. Najwidoczniej niepokój załogi był znacznie silniejszy, niż niepokój obawy pasażerów — nic dziwnego: doświadczeni ludzie zdawali sobie sprawę z powagi sytuacji. Kilku z nich zaczęło szukać pocieszenia w „Wódce dla ubogich” produkcji Giordana, po czym ruszyli do kapitana, żądając bliższych wyjaśnień. Do zamieszek doszło dopiero wtedy, gdy szef policji aprobował siłą zepchnąć ich na pokład C.

— Ktoś jest ranny?

— Nie. Raczej niewinne zadrapania … coś w rodzaju tego … — ostrożnie dotknął śliwy pod okiem.

— Byłem zbyt ciekawski. Kovak złamał nogę …

— Kovak? A czego on tam szukał?

Nie mógł zrozumieć, w jaki sposób etatowy pracownik sterowni dał się wciągnąć w podobną burdę.

— Przypadkiem znalazł się w samym oku cyklonu … Właśnie kończył wachtę i schodził na dół. Być może stawiał opór któremuś z policjantów, może nieopatrznie usiłował otworzyć zaryglowane drzwi … Pański przyjaciel Sam Anderson znajdował się w samym środku tłumu. Sam! Znowu Sam! Max poczuł, jak serce zaczyna łomotać, niczym gołąb w klatce.

— Czy jest pan tego pewny?

— Oczywiście. Widziałem na własne oczy.

— Ale chyba nie był przywódcą?

— Pan mnie źle zrozumiał, mr. Jones. Właśnie Anderson przywrócił znowu ład. Nigdy jeszcze nie widziałem człowieka, który w podobny sposób umie używać rąk.

Po prostu chwytał dwóch facetów za głowy, uderzał jedną o drugą, aż szedł głuchy łomot i rozglądał się za następnymi.

Max doszedł do wniosku, że jednak powinien przerwać to dobrowolne wygnanie i wyjść z kabiny. Miał do załatwienia dwie sprawy: po pierwsze — odnaleźć Kovaka i zobaczyć, co się z nim stało, po drugie — porozmawiać z Samem.

Zanim jednak ruszył w stronę drzwi, ukazał się Smyth z rozkładem wacht. Jones miał je podpisać. Rzucił okiem na harmonogram: był przy dzielony do ekipy Simes’a. Dyżur rozpoczynał się za kilka minut. Idąc na górę zastanawiał się, co miał oznaczać ten kolejny wybieg szczwanego lisa. W sterowni znalazł Kelly’eya. Rozejrzał się, lecz nigdzie nie dostrzegł astronauty.

— Jak zwykle przy pracy, szefie?

— Tak. Niech pan przejmie wachtę. To mój ostatni dyżur.

— Niemożliwe! Tym razem pan jest w niełasce?

— I tak można to ująć. Ale niezupełnie ma pan rację. Simes opracował rozkład zajęć, w którym on i ja mieliśmy na przemian sprawować funkcję szefa wachty. Ponieważ nie odpowiada to moim kwalifikacjom musiałem odmówić, zgodnie z przepisami gildii.

— I co on na to?

— A cóż mu pozostawało? Mógł wydać mi rozkaz na piśmie, a ja mogłem wyrazić pisemną zgodę, odnotowując oba fakty w książce pokładowej. Ponieważ nie chciał przyjąć tego rozwiązania, miał przed sobą tylko dwie ewentualności: albo samemu siedzieć non stop w sterowni, albo powołać do służby pana. Kovak nie może pracować . . . słyszał pan o tej historii?

— Tak. Ale chętnie usłyszałbym raz jeszcze od pana. O co tu właściwie poszło?

Spojrzał na Noguchi’ego , tkwiącego przy maszynie i zatopionego w jakichś obliczeniach. Zniżył głos prawie do szeptu.