— Co pan rozumie pod tym słowem, Max? ,… Mam nadzieję, że „cywilizacja” nie oznacza dla pana jedynie nagromadzenia starych, brudnych miast z kominami fabrycznymi … Jones roześmiał się.
— W tej chwili ma mnie pani w garści. Nie umiem bawić się w słówka, choć muszę wyznać, że nie wyobrażam sobie jakiejkolwiek cywilizacji bez większych skupisk miejskich, niezależnie od tego, jak miałyby wyglądać i kto by w nich mieszkał.
— A dlaczego? Przecież pszczoły i mrówki nie budują żadnych miast. Jestem w stanie wyobrazić sobie cywilizację, której mieszkańcy obrali drzewa za swe siedziby, zaś głównym ich zajęciem jest śpiew i oddawanie się wzniosłym i pięknym rozmyślaniom.
— Czy właśnie do tego pani tęskni?
— Skądże znowu, zanudziłabym się na śmierć … Ale wyobrażać można sobie wszystko, prawda? … Jeszcze nie usłyszałam, kiedy mamy lądować.
— Tego nie wiem także i ja. W każdym razie nie wcześniej, aż ci ze sterowni dojdą do wniosku, że nie pociąga to za sobą żadnych groźnych następstw.
— Chciałabym, żeby gruntownie rozważyli tę decyzję. Lecz kiedy już w końcu postawimy pierwsze kroki na tej planecie, czyż to nie będzie wspaniałe, wzruszające przeżycie? Tak, jak w „Robinsonie Cruzoe” albo w przypadku pierwszych kolonistów Wenus …
— Oni umarli …
— To prawda. Ale my nie umrzemy …
Spojrzała na niebieskozieloną kulę, prześwitującą zza gęstych, mlecznobiałych obłoków.
— Nie umrzemy. To niemożliwe na … na „Caritas” … właśnie w ten sposób chciałabym nazwać tę planetę. Wydaje mi się, że to bardzo odpowiednie imię … Max po raz pierwszy podczas tej rozmowy spoważniał.
— Ellie … czy pani naprawdę nie zdaje sobie sprawy z całej powagi naszej sytuacji? … Mówił prawie szeptem, aby inni nie mogli go usłyszeć.
— To nie majówka. Jeśli ta planeta nie spełni naszych oczekiwań, nie wiem, dokąd będziemy mogli się udać. Nasze położenie i tak wystarczająco ciężkie, stanie się wręcz tragiczne.
— Dlaczego?
— Niech mnie pani uważnie wysłucha, ale zachowa dla siebie to, co w tej chwili usłyszy … Otóż … nie sądzę, aby ktokolwiek z nas zdołał powrócić do domu … ani w bliższej, ani w dalszej przyszłości …
Przez moment jej twarz także okryła się powagą, później-jednak wzruszyła ramionami i uśmiech powrócił.
— Proszę nie napędzać mi stracha. Oczywiście, z przyjemnością wróciłabym do domu, lecz skoro to niemożliwe, chętnie poznam uroki Caritas. Ta planeta będzie dla nas gościnna … Jestem przekonana. Co można było odpowiedzieć?
16
Następnego dnia „Asgard” dotknął powierzchni Caritas. Eldreth przeforsowała swoją wersję nazwy i od tej pory coraz częściej słyszało się to imię, powtarzane przez pasażerów oraz załogę, nie wyłączając tych ze sterowni.
Kiedy podano, że lądowanie nastąpi w południe czasu pokładowego, Max pospieszył do centrali dowodzenia, aby być obecny przy tym niezwykłym wydarzeniu — uważał to za samo przez się zrozumiałe i naturalne. Na jego widok Simes zrobił kwaśną minę, ale nic nie powiedział. Powód był oczywisty — obecność kapitana Blaine’a.
Kiedy Max spojrzał na dowódcę, nie mógł zapanować nad nagłym wzruszeniem, które nim owładnęło — Blaine nie był już młody, lecz w tej chwili wyglądał o piętnaście lat starzej, niż w czasie tranzycji. Podczas trwania całego manewru wymówił tylko kilka słów. Tuż przed wybiciem południa Simes spojrzał na zegarek, po czym popatrzył na kapitana. Starzec podniósł głowę i wyszeptał jakby w gorączce.
— Proszę schodzić do lądowania, sir.
Statek Flotylli Wojennej na ogół wysyłał najpierw sondę, która badała warunki, panujące na nieznanej planecie, ponieważ jednak „Azgard” był jednostką handlową, przeznaczoną głównie do lądowania w portach, nie dysponowali tego rodzaju wyposażeniem. Całą operację musieli przeprowadzić „po omacku”, jedynie z pomocą radaru i wcześniej wykonanych fotografii. Na ich podstawie wybrali łagodną dolinę, wokół której rozciągały się gęste, rozległe lasy — ten typ roślinności przeważał na całej planecie, tak, że nie mieli zbyt wielkiego wyboru. Simes mocno chwycił stery. Ciągle wpatrywał się w ekran, przekazujący teren widziany radarem. Obok leżały fotografie z naturalnymi obrazami planety do porównania.
Przejście przez atmosferę niewiele odbiegało od warunków ziemskich: czerń usianego gwiazdami nieba przygasła, rozmyła się, przeszła w głęboką purpurę a później błękit.
Nie odczuwali przeciążenia, gdyż chroniły ich urządzenia amortyzacyjne statku. Kiedy osiedli na ziemi, nie usłyszeli nawet najmniejszego odgłosu. Wszystko przebiegało w idealnej ciszy. Simes zdjął ręce ze sterów i nachylił się nad mikrofonem.
— Maszynownia! Włączyć urządzenia pomocnicze. Procedura lądowania numer 1. Spojrzał na kapitana.
— Lądowanie zakończone, sir. Blaine ledwo poruszał wargami.
— Bardzo dobrze, mr. Simea.
Wstał i ciężkim krokiem ruszył w stronę wyjścia. Gdy już opuścił sterownię, astronauta zwrócił się do Lundy’ego.
— Pan przejmie wachtę. Pozostałych wzywam do wyjścia. Max wyszedł razem z Kelly’eyem. Kiedy doszli do pokładu D, Jones mruknął pod nosem.
— Lądowanie było istotnie możliwe, muszę to przyznać.
— Dziękuję — odwzajemnił się rachmistrz.
— Liczył pan na to?
— Tego nie powiedziałem.
— Rozumiem.
Max miał uczucie, że ciężar jego ciała przez moment był jakby nieustalony. Po chwili wyraźnie stracił na wadze.
— Właśnie wyłączyli sztuczną grawitację … Dopiero teraz możemy z czystym sumieniem powiedzieć, że wpadliśmy jak śliwka w kompot. Chciał zaprosić Kelly’eya na kawę, gdy z głośników popłynęły słowa komunikatu.
— Do załogi i pasażerów! Proszę przejść do jadalni. Ważna wiadomość! Ci, którzy pełnią służbę, słuchają przez radiowęzeł.
— Co znowu? … — zdziwił się Max.
— Zaraz zobaczymy.
W salonie zastali wszystkich pasażerów i większość personelu. Było głośno, a kiedy weszli, podniósł się jeszcze większy gwar. Max spojrzał w stronę drzwi: po raz pierwszy od wielu dni w niesie pokazał się kapitan. Blaine’owi torował drogę Bennett. Dowódca przebił się przez ciżbę i podszedł do stołu. Pierwszy oficer rzucił pytające spojrzenie, a gdy kapitan skinął głową, uniósł rękę.
— Proszę o ciszę! Gdy rozmowy ucichły, ciągnął dalej.
— Zebrałem państwa, gdyż kapitan Blaine ma dla nas wszystkich ważne nowiny. Dziękuję.
Zadowolił się tym krótkim wstępem, po czym z respektem ustąpił miejsca Blaine’owi, który powstał, rozejrzał się niepewnie i podniósł głowę.
— Panowie … — przemówił trudnym do określenia głosem: była w nim i siła i słabość zarazem.
… Panowie, drodzy goście, przyjaciele …
Już po pierwszych słowach zapanowała śmiertelna cisza. Choć Max stał daleko, pod samą ścianą, mógł usłyszeć ciężki oddech mówcy.
— … Zebrałem was tutaj … zebrałem państwa, aby … Głos uwiązł mu w gardle.
Przez chwilę rozglądał się bezradnie — najwyraźniej nie mógł wydobyć ani słowa więcej. Ludzi powoli ogarniał niepokój. Mimo to kapitan zebrał się w sobie. Powróciła cisza.
— Mam państwu coś do powiedzenia.
Przerwa, która teraz nastąpiła, trwała dłużej, niż ta pierwsza. Kiedy znowu zaczął mówić, jego głos był już tylko nieśmiałym szeptem.