Выбрать главу

— Tak jest, sir. Nasze przyrządy są przystosowane wyłącznie do pracy w próżni.

— A zatem musimy czekać na pierwszą sposobność, kiedy będziemy mogli się tam znaleźć.

Przez moment milczał, w końcu odezwał się ponownie.

— Mr. Jones … Max … czy mogę do pana mówić jak mężczyzna do mężczyzny?

— Ależ oczywiście, sir.

— Hm … Drogi chłopcze, właściwie nie powinienem się grzebać w cudzych sprawach, ale mój wiek upoważnia mnie, bym dał panu ojcowską radę. Jeśli będzie pan miał zamiar się żenić, proszę nie myśleć, że ktokolwiek będzie żądał pańskiego akcesu do kolonii. To nie ma żadnego znaczenia.

Wszystko jest jedynie kwestią czasu, gdyż w końcu, jeśli będziemy mogli stąd odlecieć, i tak weźmie pan swą żonę na pokład. Max poczerwieniał. Nie miał pojęcia, co powinien odpowiedzieć.

— Oczywiście, rozważamy tylko sytuację hipotetyczną, ale jeśli już miałoby do czegoś dojść, proszę o tym pamiętać. Pierwszy oficer wstał.

— Dlaczego nie miałby pan wziąć jednego dnia urlopu? Proszę iść na spacer, albo wytchnąć przez kilka godzin w lesie. Świeże powietrze na pewno nie zaszkodzi. Zaraz porozmawiam z Simes’em. Zamiast na przechadzkę, Max udał się w poszukiwaniu Sama. Nie znalazł go na statku. Powiedziano mu, że jest gdzieś na zewnątrz. Zszedł więc na dół i ruszył w stronę osiedla.

Zanim doszedł do placu budowy pierwszego domu, dostrzegł czyjąś postać, zmierzającą w jego stronę. Po chwili przekonał się, że to Eldreth.

Po chwili stanęła przed nim mała, brudna dziewczynka w powalanym ziemią dresie roboczym.

— Jak leci, Ellie?

— Ciągle ta sama śpiewka? … Proszę zejść mi z drogi i nie próbować się usprawiedliwiać. Niesprawiedliwość jej sądu aż zatkała mu dech w piersi.

— Ależ … Ellie … przecież to nie tak. Pani …

— Mówi pan, niczym Chipsie, kiedy chce otrzymać kostkę cukru. Dobrze, niech więc pan słucha, upiorny Don Juanie. Oświadczam, że w tym roku nie zamierzam wyjść za mąż, a zatem nic nie stoi na przeszkodzie, aby mógł pan odnowić dawne przyjaźnie.

— Ellie … — Max nie miał pojęcia, co powinien powiedzieć.

— Czego jeszcze? Domaga się pan pisemnej gwarancji?

Spojrzała nań oczyma, miotającymi błyskawice, potarła nosek i roześmiała się.

— O, Max, duży bobasie, chyba zawsze będzie pan we mnie wzbudzał macierzyńskie instynkty. Kiedy jest pan zdumiony i zaskoczony, pańska twarz wydłuża się w ten sposób, że przypomina oślą mordę. Proszę zapomnieć wszystko, co przed chwilą powiedziałam.

— Ależ Ellie … W porządku, zostawmy to w spokoju.

— Znowu przyjaźń?

— Tak, tak, tak. Odetchnęła z wyraźną ulgą.

— Wreszcie czuję się normalnie. Nie wiem, jak to się dzieje, ale po prostu nie potrafię się na pana obrazić. Gdzie pan idzie?

— Właściwie nigdzie. Chciałem zrobić spacer.

— Doskonale. Wobec tego pójdźmy razem. Tylko sekundę … muszę zawołać Chipsie.

— Nie widzę jej.

— Ale ja widzę. Pobiegła kilka metrów w stronę wioski, a po chwili była już z powrotem, ze zwierzęciem na ramieniu. W dłoni ściskała jakąś paczkę.

— To mój obiad — wskazała zawiniątko — Chętnie się z panem podzielę.

— Chyba nie wybieramy się w podróż dookoła świata … Witaj, Chipsie.

— Cześć, Max. Cukier?

Wywrócił kieszeń na zewnątrz i znalazł jakiś niewielki kawałek — pozostałość z dawnych czasów, kiedy to regularnie dokarmiał zwierzątko. Chipsie spróbowała.

— Dziękuję.

— Owszem … — podjęła przerwany wątek Ellie — Dookoła świata nie zamierzam podróżować, przynajmniej na razie, ale po drugiej stronie tamtego wzgórza odkryto całe stado centaurów.

— Chce pani tam iść? — zdziwił się Max — Nie za daleko?

— Zrobiłam już wszystko, co do mnie należało. A jako dowód mogą posłużyć te odciski … — wyciągnęła brudne ręce. — Powiedziałam panu Hornshy’emu, że jestem wyczerpana. Powinien poszukać sobie kogo innego. Mam dosyć tej pracy, w kuźni.

Max nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Był zbyt szczęśliwy i na kontemplowaniu swej radości poprzestał.

Wspięli się w górę zbocza, po czym zeszli na dno wąwozu, który prowadził wprost do jodłowej puszczy. Er. Chips zeskoczył z ramienia Ellie,a po sekundzie zniknął gdzieś wśród gałęzi ogromnego drzewa. Max przystanął.

— Nie powinniśmy jej przywołać?

— Zbyt się pan przejmuje tą głupiutką, Chipsie nigdy nie ucieka, gdyż jest zbyt tchórzliwa. Chipsie! … Chodź do mnie, słodziutka.

Małpiatka wyjrzała zza gałęzi, potrząsnęła konarem, a po chwili deszcz igieł spadł na głowę Jonesa. Widząc to, Chipsie roześmiała się piskliwie.

— Widzi pan? Ona chce się bawić. Zmęczeni dotarli na szczyt kolejnego pagórka. Ellie przystanęła i rozejrzała się.

— Sądzę, że już sobie poszli — powiedziała rozczarowana.

— Chociaż … niech pan spojrzy tam, na dół … Widzi pan te małe, ciemne punkciki?

— Tak, widzę.

— Musimy podejść bliżej. Chciałabym to zobaczyć.

— Niech się pani zastanowi … Jesteśmy dość daleko od statku, a ja nie mam przy aobie żadnej broni.

— Ojej … Pan jest beznadziejny.

— Skądże znowu. Po prostu myślę. W każdej chwili może wypaść coś z lasu, a co poczniemy wtedy?

— Przecież jesteśmy tu już niezły kawał czasu i jak do tej pory nikt nas cię pożarł, Widzieliśmy tylko te małe koboldy … „Koboidami” nazywała balonowate, fruwające stwory. Od chwili, gdy weszli w wąwóz, nieustannie towarzyszyła im para zwierząt, podążając to z tyłu, to z przodu, zawsze jednak zachowując odpowiedni dystans. Tak bardzo przywykli do ich obecności, że nie zwracali już większej uwagi.

— Ellie, powinniśmy wracać.

— Nie.

— Tak. Odpowiadam za pani zdrowie i życie. Przecież zobaczyliśmy centaury.

— Fanie Jones, jestem wolna. Jeśli obleciał pana strach, proszę wracać, ja jednak chcę zobaczyć te zwierzęta z bliższej odległości. To mówiąc zeszła w dół zbocza.

— Niech pan spojrzy na koboldy! One także kierują się w tamtą stronę … Max zmarszczył brwi.

— Całkiem możliwe. A może chcą pani coś opowiedzieć? Roześmiała się.

— Te zwierzątka? … Obrzuciła go badawczym spojrzeniem.

— Maxie … już od dawna się zastanawiam, dlaczego właściwie tak długo owijam pana w bawełnę …

Co miała na myśli? Czyżby sama chciała rozstrzygnąć decydującą kwestię?

— O czym pani mówi?

— Bardzo przypomina mi pan Putzie’go. Ma pan identyczne spojrzenie … wiecznie zdziwiony …

— Putzie? A kto to jest?

— To człowiek, którego mój ojciec wysłał na Ziemię, aby mnie namówić do powrotu na Hesperę. Właśnie z jego powodu porzuciłam trzy szkoły, zaś ojciec zawsze jego wybierał do spełnienia tej samej misji … Papa dobrze zna się na rzeczy … Chipsie, nie uciekaj tak daleko!

Centaury stały u podnóża wzniesienia. Choć ich tułów nie całkiem przypominał konia, a głowa tylko z grubsza odpowiadała zarysom ludzkiej, nazwa ta była niezwykle odpowiednia — trudno znaleźć lepszą. Mogli podziwiać je w całej okazałości. Prawie tuzin zwierząt tłoczył się, jedno przy drugim. Nie sposób powiedzieć, co tam robiły, gdyż na tle trawy ich kształty zlewały się w bliżej nieokreśloną masę. Balonowate stwory latały nad całą grupą tak samo, jak przed chwilą czyniły to tuż nad głowami ludzi. Ellie nie dała się przekonać, aby pozostała w cieniu drzew. Jej upór nakazywał podejść bliżej i obejrzeć wszystko dokładnie.