Centaury przypominały Maxowi klownów, ucharakteryzowanych na konie. Miały podobne, pociągłe twarze, spoglądały beznadziejnie idiotycznym wzrokiem, zaś ich czaszki były tak zaprojektowane, że trudno byłoby znaleźć choć trochę miejsca bodaj na jedną półkulę mózgową. Płeć tych stworzeń była raczej nieokreślona, choć musiały przecież się rozmnażać, czego dowodem były małe, plączące się rodzicom pod nogami. Jedno z maleństw podbiegło w górę zbocza. Natychmiast ze stada ruszył dorosły osobnik, aby mieć oko na niesforne dziecko, które dotarło prawie na sam szczyt pagórka i zatrzymało się niespełna sześć metrów przed ludźmi.
— Ono jest słodkie! — krzyknęła Ellie, po czym podbiegła w stronę centaurzątka. Przyklękła i wyciągnęła ręce.
— Chodź do mamy, bobasie … Podejdź bliżej … Max rzucił się za dziewczyną.
— Proszę natychmiast wracać!
Starszy osobnik sięgnął do swej torby, przypominającej sakwę kangura, wydobył coś i zamachnął się nad głową, niczym gaucho swym lassem.
— Ellie!
Dopadł ją w tej samej chwili, gdy sznur opadł niżej. Pętla ścisnęła ich oboje. Ellie krzyczała, Max usiłował się oswobodzić, lecz zacisk trzymał mocno.
Jeszcze jedna lina przecięła powietrze i skrępowała parę ludzi. Później jeszcze druga i trzecia.
Mr. Chips, który towarzyszył Ellie, spadł z jej ramienia. Teraz stał na brzegu zbocza i powtarzał piskliwym głosem.
— Max! Ellie! Wracajcie! Proszę, wracajcie!
18
Ellie ani nie wpadła w histerię, ani nie poddała się niemocy, do czego, jako dama, miałaby niezaprzeczalne prawo. Tuż po uwięzieniu zupełnie spokojnym głosem zwróciła się do swego towarzysza niedoli. — Przykro mi, Max. To moja wina.
Mówiła wprost w ucho współwięźnia, gdyż sznury tak mocno spętały oba ciała, że stanowili coś w rodzaju nowej grupy Laokona.
— Musimy się uwolnić — odparł, nie przestając szarpać więzów.
— Niech pan da spokój … — powiedziała rzeczowym tonem — W ten sposób można jedynie mocniej zacisnąć tę pętlę. Mam wrażenie, że tylko dobrym słowem zdołamy coś wskórać.
Max usłuchał jej rady, gdyż ostre sznury boleśnie wrzynały się w ciało.
Centaur podszedł bliżej, aby przyjrzeć się im dokładniej. Przekonali się, że jego szeroka twarz była jeszcze bardziej pomarszczona, niż mogli to sobie wyobrazić, lecz duże, brązowe oczy zdradzały coś w rodzaju lekkiego zdumienia, Źrebię podeszło z drugiej strony, także obrzuciło ich ciekawskim spojrzeniem, po czym zabeczało cienkim głosem. Starszy odpowiedział mu basem. Obaj zaczęli beczeć jednocześnie, po czym dzikim galopem rzucili się w stronę stada.
— Mech pan tylko zachowa spokój … — wyszeptała Ellie — … Przypuszczam, że obawiali się, abyśmy nie uczynili temu małemu czegoś złego. Być może potrzymają nas jeszcze chwilę, po czym puszczą.
— Całkiem możliwe. Żałuję jednak, że nie mogę sięgnąć po nóż.
— Na litość Boską … W takich przypadkach tylko dyplomacja może coś zdziałać.
Teraz całe stado przygnało na górę. Otoczyli ich kołem i spoglądali ze zdumieniem, wydając przy tym dźwięki podobne do trąbienia, rżenia i pokasływania zarazem. Max nasłuchiwał.
— To chyba ich mowa …
— Z pewnością. Szkoda, że miss Mimsey nie uczyła mnie czegoś podobnego.
Większy centaur zbliżył się do więźniów i szarpnął za sznury. Więzy nieco puściły, lecz ciągle nie mieli swobody ruchu.
— Wydaje mi się, że chcą nas rozwiązać — szepnął Max — Jeśli mam rację, zwiewamy natychmiast do domu.
— Tak jest, szefie!
Tymczasem jakiś inny centaur sięgnął do swego worka i wyciągnął nowe lasso. Ugiął przednie kończyny, przykląkł obok Maxa, po czym zasupłał sznur wokół przegubu lewej dłoni. Węzeł był tak mocny, że tylko marynarz mógłby zrobić coś podobnego. W ten sam sposób postąpiono z Ellie. Starszy centaur uderzył w więzy, które splatały ich wokół bioder. Sznury opadły na ziemię. Ten, który założył im pęta na nogi, przepasał się sznurem wokół tułowia, zaś koniec wsadził do worka.
Porozumiał się z przywódcą, a później pociągnął za liny. Sznury napięły się, niczym gumki, stawały się coraz cieńsze, aż osiągnęły długość około sześciu metrów. Max przycisnął nóż do ciała Ellie.
— Niech pani przetnie swoje pęta, a później gna, ile sił w nogach. Jeśli będzie trzeba, potrafię ich powstrzymać.
— Nie.
— Do diabła, jeszcze pani mało?
— W porządku.
Chwyciła nóż i usiłowała przeciąć dziwne tworzywo, z którego wykonano sznury. Centaury widziały te manewry, jednak niczego nie przedsięwzięły, aby ją powstrzymać, tylko spoglądały z tą samą miną, jak poprzednio. Sprawiały wrażenie, jakby nigdy w życiu nie widziały noża i nie miały pojęcia, do czego zmierzają usiłowania Ellie. W końcu dziewczyna skapitulowała.
— Nic z tego. To tak mocne, jak durplastik.
— Przecież tym nożem można się golić! — szepnął oniemiały Max — Niech pani pozwoli …
Także i on nie miał szczęścia. Tymczasem stado ruszyło z kopyta. Musieli biec za zwierzętami, albo dać się wlec. Podskakując na jednej nodze schował nóż do buta.
Przez kilka metrów stado biegło lekkim kłusem, później zwiększyło tempo, przypominając oddział galopującej kawalerii. W tej samej chwili Ellie potknęła się i runęła na ziemię. Max kucnął, naprężył sznur, po czym krzyknął co sił w płucach.
— Ejże! Prrry … Zatrzymać się! Centaur, który ich ciągnął, przystanął.
Zwrócił ku nim swą twarz, na której malowała się niema prośba o wybaczenie.
— Posłuchaj, idioto … — parsknął wściekle Max — Nie jesteśmy końmi. Nie możemy pędzić galopem. Mówiąc to pomagał Ellie powstać.
— Jest pani ranna?
— Chyba nie — odparła, powstrzymując łzy, błyszczące w oczach — Ręka jest paskudnie podrapana …
— Nieważne. Proszę mu tylko powiedzieć, żeby tak nie pędził. Centaur, widząc, że dziewczyna już powstała, ponownie ruszył przed siebie ostrym kłusem. Tym razem przewrócili się oboje. Stado stanęło i sam przywódca pofatygował się w stronę więźniów, aby odbyć krótką rozmowę ze strażnikiem. Do tej wymiany zdań włączył się także Max, a jeśli nawet brakowało mu nieco słownictwa, i tak powiedział, co chciał, nadrabiając leksykę nad wyraz czytelnymi gestami. Trudno powiedzieć, czy wiele zdołał zwojować, w każdym razie tempo wyraźnie spadło. Całe stado pognało do przodu, zaś ich trójka wlokła się powoli. Po chwili do więźniów oraz strażnika dołączył jeszcze je-den centaur, który objął straż tylną. Nad głowami Maxa i Ellie unosił się stale baloniastych kształtów stwór.
Droga prowadziła przez dolinę, porośniętą wysoką, bujną trawą, sięgającą nieco poniżej kolan. Ta roślinność ratowała ich w pewien sposób, gdyż centaur, który ich prowadził, z góry założył, że teraz będą się przewracali coraz częściej i dlatego mogli sobie pozwolić na luksus odpoczynku co kilkaset metrów. Strażnik cierpliwie czekał, aż się podniosą, po czym ciągnął nieustępliwie naprzód.