Выбрать главу

Już nie rozmawiali między sobą. Suche usta i obrzmiałe języki skutecznie uniemożliwiały jakąkolwiek wymianę zdań.

Cały swój wysiłek włożyli w bieg. W końcu dotarli do strumyka. Centaur dał wspaniałego susa. W ułamku sekundy był już na przeciwnym brzegu, lecz ludzie musieli zejść na dół i ostrożnie brnąć przez sięgającą pasa wodę. Pośrodku nurtu Ellie stanęła, nachyliła się i łapczywie zaczęła pić.

— Niech pani tego nie pije! — krzyknął Max — Nie wiemy, czy ta woda nadaje się dla ludzi.

— Mam nadzieję, że nie. Przynajmniej będę mogła umrzeć w spokoju, zamiast ciągle gnać przed siebie jak pies na uwięzi.

— Głowa do góry! Jeszcze z tego wyjdziemy. Z powrotem nie zabłądzę.

Przez moment wahał się, ale w końcu pragnienie zwyciężyło nad rozsądkiem. Poszedł w ślady Ellie i napił się do syta. Centaur poczekał jeszcze chwilę, a potem ruszyli dalej.

Zanim wdrapali się na kolejny pagórek i doszli do lasu, musieli pokonać podobny dystans. Gdy weszli na szczyt, byli bliscy zawału serca, a jednak ciągle biegli za strażnikiem. Wyłączyli świadomość — owładnęło nimi coś w rodzaju szaleństwa. Tylko jedna myśl nie dawała im spokoju: trzeba biec, aż wreszcie się to skończy.

Centaur miał wytrzymałość górskiej kozicy — był wyraźnie zaskoczony, widząc ich wyczerpanie. Kiedyś musiała wreszcie nadejść chwila, w której Ellie nie była w stanie powstać i ruszyć w dalszą drogę. Ich prześladowca podszedł bliżej, przystanął nad leżącą kobietą, a za moment stuknął ją trójpalczastym kopytem. Max rzucił się nań z pięściami.

Centaur nie zareagował, nie poruszył się nawet, tylko spojrzał na więźnia swymi tępym wzrokiem, ukazując ciągle tę samą zdziwioną minę. Jego towarzysz pognał w stronę stada, chcąc porozumieć się z przewodnikiem. Zanim wrócił, minęło co najmniej dziesięć minut.

— Teraz lepiej? — nachylił się nad Ellie Jones.

W tej samej chwili ten, który trzymał straż tylnią, wcisnął się między więźniom i rozdzielił ich, choć Max nacierał nań z pięściami. Ellie zmuszono do powstania. Ruszyli w dalszą drogę. Zanim przebrnęli przez łąkę, pozwolono im dwa razy odpocząć. W ten sposób, po kilku nieskończenie długich godzinach, gdy słońce stanęło już nad zachodnim horyzontem, dotarli do rozległej równiny, porośniętej rzadką, niską trawą. Gdzieniegdzie można było dojrzeć drzewa. Max liczył, kroki. W ten sposób stwierdził, że od postoju do postoju przeszli niecałą milę. Choć nie było to zbyt wiele, miał wrażenie, że ciągnięto go co najmniej mil dziesięć. Dołączyli do pozostałych zwierząt. Znajdowali się teraz na półkolistej polanie, niczym dywanem wysłanej zeschniętym igliwiem. Centaur, który dzierżył ich postronki, przekazał jeden z nich swemu towarzyszowi, po czym obaj przywiązali liny do drzew.

Ponieważ byli dość daleko od siebie, zaczęli ciągnąć elastyczne sznury,, aż dystans znacznie zmalał. To jednak nie podobało się strażnikom. Wkrótce Max został poprowadzony na drugi koniec przesieki i przywiązany do drzewa za krzakami. Przy maksimum wysiłku mogli podejść do siebie ma odległość najwyżej dwóch metrów.

— Co oni zrobili? — zapytała zdziwiona Ellie.

— Najwyraźniej usiłują nie dopuścić do jakichś potajemnych knowań. Centaury odeszły nieco dalej. Dziewczyna spojrzała za oddalającym się stadem, najpierw zaszlochała, a później wybuchła głośnym płaczem. Łzy gęstymi strugami spływały po brudnej twarzy, żłobiąc w masce kurzu dwie białe smugi.

— Niechże pani da spokój! — Max usiłował perswazji — Przecież w ten sposób nie poprawimy naszej doli.

— Nie o to chodzi! — między jednym a drugim szlochnięciem wykrztusiła Ellie — Jak oni nas traktują! … Przywiązani do drzewa … niczym psy.

— To się jeszcze okaże!

Max wyprostował rękę i zaczął oglądać powróz.

Oczywiście, trudno było powiedzieć, że jest to zwykły postronek. Lekko połyskująca powierzchnia przypominała wężową skórę. Nie dostrzegł żadnych organów, potwierdzających tę hipotezę: ani głowy, ani ogona.

Kiedy przyłożył palce do węzła, poczuł słabe pukanie. Nacisnął supeł, starając się naśladować podpatrzone wcześniej ruchy centaurów … odpowiedziało mu regularne bicie — coś w rodzaju pulsu.

— Ellie … to coś żyje! Dziewczyna podniosła ku niemu wykrzywioną bólem twarz.

— Co żyje?

— Ten sznur.

— Aha …

— A właściwie … — ciągnął dalej — … nawet jeśli nie żyje, to w każdym razie nie jest martwe.

Ponownie usiłował rozciąć więzy za pomocą noża, ale i tym razem bez sukcesu.

— Założę się? że gdybym miał zapałki, bez trudu doprowadziłbym do tego, aby to monstrum wrzasnęło „mama” w dowolnie wybranym języku. Może pani ma zapałki?

— Niestety, nie palę.

— Ja też. Trudno. Być może uda mi się skrzesać ogień w inny sposób … na przykład pocierając dwa kloce drewna.

— Wie pan, jak to się robi?

— Nie.

Pogłaskał i dokładnie opukał żyjący powróz, lecz choć ciągle odpowiadał mu rytmiczny puls, miał wrażenie, że niedokładnie w cen sposób powinien zabrać się do rzeczy. Nie zaprzestawał prób. Właśnie był zajęty oględzinami węzła, gdy ktoś wykrzyknął ich imiona.

— Max, Ellie! Jednym skokiem Ellie podniosła się i wyciągnęła ręce.

— Chipsie! Chodź tutaj, kochanie!

Zwierzątko ulokowało się wysoko na drzewie. Teraz rozejrzało się ostrożnie na wszystkie strony, po czym zwinnie zbiegło na dół. Ostatnie trzy metry pokonało jednym susem i w tej samej chwili znalazło się w ramionach swej pani.

Obie objęły się mocno, wykrzykiwały coś po cichu, w końcu Ellie błyszczącymi oczyma spojrzała na Maxa.

— Teraz czuję się o wiele lepiej.

— Ja także … Chociaż nie wiem, dlaczego … Zwierzątko spoważniało i przystąpiło do meldunku.

— Chipsie iść za wami!

Teraz z kolei Max sięgnął po małpką i zaczął ją głaskać.

— Tak właśnie, Chipsie. Tego dokonałaś. Jesteś kochaną, małą dziewczynką.

— Już nie czuję się opuszczona … — wyznała Ellie — Być może wszystko zmieni się na lepsze.

— Nigdy nie było aż tak źle, żeby zacząć rozpaczać — napomniał ją Max — Mam wrażenie, że uda mi się tak podejść tę linę … tego węża … czymkolwiek by to nie było, iż w końcu rozluźni chwyt i puści nas wolno. Jeszcze dzisiaj w nocy możemy wrócić do domu.

— Jak pan zamierza znaleźć drogę?

— To już moje zmartwienie. Zapamiętałem każdy krok, każdą zmianę kierunku, każdy punkt orientacyjny …

— Ciemności panu nie przeszkodzą?

— Tylko trochę. Znam niebo, w końcu to mój zawodowy obowiązek. Gwiazdy wskażą nam drogę do domu … a jeśli nawet nie zdołamy się uwolnić, także nie musimy rozpaczać.

— Czy zamierza pan spędzić życie przywiązany do drzewa? Jeśli o mnie. chodzi, …

— Skąd te pomysły! Otóż moim zdaniem nasza sytuacja jest co najwyżej śmieszna. Pożarcie nam nie grozi … te zwierzęta zadowalają się trawą. Skoro tak, zapewne wkrótce zbrzydnie im nasze nudne towarzystwo i zechcą się nas pozbyć. A jeśli nie … cóż, będą musiały drogo zapłacić za swój błąd.

— W jaki sposób?

— Przecież istnieje jeszcze mr. Walther i Georg Daigler … a także Sam … Sam Anderson … on przede wszystkim. Zebranie wszystkich sił i urządzenie wyprawy poszukiwawczej to tylko kwestia czasu. Nie będziemy musieli zbyt długo czekać.

— Lecz zanim nas znajdą, upłynie kilka dni. Skąd mają wiedzieć, w którą stronę podążyć?