Z tej obserwacji należało wysnuć tylko jeden wniosek: potężne kły z pewnością nigdy nie zbrukały się przegryzieniem trawy, kory czy gałęzi. Przypominały raczej uzębienie tygrysa lub rekina i niewątpliwie gustowały w daniach mięsnych. Pomyślał, że lepiej będzie nie wspominać o tym Ellie.
— Czy nie był to ten sam osobnik, który prowadził stado?
— Skąd mam wiedzieć? Przecież one wszystkie wyglądają jednakowo.
— Niemożliwe. Nawet dwa konie nie są do siebie podobne.
— Konie takie wyglądają tak samo.
— Ale …
Ugryzł się w język. Tego rodzaju dysputa rolnika z mieszczką nie miała większego sensu.
— Moim zdaniem był to ten sam.
— I co z tego?
— Sądzę, że ma to znaczenie. Mógłbym się nauczyć ich języka.
— Rzeczywiście, przecież sama słyszałam, jak usiłował pan wypluć żołądek. Skąd u pana te zdolności?
— To zupełnie proste. Wystarczy tylko zapamiętać, które sekwencje dźwięków odpowiadają poszczególnym słowom.
— Brzmi raczej ponuro.
— Takie też jest … Ellie, mam wrażenie, że zapraszają nas na wieczerzę … A tutaj mamy obrok … Wskazał na dzban z wodą i owoce.
— Coś w rodzaju wieczornego karmienia świń.
— Niech pan tak nie narzeka. Mamy co jeść, jest miły nastrój … lampiony na polanie w środku puszczy … całkiem nieźle. Te owoce przypominają kształtem i wielkością ogórki. Myśli pan, że są jadalne?
— Chyba lepiej, nie eksperymentować. Powinniśmy poczekać aż nas uwolnią.
— Bez jedzenia wytrzymam, ale muszę się napić. Nie uciekniemy o suchym gardle. Bez wody można umrzeć w ciągu dwóch dni.
— A jeśli uwolnią nas jutro rano?
— Kto wie? … Dotknęła „ogórka”.
— Pachnie apetycznie … coś w rodzaju arbuza.
— Dobre?
— Hm … Chyba jednak zjem. Jeśli w ciągu pół godziny nie umrę w boleściach, pan także powinien spróbować.
— Tak jest! Ugryzła jeden owoc.
— Niech pan uważa na pestki.
— Ellie jesteś niepoprawnym łakomczuchem. Zmarszczyła nos i roześmiała się.
— Każdy robi to, co umie.
Teraz Max spróbował „ogórka”. Smakował całkiem nieźle, choć zapach miał bardzo słaby.
— Chyba powinniśmy zostawić nieco na śniadanie …
— Oczywiście. Mam już pełny żołądek.
Ellie schyliła się po dzban z wodą i łapczywie wypiła. Skoro zaryzykowali tak wiele, jedząc nieznane owoce, bez sensu byłoby powstrzymywać się od wody.
— Teraz czuję się znacznie lepiej. Jeśli nawet umrzemy, to przynajmniej nie o pustym żołądku … A może chwilę drzemki? Jestem śmiertelnie zmęczona.
— Myślę, że w nocy dadzą nam spokój. Niech pani śpi, ja będę czuwał.
— Nie, to nie fair. Po co wystawiać warty? Przecież i tak jesteśmy zdani na ich łaskę …
— Hm … w porządku. Niech pani weźmie przynajmniej ten nóż. W ten sposób będzie trochę raźniej na duszy …
— Dziękuję. Dobranoc, Max. Będę teraz liczyła owce …
— Dobranoc.
On także wyciągnął się na posłaniu z igliwia. Spod koszuli wyjął kilka kłujących igieł, po czym usiłował o niczym nie myśleć.
— Max … Już pan śpi?
— Jeszcze nie, Ellie.
— Może zechciałby mi pan podać rękę? Trochę się boję …
— Nie mogę dosięgnąć pani dłoni.
— Skądże, to całkiem proste. Trzeba się tylko obrócić … Rzeczywiście, było to możliwe.
— Dziękuję, Max. Dobranoc raz jeszcze.
Leżał, na plecach i spoglądał na niebo. Choć na polanie było dość jasno, mógł dojrzeć gwiazdy oraz niezliczone meteoryty, krążące po granatowym nieboskłonie. Zaczął je liczyć … Wtem gwiazdy zawirowały, odłamki kosmicznego pyłu eksplodowały w jego głowie i zasnął.
Obudziły go pierwsze promienie słoneczne, przedzierające się przez gęstwinę gałęzi. Uniósł głowę.
— Właśnie rozmyślałam, jak długo zamierza pan jeszcze chrapać …
— powitała go Ellie — Proszę spojrzeć, kto nas odwiedził.
Drżąc z zimna odwrócił się w drugą stronę.
Obok siedział mr. Chips, wcinając ogórkowate owoce.
— Hallo, Maxie …
— Hallo, Chipsie … Wtem spostrzegł karteczkę, przywiązaną na swoim miejscu.
— Ty gamoniu!
Małpka pobiegła do Ellie, szukać pociechy. W oczach zalśniły pierwsze łzy.
— Niech pan jej nie karci … — Eldreth stanęła w obronie zwierzątka — Chipsie obiecała znaleźć Maggie zaraz po śniadaniu. Prawda, kochanie?
— Chipsie iść szukać — potwierdziła małpka.
— Nie zasłużyła na taką ostrą naganę … — ciągnęła Ellie — W nocy nie mogłaby znaleźć drogi do domu. Musiała poczekać, aż się rozwidni. Znalazłam ją o świcie, śpiącą w moich ramionach. Pocieszne zwierzę skończyło śniadanie, po czym uroczyście wypiło nieco wody z dzbana.
— Chipsie szukać Maggie — obwieściła raz jeszcze.
— Tak jest, moja droga. Zrób to, jak umiesz najszybciej. Po chwili nie było już po niej ani śladu.
— Mamy jakieś szansę? — dopytywał się Max.
— Chyba tak. Jej przodkowie żyli w lasach, powinna kierować się instynktem. Poza tym na świadomość, że sprawa jest pilna. Rozmawiałam z nią długo.
— Myśli pani, że coś z tego zrozumiała?
— Potrafi zrozumieć wystarczająco dużo, aby nie zawieść mego zaufania. A teraz ja zapytam: czy ci ze statku znajdą nas jeszcze dzisiaj? Nie chciałabym spędzać tu kolejnej nocy.
— Ja także. Jeśli Chipsie się pospieszy …
— Na pewno.
— … Wtedy mogliby zdążyć przed zachodem słońca.
— Mam nadzieję, że tak się stanie. Chce pan coś zjeść?
— A czy w ogóle cokolwiek zostało?
— Trzy ogórki na głowę. Ja już swoje zjadłam. Teraz kolej na pana. Proszę …
— Założę się, że pani kłamie. Zanim zasnąłem, było tylko pięć. Chipsie zjadła dwa…
Zrobiła obrażoną minę, jednak nie protestowała, gdy podzielił się z nią dziwnymi owocami. Jedząc dostrzegł zmiany, jakie zaszły w ciągu nocy.
— A gdzie się podziały nasze robaczki świętojańskie?
— Tuż nad ranem przyszedł jeden z tych obrzydliwców i pozdejmował je z drzew. Już chciałam krzyczeć, ale ponieważ zostawił mnie w spokoju, nie budziłam pana.
— Jestem zobowiązany. Ale widzę, że nasza przyzwoitka ciągle wisi na swoim miejscu … Istotnie, balonowaty stwór nie opuścił gałęzi.
— Tak. O świcie widziałam także „Znikaczy”.
— W takim razie może pani czuć się usatysfakcjonowana. Jak wyglądają?
— Tego panu nie powiem. Jak zwykle znikły, zanim się obejrzałam.
Ziewnęła.
— Gdyby tylko można było przewidzieć, jakie niespodzianki szykuje nam dzisiejszy dzień … Osobiście proponowałabym, aby siedzieć tu spokojnie i patrzeć, czy zza krzaków nie wyjdzie Georg Daigler ze swymi zabijakami. Chętnie bym go wycałowała … wszystkich wycałowałabym z tej okazji.
— Ja także.
Aż do południa nic się nie wydarzyło i Eldreth nie mogła spełnić swej obietnicy. Od czasu do czasu słyszeli trąbienia i rżenie centaurów, lecz żadnego z nich nie dostrzegli.