Выбрать главу

— Nie wiem. Po prostu chciałem to panu opowiedzieć.

— Hm … istnieją dwie alternatywy. Jeden sposób, najprostszy, leży w naszych rękach: możemy zmienić nieco jeden z mało ważnych raportów …

— Nie, Walther. Nie chciałbym, aby „Asgard” opuszczały sfałszowane raporty.

— Byłem prawie pewny, że to właśnie pan powie, kapitanie. Mamy więc podobne przekonania, choć osobiście czuję się zobowiązany kryć tę sprawę …

— Owszem, ja także kiedyś zamierzałem zrobić coś podobnego, ale teraz zmieniłem zdanie.

— Rozumiem. Druga alternatywa to zameldowanie o sprawie i pozostawienie rzeczy ich własnemu biegowi. W każdym razie może pan być pewny, że nie zasypię gruszek w popiele … Sądzę, że główny inżynier oraz rachmistrz także podejmą jakieś działania.

— Dziękuję, mr. Walther … — odetchnął z ulgą Max — Wszystko mi jedno, co zechcą ze mną zrobić, byleby tylko pozwolili na dalsze loty. Bo jeśli nie pozwolą …

— To raczej niemożliwe, zwłaszcza, jeśli wyprowadzi pan statek z tych opresji. Ale gdyby spróbowali uknuć jakąś intrygę, wtedy wszyscy razem damy im poznać, co znaczy bić się o swoje prawa. Na razie niech pan robi swoje i zapomni o tym wszystkim.

— Spróbuję … Czy może mi pan powiedzieć, jak zapatruje się pan. na tę sprawę … na to fałszerstwo.

— To nie jest takie proste, kapitanie. Znacznie ważniejsze są pańskie odczucia w związku z tą … aferą.

— Co ja czuję? … Sam chyba nie wiem. Prawdopodobnie jak walczący lew.

— Dlaczego?

— Ponieważ w duchu próbuję się usprawiedliwiać, mówiąc, że to nie ja popełniłem zbrodnię, lecz system mnie do tego zmusił. Ale w tej chwili nie mam już ochoty dłużej się oszukiwać. Nie dlatego, żebym żałował, poczuł nagły atak skruchy czy wyrzuty sumienia. Po prostu chcę ponieść karę. Nic więcej.

— To dowód zdrowego rozsądku … — stwierdził z zadowoleniem Walther — W tym wypadku żaden kodeks nie pomoże. Należy się raczej trzymać własnego osądu sprawy i nie spełniać na ślepo niczyich postanowień. Ja sam także łamałem przepisy … nawet dosyć często. Niekiedy zdarzało mi się za to zapłacić, niekiedy uchodziło mi to płazem. Historia, którą mi pan opowiedział, mogłaby mieć zupełnie inny finał: na przykład mógłby pan zostać apostołem moralności, kroczącym wąską ścieżką dusz sprawiedliwych i trzymającym się litery prawa jako jedynego drogowskazu. Mógłby pan także zostać wiecznym dzieckiem, które wierzy, że prawo obowiązuje wszystkich innych poza jedynym człowiekiem, czyli właśnie panem. Z tego, co mi pan tutaj powiedział, wnioskuję jednak, że ani jedna, ani druga ewentualność nie doszła do skutku, a pan po prostu wydoroślał. Max musiał się uśmiechnąć.

— Dziękuję panu, Walther. Podniósł się z krzesła.

— Idę teraz do sterowni. Muszę jeszcze trochę popracować.

— Kapitanie … czy pan wystarczająco sypia?

— Ja? … Ależ oczywiście. Ucinam sobie krótką drzemkę podczas każdej wachty … prawie każdej.

— Jeszcze cztery godziny, kapitanie. Max potarł dłonią zaspane oczy.

„Asgard” leciał teraz odpowiednim tunelem. Już od kilku dni leciał po tej trajektorii, aby wkrótce przebić się do miejsca, gdzie była ich rodzima Droga Mleczna. Max spojrzał na Kelly’eya.

— Jak długo jest pan w sterowni?

— Niezbyt …

— Czy pan w ogóle spał?

— Ach, kapitanie …

— Pan jest niepoprawny. Znowu jedno gotowe?

— Tak jest, kapitanie.

— Proszę zaczynać.

Podczas gdy dyżurni podawali Maxowi wyniki obliczeń, on zamieniał je w liczby systemu dwójkowego i podawał obsłudze maszyny. Już od kilku dni prawie wcale nie opuszczał sterowni, tylko rozwiązywał poszczególne równania, opracowywał wyniki, a później rzucał się na łóżko i spał.

Dopóki było to możliwe, dyżurni się zmieniali, tak, żeby choć przez kilka godzin mogli wypocząć. Tylko Kelly nie ustępował i ciągle trwał na swym posterunku.

Oczywiście, Max także nie mógł liczyć na to, że ktoś go zastąpi. Musiał osobiście wyliczyć każde równanie, gdyż tylko w jego pamięci zmagazynowane były niezbędne tabele, wzory i algorytmy postępowania. Właśnie wszyscy zgromadzili się w „saunie” — wszyscy poza Lundym, który przyszedł dopiero wtedy, gdy Max skończył i wydał rozkaz, wykonania korekty.

— Pozdrowienia z kuchni! — wykrzyknął wesoło, stawiając na stole wielką wazę lodów z kremem.

— Jaki smak? — zapytał rzeczowo Max.

— Czekoladowy.

— Świetnie. To lubię najbardziej. A tak mimochodem … jeśli już zabierze się pan do rozdzielania tego deseru, proszę nie zapominać, że jutro będę wypisywał świadectwa pracy.

— Ale to nie fair.

— Niech więc Kelly zajmie się podziałem. Miejmy nadzieję, że jego duma nakaże mu zachować sprawiedliwość. Max zwrócił się do szefa:

— Ile czasu jeszcze mamy?

— Dwadzieścia minut.

— Tak niewiele?

— Wystarczy.

— O’kay.

Zrobili nowe pomiary i zjedli lody, po czym zajęli stanowiska pracy, gdzie powinni być obecni w czasie tranzycji.

Tym razem Kelly nie usiadł przy maszynie liczącej. Zastąpił go Kovak, zaś on sam zajął się stereografami, gdzie najlepiej mógł wykorzystać swe doświadczenie. Asystował mu Lundy. Smyth i Noguchi nadal przeprowadzali namiary.

Dwie godziny przed wyznaczonym czasem manewru zadzwonił Max do Compangnona. Oświadczył mu, że w tej chwili największy ciężar spoczywa na maszynowni. Główny inżynier zapewnił, iż on i jego ludzie dadzą z siebie wszystko.

Jones pracował i odpoczywał w dziesięciominutowych turach. Co prawda nie czuł się tak świeżo, jak odebrane prosto spod kury jajko, niemniej radził sobie nie najgorzej.

Praca była dobrze zorganizowana, nie musieli dokonywać zbyt wielu korekcji lotu, tak, że tylko Compagnon mógł narzekać z nadmiaru zajęć. Kiedy chronometr maszyny obwieścił, że do punktu „O” pozostała niecała godzina, Max dźwignął się z łóżka i przeciągnął, aż zatrzeszczały kości.

— Wszyscy na stanowiska. Noggy, obudź się! … Czy każdy otrzymał po tabletce? Gdzie jest moja? Kovak podał mu niewielką pigułkę. Popił ją kawą.

— Kto głodny, niech korzysta z ostatniej okazji. Później nie będzie już czasu.

Wkrótce zaczęły napływać dane … jak zwykle w tym samym, monotonnym rytmie. Po chwili poczuł, że ogarnia go zmęczenie. Zaledwie przyjął kolejną poprawkę toru lotu i zdążył przekazać ją do maszynowni, Kelly miał już nowe kolumny cyfr do opracowania.

Znowu zapłonęły lampki — kolejna korekta. Odczytał wynik, podał go maszynowni, a za moment gotowe były kolejne obliczenia.

— Powtórzyć!

Kelly powtórzył. Max przebiegł w pamięci tabele i stwierdził, że tysiące znaków nie mu nie mówią. Co właściwie znaczyła ostatnia korektura? Czy na pewno posłużył się właściwym algorytmem? Czy coś takiego można określić mianem „liczenia”? A statki patrolowe? … Jakiej metody tam używano, aby wydobyć się z podobnej pułapki? Czy można oczekiwać, aby jeden jedyny człowiek …

— Kapitanie! — usłyszał ostry głos Kelly’eya. Potrząsnął głową i usiadł.

— Przepraszam. Proszę dalej, szefie.

Z panicznym strachem przebiegł długie kolumny tabel, sprawdzając, czy się nie pomylił, po czym przeprowadził kolejną operację. Teraz już wiedział, co to znaczy, gdy kapitan statku mknącego przez strefę śmierci z szybkością światła straci wiarę we własne możliwości. W tym strasznym momencie nawiedziło go uczucie, że ktoś stoi za jego krzesłem, kładzie mu rękę na ramię i łagodnie uspokaja … Po chwili jasnym, wyraźnym głosem zaczął podawać nowe liczby pracującemu przy maszynie Kovakowi. I tak trwało to ponad dwadzieścia minut. Z precyzją automatu wykrzykiwał rzędy cyfr, danych, wykonywał drobne korektury, opracowywał nowe dane, aż wtem nadszedł decydujący moment.