Выбрать главу

— Czy przypuszczasz, że będzie mnie ścigał i usiłował przemocą zawlec do domu? Sam dorzucił do ogniska.

— Niewykluczone …

— Ale dlaczego? Przecież nic mu nie jestem winien, a o żadnym ojcowskim uczuciu nie może być mowy. Nawet Maw nie traktuje swej roli poważnie. Co najwyżej powzdycha trochę, ale nawet nie kiwnie palcem, żeby mnie odszukać.

— W porządku. A co z gospodarstwem? …

— Gospodarstwo? … Nic mi po nim. O, gdyby żył ojciec, mówiłbym całkiem inaczej, lecz teraz … Przyznam szczerze, że niewiele to wszystko warte. Aby móc zebrać kilka kłosów, musiałem się urobić po łokcie. Gdyby prawo nie zabraniało porzucać ziemi, ojciec dawno rozstałby się z tym ugorem. Tylko przymus prawny zmuszał go do dalszej udręki. Ciągle wyglądał kogoś, kto zechciałby przejąć tę ziemię …

— Właśnie tak myślałem. Ten oszust tylko po to ożenił się z tą kobietą, żeby zgarnąć okrągłą sumkę ze sprzedaży gruntu. Nie bardzo znam się na sztuczkach z paragrafami, ale przeczucie mi mówi, że te pieniądze powinny trafić do twojej kieszeni.

— Gwiżdżę na nie! Chcę tylko zwiać stamtąd i nic więcej.

— Nie traktuj pieniędzy tak lekkomyślnie, w przeciwnym razie oskarżą cię o bluźnierstwo przeciwko religii państwowej. Poza tym, niezależnie od tego, czy sobie życzysz, czy nie, pan Montgomery z pewnością zechce cię znaleźć. I to w miarę szybko …

— Dlaczego?

— Czy twój ojciec zostawił testament?

— Nie. Poza gospodarstwem nie było nic, co mógłby przekazać w spadku.

— I o to właśnie chodzi. Jak już wspomniałem, nie znam kruczków prawnych, ale jestem przekonany, że połowa ziemi należy do ciebie … co najmniej połowa … Być może macocha ma także jakieś prawa do połowy własności, ale jeśli tak, to tylko do momentu jej śmierci. Później jej część przechodzi na ciebie. W żadnym wypadku nie mogła pozbyć się ziemi, nie pytając o twoją zgodę. Gdy tylko otworzą sąd, natychmiast zlecą się tam kupcy. Później pospieszą po ciebie, chcąc wydobyć twój podpis, a kiedy cię nie znajdą, sam hrabia Montgomery ruszy w pościg … o ile do tej pory jeszcze tego nie zrobił.

— Na Boga! … Jak myślisz, czy jeśli mnie znajdą, mogą mnie zmusić do powrotu?

— Jeszcze nikt nie powiedział, że od wyroku nie ma odwołania. Zrobiłeś dobry początek. Mam nadzieję, że niełatwo cię dostaną. Max sięgnął po plecak.

— Wydaje mi się, że lepiej zrobię, jeśli stąd zwieję. Dzięki za wszystko, Sam. Być może kiedyś i ja będę mógł ci w czymś pomóc.

— Gdzie się tak rwiesz?! Usiądźże spokojnie …

— Nie. Lepiej, Jeśli ucieknę tak daleko, jak tylko będę w stanie.

— Chłopcze, jesteś przecież zmęczony. Nawet myśleć trzeźwo już nie umiesz. W tym stanie nie zwiejesz zbyt daleko. A tymczasem, gdy tylko wzejdzie słońce, moglibyśmy ruszyć razem m dół drogi, niespełna pół mili na południe.

Jest tam zajazd i kierowcy często się zatrzymują, aby rzucić coś na ząb … zwłaszcza rano. Możemy poprosić jednego z przejezdnych, żeby nas zechciał podrzucić kilka mil dalej. A wtedy nawet dziesięć minut jazdy będzie znaczyło więcej, niż gdybyś uganiał się po lasach przez całą dzisiejszą noc.

Max musiał przyznać, że istotnie jest zmęczony, a nawet wyczerpany. Najważniejsze, że Sam lepiej znał się na tych sprawach, niż on. Jemu można było zaufać.

— Masz przynajmniej jakiś koc, lub śpiwór? — pytał tymczasem znajomy.

— Nie. Nic poza koszulą, skarpetkami … i parę książek.

— Książki? Nie mów! … Chętnie czytam, zwłaszcza, gdy mam okazję. Mogę zobaczyć?

Niechętnie wydobył je Max z plecaka.

Sam zbliżył się aż do samego ognia, trzymając w ręku otwarty, gruby, w skórę oprawny tom.

— Człowieku! … — krzyknął po chwili — Czy ty w ogóle wiesz, co to jest?

— Oczywiście.

— Ale nie powinieneś obnosić się z takim skarbem. Przecież nie należysz do gildii astronautów!

— Ja nie, ale mój wujek był jej członkiem … Brał udział w pierwszej wyprawie na Betę Hydry … — dodał z dumą.

— Nie mów! …

— Owszem, to prawda.

— Ale ty sam nie byłeś jeszcze w kosmosie? …

— Jeszcze nie … — podkreślił z naciskiem Max — Ale kiedyś będę.

I zaczął opowiadać o tym, o czym z nikim jeszcze nie rozmawiał: o marzeniach, aby dorównać wujkowi i tak, jak on, polecieć między gwiazdy. Sam słuchał w zamyśleniu. Gdy skończył, zapytał niezwykle poważnie:

— A zatem postanowiłeś zostać astronautą?

— Jak widzisz.

Sam podrapał się w nos.

— Posłuchaj mnie chłopcze i dobrze zapamiętaj to, co ci powiem. Nie chciałbym przedwcześnie oblewać cię zimną wodą i odstraszać od tego, o czym zaledwie marzysz, ale sam zdążyłeś się już przekonać, jakie niespodzianki może przynieść życie. Zostać astronautą jest równie trudno, jak zostać członkiem cechu wytwórców złota. Gildia nie zgotuje ci uroczystego powitania tylko dlatego, że wyrazisz chęć wpisania się na listę i złożysz obietnicę pilnej nauki rzemiosła. Członkostwo jest tutaj dziedziczne, tak samo, jak we wszystkich innych cechach, gdzie można dobrze zarobić. A zupa była dziś cienka, zaś kawałka mięsa trzeba szukać długo i z uporem.

— Mój wujek był pełnoprawnym członkiem.

— Twój wujek nie był twoim ojcem.

— To prawda. Lecz ten spośród członków, który nie ma własnych dzieci, może znaleźć kogoś w zastępstwie. Wujek Chet sam mi to mówił, a nawet kilka razy powtarzał, że każe mnie wpisać do rejestru.

— A czy tak zrobił? Max umilkł.

W chwili śmierci wujka był jeszcze zbyt młody, aby móc to stwierdzić. A kiedy w ślady Cheta poszedł i ojciec, stracił jakąkolwiek możliwość sprawdzenia tego faktu.

Dopiero teraz uświadomił sobie, że cały ten czas spędził, śniąc piękne sny, zamiast stanąć na ziemi i przekonać się, ile w nich jest prawdy.

— Nie wiem … — odparł szczerze — Idę teraz do Portu Ziemia, aby te sprawdzić.

— Hm … a zatem szczęśliwej drogi, chłopcze.

Sam popatrzył w ogień. Max miał wrażenie, że posmutniał.

— Ha … Sądzę jednak, że w tej chwili postąpisz rozsądnie, jeśli się wyśpisz. W każdym razie ja planuję drzemkę. Radzę ci położyć się tam w niszy. Ha ziemi znajdziesz trochę starych worków. Powinno to zastąpić kołdrę, oczywiście o ile nie boisz się kilku pcheł. Max otwarł oczy dopiero wtedy, gdy słońce stało już wysoko nad horyzontem, prażąc nieubłaganie strugami żaru. Powstał i przeciągnął się, chcąc przepędzić senną sztywność członków.

Sądząc po słońcu, musiała być co najmniej siódma.

Sama nie dostrzegł.

Rozejrzał się wokół, po czym cicho wykrzyknął jego imię. Ślady wskazywały na to, że jego przyjaciel zszedł niżej do strumienia. Zapewne chciał napić się wody, może dokonywał porannych ablucji … Uspokojony tą myślą wrócił do jaskini i wyciągnął plecak, chcąc zmienić skarpetki.

Plecak był prawie pusty — brakowało książek wujka Cheta.

Na koszuli znalazł kartkę.

„Kochany Max. W puszce jest jeszcze trochę jedzenia. Możesz podgrzać je na śniadanie. Do zobaczenia. Sam.

PS. Przykro mi, ale musiałem.”

Po dalszych poszukiwaniach stwierdził, że oprócz książek nie na także dowodu osobistego. Wszystkie inne szpargały leżały na swoim miejscu. — Sam wiedział, co może przedstawiać jakąś wartość.

Nie dotknął nawet jedzenia. Aż do przesytu napełniony gorzkimi myślami ruszył w dalszą drogę.