— Chwileczkę. Pana nazwisko?
W ciągu kilku minut wydobyła zeń wszystkie szczegóły sprawy, z którą tu przyszedł, nie zapominając oczywiście o drobiazgowym sprawdzeniu personaliów.
— O ile się orientuję w tych kwestiach … — odezwała się po krótkim namyśle — … nie ma pan tu czego szukać.
— Ale przecież mówiłem …
— Nieważne. Poza tym jeszcze nie skończyłam. Otóż chcę przekazać pańską sprawę do Biura Prawnego. Nacisnęła jakiś guzik. Nad biurkiem uniósł się ekran.
— Panie Hanson … — uśmiechnęła się w stronę tafli — … mogłabym zająć panu kilka sekund?
— Tak, Grace? …
— Zgłosił się do mnie młody człowiek, który twierdzi, że ma dziedziczne członkowstwo gildii. Chciałby pan z nim pomówić?
— Ależ Grace … — odezwał się męski głos — … przecież zna pani tę procedurę. Niech zostawi swój adres, a pani wyśle go do domu i prześle nam papiery do sprawdzenia.
Zmarszczyła brwi i nacisnęła jeszcze jeden guzik. Choć Max widział, że rozmowa trwa dalej, nie mógł słyszeć żadnego dźwięku. Wreszcie skinęła głową, ekran znikł gdzieś w biurku. Nacisnęła jeszcze jeden przycisk i powiedziała już zupełnie normalnym głosem.
— Skeeter!
Jakiś człowiek w liberii stanął w progu, spoglądając na Maxa zimnymi, taksującymi oczyma.
— Skeeter … — powtórzyła, wskazując na chłopaka — … Zaprowadź go do mr. Hansona.
Lokaj wypuścił powietrze nosem.
— Tego? … — uśmiechnął się kpiąco.
— Właśnie tego. A na przyszłość trzymaj swój dziób nieco wyżej, nie rób min i wypluj gumę do żucia.
Hanson wysłuchał jeszcze raz opowieści Maxa, po czym odesłał go do swego szefa — najwyższego radcy prawnego gildii, który ponownie przepytał Maxa. Później dostojnik pobębnił w blat stołu i odbył z kimś rozmowę w ten sam sposób, jak panienka z recepcji — bezgłośnie.
— Masz szczęście, mój synu … — powiedział, zwracając się do petenta, cierpliwie oczekującego na decyzję zwierzchnika — Jego Wielebność, Najwyższy Sekretarz Gildii zechce poświęcić twej sprawie nieco swego cennego czasu. Gdy wejdziesz do jego gabinetu, nie siadaj, tylko stań przed Jego Magnificencją i myśl jedynie o tym, co masz mu do powiedzenia. Kiedy da ci znak, że posłuchanie skończone, wycofaj się, jak tylko możesz najszybciej.
Najwyższy Sekretarz leżał w ogromnym, przepaścistym fotelu, bardziej odpowiednim dla mamuta, niż dla istoty z grubsza człekokształtnej, zaś jakiś człowiek w usłużnych podrygach masował mu skronie. Gdy w progu stanął Max, dostojnik podniósł głowę.
— Proszę, wejdź, mój synu … — rzekł zapraszająco — Jak się nazywasz?
— Maxymilian Jones, Wasza Wielebność.
— I jesteś kuzynem Chestera Arthura Jonesa? …
— Tak jest, Magnificencjo.
— Znałem brata Jonesa bardzo dobrze. Był genialnym matematykiem … — zamyślił się przez chwilę — Jak mnie poinformowano, miałeś pecha, drogie dziecko i zgubiłeś dowód osobisty … Karl? …
Choć nie podniósł głosu, jak spod ziemi wyrósł przed nim jakiś młody człowiek.
— Słucham, Wasza Wspaniałość …
— Proszę zdjąć odciski palców tego chłopca i przesłać do komendy policji … tylko nie tutaj, lecz do samej centrali w Waszyngtonie. Niech pan przekaże szefowi serdeczne pozdrowienia w moim imieniu oraz powie, że będę zobowiązany za szybkie wykonanie stosownych badań. Proszę mnie poinformować, gdy tylko nadejdzie wynik ekspertyzy.
Odciski palców natychmiast pobrano i Karl gdzieś się ulotnił.
— Dlaczego pan tu przyszedł? — zapytał sekretarz, wyciągnąwszy, się w fotelu.
Max zaczął trwożnie opowiadać o swych marzeniach. Wspomniał oczywiście o obietnicy wuja Cheta.
— Hm … to już słyszałem … — pochylił się dygnitarz — Przykro mi, lecz muszę cię poinformować, drogi chłopcze, że brat Jones nie zdążył dopełnić swego przyrzeczenia.
Max nie mógł, nie był w stanie przyjąć do wiadomości tego prostego, rzeczowego wyjaśnienia. Jego duma i marzenia były tak mocno związane z zawodem wuja, tak bardzo ufał, że jest dziedzicem schedy Cheta, iż nie przyszło mu do głowy, aby kiedykolwiek mógł zaakceptować ten wyrok.
— Jest pan tego pewny? — wyrzucił jednym tchem — Czy pan sprawdził dokumenty?
Masażysta drgnął, rzucając w jego stronę zszokowane spojrzenie. Lecz Najwyższy Sekretarz był niewzruszony.
— Owszem. Archiwa zostały dokładnie przeszukane … i to dwa razy. Bez wątpienia nie mamy żadnego aktu nominacji, podpisanego, przez twego wuja. Wyprostował się, skinął dłonią i masażysta znikł.
— Przykro mi, synu.
— Ale przecież wuj Chet mówił, że na pewno mnie nominuje — rozpoczął od nowa Max.
— Ale tego nie zrobił.
Powrócił człowiek, który zdjął mu odciski palców.
Położył przed dostojnikiem kawałek zadrukowanego papieru, który sekretarz, przebiegłszy krótko wzrokiem, podarł na dwie części.
— Nie mogę powiedzieć, że brat Jones nie wspominał o tej kandydaturze, trzeba jednak wiedzieć, iż akt nominacji oznacza w naszym czcigodnym Bractwie powzięcie na swe barki dużej odpowiedzialności. Owszem, często się zdarza, że bezdzietni bracia wyznaczają stosownych kandydatów, zanim jednak podpiszą dokumenty, jakiś czas obserwują swych faworytów, aby móc stwierdzić, czy dokonali dobrego wyboru. Z powodów, których nie potrafię określić, Chet Jones nie dopełnił tych formalności.
Ta uwłaczająca historyjka, sugerowała, jakby on, Max, nie był godny zaufania swego wuja. Nic dziwnego, że chłopak nie mógł złapać oddechu. To nie mogła być prawda!
Przecież Chet obiecał mu nominację nieomal w przeddzień śmierci. Zebrał myśli i zdobył się na spokój.
— Magnificencjo … chyba wiem, jak można by to wyjaśnić.
— Jak?
— Wujek zmarł nagle … Chciał mnie ustanowić dziedzicem, lecz nie zdążył. Jestem tego pewny.
— Bardzo możliwe. Zdarzało się już przedtem, że ktoś został wezwany na ostatnią podróż, zanim zdołał załatwić wszystkie swe sprawy. W każdym razie prawo zobowiązuje mnie, abym zakładał, że brat Jonem nie chciał cię nominować.
— Ale …
— To wszystko, młody człowieku. Nie, proszę jeszcze nie wychodzisz. Już rozmyślałem dzisiaj parę razy o pańskiej sprawie … Max zrobił zdziwioną minę. Widząc jego zaskoczenie, Najwyższy Sekretarz roześmiał się i ciągnął dalej.
— Nie jesteś, dziecko, pierwszym Maxymilianem Jonesem, który zgłosił się do mnie …
Sięgnął do kieszeni z boku fotela, wydobył kilka książek oraz dowód osobisty.
— Książki wuja Cheta! — wykrzyknął z niedowierzaniem.
— Tak, to prawda. Jakiś młokos, nieco starszy od ciebie, przyszedł tu wczoraj z tym pakunkiem … ale był mniej wymagający, niż ty … — dorzucił po chwili przerwy sucho.
— Zupełnie zadowoliłaby go jakaś inna praca … niekoniecznie jako astronauta.
— I co dalej?
— Chcieliśmy mu zdjąć odciski palców, lecz wycofał się pod byle pretekstem. Kiedy usłyszałem, że dzisiaj rano zgłosił się kolejny Maxymilian Jones, zapytałem się w duchu, ilu jeszcze zechce nas zaszczycić wizytą. Proszę dobrze schować te papiery … Mam wrażenie, że dzięki nam uniknąłeś mandatu.
Max schował dokumenty do wewnętrznej kieszeni koszuli.
— Stokrotne dzięki, Magnificencjo …
Zrobił ruch, jakby chciał schować do plecaka książki, lecz Najwyższy Sekretarz położył na nich swą ciężką dłoń.
— O, nie! Książki muszą zostać u nas.