— A nowe dane z hukiem zburzyły wasz zmodyfikowany wariant antropocentryzmu naszych przodków? Człowiek wcale nie jest pępkiem świata i najdoskonalszym wytworem natury? Czy dobrze cię zrozumiałem, Wiero?
— Zawsze się spieszysz. Marcin Spychalski, nasz kierownik na Orze, dostarczył zapisy snów aniołokształtnych zamieszkujących układ jednej z peryferyjnych gwiazd w Hiadach, Płomienistej B. Kilka słów o tej gwieździe. Jest nieco gorętsza od naszego Słońca, ma klasę F-8, dziewięć planet również mało różniących się od Ziemi. Wszystkie planety są zamieszkałe przez dwu i czteroskrzydłe Anioły. Poziom życia społecznego jest tam niski: prymitywna kultura materialna, wzajemna wrogość plemion, brak alfabetu i maszyn. Ale zapis ich fal mózgowych w czasie snu ujawnił fakty, których do tej pory nie znaliśmy. Aniołokształtne z Płomienistej B widzą w swoich snach istoty mało różniące się od ludzi. Widzą je w sytuacjach doprawdy tragicznych. Ciekawe, że czuwające Anioły tłumaczą swoje sny jako odbicie znanych im baśni o jakichś istotach przewyższających je rozumem i potęgą.
— A może to naprawdę baśnie? Coś w rodzaju ludzkich legend o siłaczach i czarodziejach?
— Baśnie też zanotowano, są uboższe od snów. Wygląda na to, że istoty podobne do ludzi przyleciały na Hiady z daleka. A propos, WKP przetłumaczył ich nazwę „Galaktowie”, a nie „Niebianie” jak zwykle. To jeszcze nie wszystko. Z tego, że gdzieś we Wszechświecie są istoty podobne do nas, należy się tylko cieszyć, postaramy się też odszukać je i nawiązać kontakt. Ale pamiętasz, mówiłam, że nowe odkrycia wywołują niepokój? Chodzi o to, że Galaktowie mają potężnych wrogów, z którymi prowadzą wojnę kosmiczną na tak ogromną skalę, że jest to niemal poza zasięgiem naszego zrozumienia. Obiektami zniszczenia w tej wojnie nie są już istoty lub mechanizmy, jak w starożytnych walkach ludzkich, lecz ciała niebieskie i całe układy planetarne. Anioły nadały groźnym istotom walczącym z Galaktami miano „Zływrogów”.
— „Zływrogi”! — wykrzyknąłem. — Jaka głupia nazwa! Ma w sobie coś infantylnego. Moim zdaniem niezbyt przypomina termin naukowy.
— Sądzę, że WKP nie bez powodu wybrał to słowo spośród tysięcy innych. Widocznie określa ono najdokładniej ich zachowanie się. Na drugim miejscu maszyna wymieniła termin „Niszczyciele”. Ciekawe, że na pytanie o wygląd zewnętrzny Zływrogów WKP odpowiedział: „nie wiadomo”.
— Twardy to musi być orzech, skoro nawet superpotężny Komputer Państwowy nie mógł go rozgryźć.
— Najwidoczniej brakuje mu danych. Z nazwą „Niszczyciele” kojarzą się rozszyfrowane pojęcia: „unicestwiać życie” i „zacieśniać światy”. Jutro obejrzysz na stereoekranie, jak to wygląda. Wydaje się, że Zływrogi opanowały odwrotną reakcję Taniewa, to znaczy tworzą substancję z unicestwionej przez siebie przestrzeni, bo inaczej nie można „zacieśniać” światów. Galaktowie przeszkadzają im w tym, no i w rezultacie w przestworzach międzygwiezdnych szaleje wojna.
Wzdrygnąłem się.
— To przypomina opowieści o tytanicznych bitwach bogów.
— Powtarzam ci treść rozszyfrowanych zapisów, nic więcej. A zresztą, cóż to jest „bitwa bogów”? Obecna potęga człowieka znacznie przewyższa możliwości przypisywane kiedyś bogom, nadal jednak jesteśmy ludźmi; a nie bogami. Promień światła pozostaje daleko w tyle za naszymi statkami galaktycznymi — czy to w dawnych wiekach nie wydawałoby się nadnaturalne? W czasie dzisiejszej burzy ścigałeś się z błyskawicami. Wątpię, aby ktoś sto lat temu wpadł na pomysł takiej rozrywki.
— Jak widzę, wiesz o tym?
— Obserwowałam cię. Jesteś w Stolicy, więc należy oczekiwać ryzykownych dziwactw. Nie wiadomo dlaczego uważasz to miasto za najlepszy teren do robienia psikusów. Na Plutonie zachowywałeś się znacznie spokojniej.
— Na Plutonie nie miałem czasu na zabawy, zresztą nie ma tam Opiekunki. Powiedz mi, proszę, jakie wnioski wyciągacie z informacji o Galaktach i Zływrogach?
— Jutro zbiera się Wielka Rada, wtedy zadecydujemy, co robić. Już teraz jest oczywiste, że wyłoniły się dziesiątki problemów ogromnej wagi, z których każdy wymaga szybkiego rozwiązania. Trzeba odpowiedzieć, czy Galaktowie i Zływrogi istnieją nadal, czy też informacja na ich temat to pozostałość kataklizmów sprzed wielu milionów lat? Kto z nich zwyciężył w kosmicznej batalii? A może obie strony wyginęły w swoich potwornych starciach? Co wspólnego z ludźmi mają tak zadziwiająco podobni do nas Galaktowie? Jeżeli zaś obie rasy jeszcze istnieją, to jakie okolice zamieszkują? Na planetach Układu Słonecznego nie ma śladów ich bytności. Dlaczego? Czy istnieniu ludzkości nie zagraża fakt, że gdzieś w dalekich układach gwiezdnych mieszkają te istoty? Wychodzimy po raz pierwszy w historii na trasy galaktyczne, czy te trasy są dla nas bezpieczne? Planujemy utworzenie Międzygwiezdnego Sojuszu Istot Rozumnych, czy nie za wcześnie? Może powinniśmy zasklepić się całkowicie w światku planet słonecznych? Głosi się takie poglądy, Eli! Mamy ogromne zasoby, czy nie należy więc przeznaczyć ich na budowę urządzeń obronnych? Może trzeba będzie wznieść wokół Układu Słonecznego pierścień sztucznych planet-twierdz? O tym wszystkim należy pomówić. Słowem, mnóstwo nieprzewidzianych, ważnych problemów! Niektóre z nich będziesz musiał rozwiązać ty, Eli — przy naszej pomocy, oczywiście.
— Bardzo się cieszę — wykrzyknąłem z podnieceniem. — Czy to znaczy, że pojadę z wami na Orę, czy też będę miał inne zadanie?
— Niebianie już zjeżdżają się na Orę. Moim zdaniem należy bezwzględnie spotkać się z mieszkańcami innych światów. Jak ci wiadomo, przeprowadzenie narady na Orze powierzono mnie. Chcę cię tam wziąć jako sekretarza.
— Sekretarza? Cóż to takiego? Nigdy nie słyszałem tego słowa.
— W starożytności istniał taki zawód. Mówiąc ogólnie jest to pomocnik. Sądzę, że dasz sobie radę.
— Ja również tak sądzę. Będziesz chyba musiała zapytać komputer, czy nadaję się na sekretarza?
— Wielki już wybrał. Poprosiłam, aby wyszukał mi na sekretarza człowieka odważnego, szybkiego w działaniu, zdecydowanego na wszystko, umiejącego w razie potrzeby ryzykować nawet życie, lubiącego przygody i w ogóle nieznane — nikt bowiem nie wie, z czym zetkniemy się w dalekich światach — i Wielki sam cię zaproponował. Muszę stwierdzić ze smutkiem, że jesteś jedynym Ziemianinem, dysponującym pełnym zespołem cech prawdziwego narwańca.
Rzuciłem się jej na szyję. Wiera najpierw broniła się ze śmiechem, a potem gorąco mnie ucałowała. Już w dzieciństwie odkryłem, że kiedy nawet bardzo się gniewała, wystarczyło ją pocałować, aby po minucie złość minęła bez śladu. Wiera stawała się wówczas wesoła i skora do rozmowy. Jedynie niechęć do lizusostwa i czułych słówek przeszkadzała mi wykorzystywać tę zabawną cechę jej charakteru.
— Bardzo się cieszę, że pojedziesz, Eli! — powiedziała. — I chociaż dziś mam więcej powodów do niepokoju niż do radości, bardzo jestem rada.
Ja cieszyłem się jak dziecko.
— No cóż, Wiero — powiedziałem po chwili. Możliwe, że na Ziemi sprawiam wrażenie narwańca, ale te nie najlepsze cechy mojego charakteru mogą się przydać w innych światach.
— Zło także można wykorzystać w dobrych celach, ale lepiej obywać się bez zła. Jeszcze jedna sprawa. Bądź jutro w Zarządzie Komputerów Państwowych. Pokażą nam, co udało się rozszyfrować. Punktualnie o dziesiątej, nie spóźnij się — Podniosła się z fotela. — Pora spać. Twój pokój nie zmienił się od czasu, kiedy odleciałeś na Plutona, tylko oczywiście jest posprzątany.