Awionetkami polecieliśmy nad dzielnice Mezopotamii i Egiptu i wylądowaliśmy na górnym tarasie Wieży Babel przy świątyni Molocha, ze złotym posągiem potwornego bóstwa. Zeszliśmy na środkowy taras, gdzie założono ogrody. Było tam przytulnie i zielono, otwierał się wspaniały widok na Dzielnicę Muzealną: piramidy po lewej i antyczne świątynie po prawej. Siedliśmy na ławce przy barierze. Pod nami szumiały cyprysy i eukaliptusy, zaskakujące w krajobrazie Stolicy. Zresztą na wyspie jest wiele rzeczy zaskakujących.
— Powiedzcie więc, przyjaciele, co o tym wszystkim myślicie? — zapytał Andre.
— Moim zdaniem, interesuje cię raczej nie to, co myślimy, ale to, co tobie samemu przyszło do głowy — zaoponowałem. — Nie trać więc czasu na pytania. Słuchamy cię.
— Twierdzę, że nasze podobieństwo do Galaktów nie jest dziełem przypadku — oświadczył Andre. — Jesteśmy w jakimś stopniu spokrewnieni, z tym że oni wcześniej od nas osiągnęli wysoki stopień cywilizacji.
— Technika maszynowa Galaktów jest mniej doskonała od naszej — zauważyła Olga.
— Była, dwieście tysięcy lub milion lat temu. Nie wiemy natomiast, jaka jest dziś. Wtedy zresztą była dostatecznie wysoka, aby Galaktowie musieli się wydać naiwnym Aniołom co najmniej bogami.
— Ścigani po świecie i w dodatku śmiertelni bogowie — rzuciłem ironicznie.
— Tak, ścigani bogowie! — wykrzyknął. — W każdym razie tak się rysują w przesądnych wierzeniach ludów pierwotnych. Dla mnie Galaktowie są takimi samymi istotami jak my sami. Proponuję więc, żądam nawet, aby odszukać ich i zaofiarować sojusz. Sama natura stworzyła nas do współpracy. W każdym razie wydaje mi się ona naturalniejsza niż projektowane braterstwo z Aldebarańczykami: A jeżeli Galaktowie nadal prowadzą wyczerpującą wojnę z wrogami, mamy obowiązek przyjść im z pomocą.
— Człowiek pomaga bogom, którym przydarzyło się nieszczęście, oto widowisko godne bogów! — powiedziałem z przekąsem.
Do dyskusji włączył się Romero. Obrazy pokazane nam w Sali Pomarańczowej wstrząsnęły nim. Wywnioskowałem to z jego chmurnej, zasępionej twarzy.
— Spieracie się o głupstwa — powiedział. — Nie ma żadnego znaczenia, czy jesteśmy z nimi spokrewnieni, czy też rozwijaliśmy się niezależnie od siebie. Ważne jest co innego: gdzieś w kosmosie szaleją wyniszczające wojny, które z pewnością dotrą w końcu również do nas, ponieważ wychodzimy teraz w przestrzenie galaktyczne. Uważam, iż ludzkości grozi niebezpieczeństwo. Jeżeli wrogowie Galaktów już milion lat temu potrafili pokonywać przestrzenie międzygwiezdne i zderzać ze sobą planety, to jaką techniką niszczenia dysponują dziś? Zwracam waszą uwagę na fakt, że nazywają ich Niszczycielami „Zływrogi” to jedynie pogardliwy epitet — i nie jest to nazwa przypadkowa, pomyślcie o tym! Zupełnie więc możliwe, iż Galaktowie już dawno zostali unicestwieni przez swych wrogów, a poszukiwanie gwiezdnych braci, na co nalega Andre, doprowadzi jedynie do tego, że ludzkość zetknie się oko w oko z Niszczycielami i sama z kolei zostanie unicestwiona. Zastanówcie się, nierozważni ślepcy, pomyślcie, co my w gruncie rzeczy wiemy o Galaktyce? Dopiero co wypełzliśmy poza opłotki naszego ziemskiego domku, a wokół nas rozpościera się ogromny świat pełen niespodzianek!
Nie mogę powiedzieć, aby jego złowieszcza przemowa nie wywarła na nas wrażenia. Nie bez znaczenia był tu pełen pasji ton jego przepowiedni. Zresztą wszyscy prorocy są namiętni, zwłaszcza prorocy zguby. Beznamiętnego wieszcza nikt by nie chciał słuchać. Proroctwa działają raczej na uczucia niż na rozum. Tak też powiedziałem Romerowi i poradziłem mu nie straszyć nas i uspokoić się samemu. Tego dnia nawet w przybliżeniu nie domyślałem się, jaki przełom się w nim dokonuje.
Romero zaczął mówić nieco spokojniej.
— Z panem dyskutować nie będę — zwrócił się do mnie. — Dla pana, mój przyjacielu Eli, każda poważniejsza myśl jest przede wszystkim pretekstem do dowcipkowania. Nie chcę też sprzeczać się z Andre, gdyż on we wszystkim nieznanym doszukuje się materiału do niezwykłych hipotez. Sądzę, że powinienem raczej zwrócić się do całej ludzkości i przestrzec ją.
— My również jesteśmy cząstką ludzkości — wymamrotał z chmurnym wyrazem twarzy Leonid. — I nasze zdanie także ma jakąś wagę.
Jemu, podobnie jak mnie, nie podobały się proroctwa Romera, ale nie chciał wszczynać dyskusji, bo lepiej orientuje się w sferze przedmiotów niż w świecie myśli.
Postanowiliśmy odprężyć się nieco i poprosiliśmy o przekąskę. Posiłek dostarczono nam na taras. Później Olga zaczęła opowiadać o swoich udoskonaleniach statków kosmicznych, a ja zapatrzyłem się na Partenon. Sławna świątynia wznosiła się o jakieś dwieście metrów od nas i z tej odległości była jeszcze bardziej harmonijna niż z bliska. Nie wiem czemu, ale grecki antyk przemawia do mnie najbardziej. Budowniczowie Dzielnicy Muzealnej rozmieścili wielkie pomniki starożytności tak, że każda świątynia i pałac stoi oddzielnie, w swym naturalnym. otoczeniu i nawet z góry nie sprawia to wrażenia gmatwaniny różniących się stylem gmachów.
Później przyleciała Wiera. Była podniecona i bardzo z czegoś rada.
— Powzięliśmy niezmiernie ważną decyzję — powiedziała. — Wszyscy uważają, iż znajdujemy się w punkcie zwrotnym historii ludzkości i każdy nieostrożny krok może spowodować niepowetowane szkody. Ale bezczynność również jest niedopuszczalna. Ostrożność i odwaga, oto czego dzisiejsza sytuacja wymaga od wszystkich.
W najbliższych latach, a może miesiącach, będziemy musieli określić naszą politykę gwiezdną na całe wieki, dla wszystkich naszych potomków. Chcecie dowiedzieć się, co działo się na posiedzeniu Rady.
Naturalnie poprosiliśmy o szczegółowe sprawozdanie z przebiegu narady, ale najpierw chcieliśmy dowiedzieć się, jakie powzięto decyzje. Wiera uśmiechnęła się rozbawiona naszą niecierpliwością. Siostra jest tak dokładna, że nigdy nie zacznie od końca.
— Muszę wam pogratulować, przyjaciele — powiedziała zwracając się do Andre i Romera. — Wielki nieustannie informował nas o ważnych myślach rodzących się w umysłach ludzi. Wśród nich była pańska, Andre, myśl o współpracy z Galaktami i twoja, Pawle, o możliwych niebezpieczeństwach kryjących się w rejonach Galaktyki. Radzę jednak nie wpadać w dumę, gdyż dokładnie tak samo myślały tysiące innych ludzi.
Dopiero po tym oświadczeniu zaczęła mówić o uchwałach Rady. Konferencja gwiezdna na Orze została ostatecznie zatwierdzona. Zalecono dokładne zbadanie możliwości utworzenia Sojuszu Międzygwiezdnego mieszkańców naszego zakątka Galaktyki. Postanowiono również zdobyć możliwie wyczerpujące informacje o Galaktach i ich przeciwnikach, Niszczycielach. Dopiero po wszechstronnym zapoznaniu się z tymi nieznanymi narodami i ich konfliktami zostanie określona szczegółowa polityka galaktyczna, ustali się, z kim można się przyjaźnić, a z kim trzeba walczyć. Zastanawiano się również nad neutralnością Ziemi w sporach nie przez nią rozpoczętych. Wszystkie te wielkie problemy czekają jeszcze na rozstrzygnięcie. Zostanie zwiększona obronność Ziemi i planet Układu Słonecznego. Nie dowiedziono, że niebezpieczeństwo z odległych rejonów Galaktyki rzeczywiście nam zagraża, ale nie ma też pewności, że takie niebezpieczeństwo nie istnieje. Ludzkość winna być dobrze przygotowana na wszelkie niespodzianki. Rada zaleca rozpoczęcie budowy Wielkiej Floty Galaktycznej.
— Zaaprobowano pani pomysł, Olgo, dotyczący statków dziesięciokrotnie większych od istniejących krążowników gwiezdnych — powiedziała Wiera. — Ale zbuduje się nie dwa eksperymentalne egzemplarze, jak pani proponowała, lecz serię liczącą setki sztuk. I jeszcze jedna przyjemna nowość: dowództwo pierwszej galaktycznej eskadry zostanie powierzone pani. Ty, bracie, również powinieneś się cieszyć — zwróciła się do mnie. — Gigantycznych krążowników nie można ze względów technicznych budować na Ziemi. Wobec tego postanowiono jedną z planet przekształcić w wyspecjalizowaną bazę rakietową. Wybór padł na Plutom. Merkury będzie specjalizował się w produkcji substancji aktywnej do anihilatorów Taniewa. Oto najważniejsze zalecenia Rady, które po zatwierdzeniu przez ludzkość staną się prawem.