— Pięknie! — wykrzyknął Lusin. — Bardzo pięknie! Nawet bardzo! Zapalić i dostarczyć! Wspaniale!…
— Cudownie! — powiedziałem. — Znacznie piękniejsze od pożarów, jakie wzniecasz w żołądkach biednych zwierzątek. A propos, czemu właściwie nie używa się Gwiezdnego Pługa do zapalania sztucznych słońc?
Olga ostudziła mój zapał mówiąc rzeczowo, bo inaczej nie potrafi:
— Tworzenie słońc z pomocą Gwiezdnego Pługa byłoby pewnie łatwiejsze. Ale ich uruchomienie w okolicach naszego układu planetarnego grozi zakłóceniem równowagi przestrzeni kosmicznej. Nie chcecie przecież, aby Syriusz wpadł na Procjona, a Proksima Centauri zderzyła się ze Słońcem?
Leonid zaoponował:
— Realność takiego katastroficznego zagrożenia nie została przez nikogo dowiedziona…
— Nikt również nie dowiódł, że jest na odwrót — odparowała Olga. — Odpowiedź może dać jedynie doświadczenie, nieudane zaś doświadczenie może sprowadzić nieodwracalną katastrofę.
Z sali koncertowej wyszedł Andre wraz z Pawłem Romero. Zjawienie się Pawła było tak niespodziewane, że nieprzytomny z radości pobiegłem im naprzeciw.
5
Najpierw potrząsnąłem ręką Andre i dopiero wtedy wpadłem w objęcia Pawła. Romero po długiej rozłące nie wita się zwyczajnie, lecz chwyta w objęcia utrzymując, że taki zwyczaj panował dawniej we wszystkich cywilizowanych plemionach. Całe szczęście, że przynajmniej nie całuje na powitanie, chociaż zdaje się istniał kiedyś taki dziwny obrządek.
— To pan, Eli! — powiedział uroczystym tonem. — Wyraźnie widzę, że to pan.
Stali przede mną, ramię przy ramieniu, uśmiechnięci i zadowoleni, a ja chciwie im się przypatrywałem. Obaj byli niewysocy, mierzyli po metr dziewięćdziesiąt jeden mniej niż ja i Lusin — barczyści i młodzi: Andre miał pięćdziesiąt siedem lat, czyli tyle samo co ja i Lusin, Romero zaś był o pięć lat starszy. Na tym kończyło się podobieństwo. Poza tym różnili się całkowicie, poczynając od wyglądu i przyzwyczajeń, a na gustach i sposobie bycia kończąc. Romero nie jest podobny do nikogo, nawet jego wąsy i hiszpańska bródka w niczym nie przypominają rozłożystych bród i sumiastych wąsów na portretach prehistorycznych królów, chociaż twierdzi, że je zapożyczył od jakiegoś rzymskiego cesarza lub amerykańskiego prezydenta, nie pamiętam dokładnie, w każdym razie od któregoś z władców przedpotopowych republik. W dodatku dla zabawy nosi wszędzie ze sobą laskę. Nawet obejmując mnie nie wypuścił jej z rąk.
Jeżeli Romero nie jest podobny do nikogo, to Andre nie bywa długo podobny do samego siebie. Za każdym naszym widzeniem Andre jest inny i zaskakujący… Gdyby nie był genialny, powiedziałbym, że jest zwyczajnie próżny. W szkole zmieniał włosy częściej niż ubrania. Na piątym semestrze drugiego kręgu usunął kasztanowate kędziory, którymi obdarzyła go natura, i wyhodował czarne, proste włosy. W trzecim kręgu owłosienie zmieniało się rokrocznie: gładkie włosy ustępowały miejsca lokom, później pojawiły się pęczki podobne do bagiennych kępek, następnie Andre był zwierciadlanie łysy, a potem znów zaopatrzył się we włosy, tym razem krótkie i kłujące jak druty. „Na twoją fryzurę można odbierać transmisje z Fomalhauta” — mówiliśmy, ale na Szerstiuku dowcipy nie robią wrażenia. Kolor włosów również się zmieniał: kędziory były złote, a później krucze, zaś drutokształtne porosty płonęły malinowoczerwoną barwą, tak że głowa jarzyła się w świetle niczym głownia. Andre był przekonany, że z taką iluminacją jest mu do twarzy.
Tym razem Andre miał miękkie kasztanowate kędziory, równie długie jak włosy Żanny. W każdym razie wyglądały lepiej niż malinowe druty.
— Opaliłeś się, Eli! — powiedział to samo co Żanna. — Czyżby słońce na Plutonie było tak gorące?
— To skutek koncertu — powiedziałem. — Twoja symfonia o mało mnie nie zwęgliła. Pewien staruszek chwytał się nawet za serce.
— Nie podobała ci się? Naprawdę ci się nie podobała, powiedz Eli?
— Czy koszmar może się podobać?
— Wypowiedziałem tę samą myśl — podchwycił Romero. — W dodatku tymi samymi słowami, drogi Andre: pańska symfonia to koszmar!
Żanna objęła Andre i pokazała mi język.
— Nie martw się, kochany. Parę minut temu Eli wyznał mi miłość: „Leżę u twoich stóp. Co zamierzasz robić?” Jak można poważnie traktować Eliego?
Zaśmialiśmy się głośno, nawet Olga się uśmiechnęła. Andre w dalszym ciągu był niepocieszony. Ten dziwak spodziewał się zachwycić cały świat swoją piekielną muzyką.
— Mogę wyjaśnić, co mi się w twoim koncercie nie podoba — powiedziałem. — Ale to zajmie sporo czasu. — Usiądźmy więc w parku i porozmawiajmy — odpowiedział.
— Lepiej pospacerujmy po parku — zaproponował Paweł. — W starożytności filozofowie lubili rozprawiać w czasie przechadzki. Czemu nie skorzystać z ich dobrego przykładu?
— Bez chodzenia starożytnym nie wychodziło potwierdził Leonid. — Właśnie dlatego nazywano ich piechurami.
— Perypatetykami, to znaczy przechadzającymi się, szanowny Mrawo. Mogę pana zapewnić, że piechurzy nie mieli nic wspólnego z filozofią.
Leonid nic nie odpowiedział. Z Pawłem nie warto dyskutować, bo wie o starożytności wszystko. W dodatku nikt z nas nie miał pojęcia, czym właściwie różniły się zajęcia piechurów i przechadzających się. W starożytności było wiele zadziwiających rzemiosł. Od dzieciństwa nie lubię zastanawiać się nad ich subtelnościami.
6
Wzięliśmy się wszyscy pod ręce i ruszyliśmy rzędem Żanna, Olga, Andre, Paweł, Lusin, ja, Leonid, Allan. Zacząłem od tego, że dzieło sztuki winno dawać rozkosz, a nie wytrząsać z człowieka. duszę. Po symfonii Andre trzeba zażyć odświeżającej kąpieli promienistej, aby odzyskać siły. Niektóre rzeczy są wprawdzie całkiem niezłe, jak na przykład pewne melodie i efekty świetlne, mróz skojarzony z przeciążeniem i upał z nieważkością, ale wszystko to podane jest w takich dawkach, tak skumulowane, że przyjemność zamienia się w tortury.
— Mnie się podoba jedynie muzyka i barwy — zauważył Romero. — Muszę się przyznać, moi mili, że wasze przeciążenia, nieważkości, ciśnienia, upały i tym podobne rzeczy zupełnie do mnie nie przemawiają.
— Brakuje zapachu! — powtórzył Allan swój poprzedni zarzut. — I wiecie, czego jeszcze? Wstrząsów elektrycznych! W grzmocie i rozbłyskach, przy lodowatym wietrze i przeciążeniach, takie jadowite ukłucia, jakby mrówki biegały szybciutko po całym ciele. — Zaśmiał się zadowolony z konceptu.
Lusin wyrzekł z szacunkiem: — Mrówki, dobrze!
— Nie słuchaj ich! — poprosiła Żanna. — Oni ciebie nie kochają. Tylko ja jedna cię rozumiem. Wytrzymałam twoją symfonię od początku do końca i tylko raz krzyknęłam ze strachu.
— Ależ oni mnie kochają! — powiedział energicznie Andre. — Ale mylą się i trzeba im przetrzepać skórę. Zaraz to zrobię.
Następnie wygłosił mowę. To było błyskotliwe i natchnione przemówienie, równie wspaniałe, jak wszystko co robi Andre. Obrona symfonii spodobała mi się znacznie bardziej od samej symfonii. Jego zdaniem zbyt jesteśmy ludźmi i to jest złe. W naszej epoce, kiedy odkryto mnóstwo plemion różnych pod względem form i sposobów życia, człowiek winien się wstydzić tego, że uznaje swój mały światek za jedyny możliwy do przyjęcia. Jego ziemskie zwyczaje nadają się jedynie dla niego samego i nie trzeba ich wynosić poza granice Układu Słonecznego. Ale czyż człowiek nie odczuwa jedności życia w całym Wszechświecie, czyż nie jest tysiącami nici powiązany z niezwykłymi istotami innych światów? Nie chodzi tu o wspólność szczegółów i wyglądu zewnętrznego, nie, ważna jest wspólnota żywego rozumu. Właśnie o tym, o jedności istot rozumnych Wszechświata mówi jego symfonia. To nie jest muzyka ziemska, lecz kosmiczna, bo uzewnętrznia filozoficzne podobieństwo wszystkiego co żywe. Jeżeli wiele w tym utworze jest trudnego do zniesienia dla człowieka, to nic nie szkodzi, bo może to właśnie spodoba się innym istotom myślącym. Coś nie coś podobało się wam, coś innego spodoba się mieszkańcom Wegi, a jeszcze inny składnik dzieła przeniesie radość przybyszom z Fomalhauta lub utrafi w gust mieszkańców Plejad. Pracę można uważać za udaną, jeśli znajdzie oddźwięk w duszy różnych istot. Ta symfonia to las rąk wyciągniętych ku przyjaciołom ze Wszechświata. Nie żądajcie, aby wszystkie te ręce ściskały jedną waszą dłoń, nie bądźcie chciwi, bo harmonia Wszechświata nie ogranicza się do tej, która brzmi w waszych sercach.