Выбрать главу

– Zniknęły – odpowiedział Tate. – A tylko ona tu była.

– Co z kartami kredytowymi? – spytał Konnie.

– Jest podpisana na moich: Visa i MasterCard – odpowiedziała Bett. – Pewnie ma je ze sobą.

– To dobrze – oświadczył Konnie. – To łatwy sposób śledzenia zbiegów. Możemy ustanowić połączenie. W ciągu dziesięciu minut będziemy wiedzieli, że coś kupiła.

Beauridge nerwowo zaczął się kiwać w przód i w tył. Jego wyglansowane buty przyciągały wzrok. Konnie go zignorował.

– Wsadzimy to do rejestru uciekinierów – ciągnął. – Jeśli zostanie zatrzymana za cokolwiek na wschodnim wybrzeżu, powiadomią nas. Mogę dostać jakieś jej zdjęcie?

Tate uświadomił sobie, że wszyscy patrzą na niego.

– Jasne – powiedział szybko i zaczął szukać. Zaglądał na półki i do szuflad, ale nie znalazł żadnych zdjęć.

Beauridge patrzył niepewnie na Tate’a; Konnie wiedział, że zarówno ściany, jak i portfel młodego funkcjonariusza są pełne rodzinnych fotek. Nawet sam Konnie trzymał w portfelu zdjęcie byłej żony, schowane za polisą ubezpieczeniową. Prawnik przekopał cały salon i zniknął w komórce. Wrócił po chwili ze zdjęciem w ręku: Tate i Megan na plaży.

– Ładna dziewczyna – powiedział detektyw. Uświadomił sobie, że przez wszystkie lata przyjaźni z Tate’em nigdy nie widział jego córki.

Konnie wyciągnął z kieszeni kilka pomiętych kartek.

– Znalazłem coś jeszcze. Schowane pod łóżkiem. Kim jest doktor Peters?

– Psychiatrą, o którym wspominaliśmy. Jak się o nim dowiedziałeś?

– Dlaczego miała czek wypisany na jego nazwisko?

– Ciągle go ma? – Bett zastanawiała się na głos, patrząc na Tate’a. – Miała mu zapłacić.

– Był podarty i owinięty kolejną kartką papieru. Wepchnięty między sprężyny materaca.

– Podarty? – wymamrotała Bett.

Konnie podał jej karteluszki. Przerzuciła te skrawki podartego papieru.

– To jest czek, który jej dałam. Nie rozumiem.

– Spróbuj jeszcze raz, Tate.

Podszedł do telefonu i wykręcił numer. Tym razem, dzięki Bogu, ktoś podniósł słuchawkę.

– Dzień dobry, doktorze, tu Tate Collier. Dzwonię w sprawie Megan. – Streścił całą historię, po czym zamilkł na chwilę, czekając. Udzielił kilku monosylabowych odpowiedzi. Położył słuchawkę, i wpatrywał się w telefon.

– Tate? – odezwała się Bett.

Odwrócił się do wpatrzonej w niego trójki.

– Nie zgłosiła się do niego.

– Co?

– Megan nie stawiła się na spotkanie. Zadzwoniła i powiedziała, że musi wyjechać z miasta. I że jeszcze zadzwoni, żeby umówić się na inny termin. – Tate uświadomił sobie, że wciąż ściska słuchawkę. Puścił ją.

– Okłamała nas.

Policjant odjechał popołudniem.

Deszcz ustał, ale atmosfera była gęsta niczym podgrzana krew. Bett i Tate stali teraz na werandzie sami – ona ze skrzyżowanymi ramionami, on podparty pod boki – i patrzyli za znikającym samochodem patrolowym. Tate miał podwinięte rękawy. Sprawiali wrażenie odpowiedzialnej, porządnej podmiejskiej pary zbliżającej się do dwudziestej rocznicy ślubu, żegnającej partnerów od tenisa, którzy odjeżdżają napełnieni koktajlami i solidnym lunchem.

Była żona Tate’a przysunęła się bliżej do niego. Miała już z powrotem buty na nogach.

– To nie mogło się stać – wymamrotała.

– Wszystko będzie dobrze.

– Wiem – odrzekła szybko Bett.

Wilgotne powietrze przytłaczało ich, wypełniało płuca. W kwietniu było ciepłe i oszałamiające. Ten wariacki upał nie chciał dać spokoju.

– Powinniśmy zadzwonić do mojej matki? – zapytał. – Albo do twojej siostry?

Tate miał również młodszego brata w Minnesocie, z którym rozmawiał raz na kilka miesięcy. Nie zamierzał jednak jeszcze nikomu o tym mówić. Nie z powodu tego, że zasiałoby to niepokój, ale dlatego że wymagałoby zbyt wielu tłumaczeń, a w tej chwili trudno było cokolwiek wyjaśnić.

– Nie – powiedziała Bett, a Tate odetchnął z ulgą. – Zaczekajmy kilka dni. Nie chciałabym nikogo niepotrzebnie niepokoić. – Westchnęła. – To zupełnie do niej niepodobne. – Bett spojrzała na list do siebie, po czym wsunęła go głęboko do torebki.

Tate Collier odziedziczył po sędzi kilka talentów. Jednym z nich była łatwość wysławiania, innym, znacznie rzadszym, umiejętność odczytywania przyszłości z oczu. Często na twarzy pojawiała się – zaledwie na ułamek sekundy – zapowiedź tego, co miało się zdarzyć, ale czasem to wystarczało. Teraz zauważył, że nadzwyczajnie fiołkowe źrenice jego eksżony zwężają się, i natychmiast wiedział, o co poprosi. I mimo że wcześniej zakładał, iż los przeznaczył mu spokojny wiosenny wieczór – huśtawka, szklaneczka whisky, dalmatyńczyk skaczący wysoko za nietoperzami – Tate ruszył za nią bez wahania, gdy zeszła z werandy. Bett była w połowie drogi na podwórze, gdy odwróciła się, najwyraźniej przygotowana na rozczarowanie – i zobaczyła go tuż za sobą na ścieżce, z rękami w kieszeniach.

Nagle, bez żadnego powodu, Tate przypomniał sobie napis na desce przed kościołem w Manassas, który widział kiedyś z samochodu. Głosił: „Jeśli Bóg jest twoim drugim pilotem, zamieńcie się miejscami”. Poszli razem na podwórze.

Bett McCall zatrzymała się na niestrzyżonym trawniku, który wyraźnie prosił się o kosiarkę, i wpatrywała się w białą plamę żywiołowego dalmatyńczyka swojego byłego męża. Suka porzuciła wreszcie kość i skakała teraz po trawie, znów w doskonałym nastroju.

Bett zatrzymała się, widząc, jak Tate zdąża z rękami w kieszeniach ku kępie drzew w pobliżu stodoły. Jej wzrok spoczął na starej szopie, bardzo obcej, a zarazem bardzo znajomej. Potem znienacka jej serce zadrżało, gdy przyłapała się na wpatrywaniu w zniszczoną ławkę ogrodową, którą razem z Tate’em kupili u Searsa; użyli jej tylko raz – podczas stypy po pogrzebie. Piętnaście lat temu. Dlaczego ona jeszcze tam stoi? Nie rozumiała, jak mógł być tak pozbawiony serca, żeby nadal jej używać.

Pogrzeb…

To był niezwykle ciepły listopad – zupełnie jak ten męczący kwietniowy upał, pomyślała. Ujrzała siebie z tamtego dnia, jak staje na ławce, żeby zawiesić japoński lampion, czekając na przybycie gości. Dom był jeszcze w budowie i nie mieli świateł na podwórzu. Odwróciła się na moment i ujrzała, że Tate wychodzi z domu blady jak śmierć. Wszedł na trawnik w pobliżu, a jej serce krzyczało: Co się stało? Co się dzieje? Co on zamierza mi powiedzieć?

Dziś Tate przeszedł obok ławki, nie zaszczycając jej spojrzeniem, i zatrzymał się koło bukszpanu pokrytego gęstym kwieciem.

– Masz teraz dużo pracy? – zapytała. – Dużo klientów?

– Tak. Sporo. W przyszłym miesiącu aż cztery sprawy. Dwa testamenty i zarząd powierniczy, sporo przeterminowane. A jedna to kodycyl. – Skinął głową w kierunku domu, gdzie zapewne trzymał tę przeraźliwą stertę dokumentów. Za czasów ich małżeństwa dom był zasypany aktami prawnymi w czerwonych oprawach, po czterdzieści, pięćdziesiąt stron każdy. Sąd Najwyższy Stanu Wirginia. Wiele dotyczyło spraw zagrożonych wyrokiem śmierci. Mimo że Tate był miejscowym prokuratorem, często występował w Richmond w imieniu innych hrabstw, wyrabiając sobie markę specjalisty od trudnych przypadków – czyli kary głównej. Był jakże potrzebnym pistoletem do wynajęcia.

Śmierć, zauważyła Bett, zawsze czaiła się w tle ich związku. Niekończąca się walka siostry Susan z poważną chorobą serca, samobójstwo jej szwagra Harrisa. Śmierć rodziców i ojca, a potem dziadka Tate’a – wszystko raptem w ciągu czterech lat. Nie wspominając już o „młynie śmierci” w jego pracy, jak określała to Bett, zdecydowana przeciwniczka kary śmierci.