Zaparkował przed największym budynkiem, wysiadł i otworzył boczne drzwiczki furgonetki. Sięgnął do środka i wyciągnął ciało. Błyskawica znów przecięła niebo, potem błysnęło się jeszcze kilka razy, ale grzmoty nadal były dziwnie stłumione. Niosąc ciało, popchnął bramę ramieniem i pozwolił, by zamknęła się za nim. Ostrożnie, upomniał samego siebie.
Ostrożnie. Aaron Matthews wierzył, że umarli – podobnie jak ci, którzy mieli niedługo umrzeć, oraz ci, którzy mieli wkrótce powstać z martwych – zasługują na najwyższy szacunek.
Rozdział 2
Zatrzymując samochód na parkingu, dziewczyna poczuła ulgę, że gabinet znajduje się poza centrum. Nikt nie będzie tędy przechodził w drodze do sklepu albo szkoły, nikt nie zobaczy jej samochodu zaparkowanego przed gabinetem psychiatry.
Hej, spójrzcie no! Oto i nasza ulubiona wariatka…
Brawa dla Szalonej Megan.
Gdy silnik ucichł, spojrzała na swoje ciuchy, swoje codzienne ciuchy: niebieskie levisy, ciemna dżinsowa bluza, martensy. Ulga niespodziewanie znikła. To ubranie nie wyglądało jak należy. Poczuła zażenowanie i żal, że nie włożyła przynajmniej spódnicy. Spodnie za obszerne, koszula zbyt wymięta, rękawy dużo za długie, a skarpetki czerwone jak zupa pomidorowa.
Co on o mnie pomyśli?
Że jestem wariatką.
Zdjęła z szyi drewnianą pacyfę i cisnęła ją na tylne siedzenie. Przeczesała włosy palcami, odgarnęła je z twarzy. Czerwone knykcie wydały jej się wielkie jak piłeczki golfowe. Na palcach jednej dłoni miała cztery pierścionki, na drugiej trzy. Zbyt młodzieżowo. Zostawiła tylko dwa, pozostałe wrzuciła do schowka na rękawiczki.
Może powinnam odjechać? Wycofać się?
Westchnęła. Nic z tego. Megatarapaty.
Spoko. Wal przed siebie. Brawa dla Szalonej Megan.
Przycisnęła guzik domofonu i chwilkę później drzwi zabrzęczały. Wnętrze gabinetu doktora Jamesa Petersa nie zrobiło na niej wrażenia. Było ciasne i duszne. Szczegóły, powtarzał jej Joshua, Joshua artysta, Joshua, który namawiał ją, żeby poważnie zajęła się malarstwem.
„Przyglądaj się szczegółom – powiedział na pierwszej lekcji. – Musisz patrzeć jak artysta. Jak się tego nauczysz, cała reszta przyjdzie sama”.
Tu było mnóstwo szczegółów: sporo kopert z rachunkami do wysłania przy drzwiach (pocieszające – znaczy, że ma dużo pacjentów). Tandetne meble (może nie bierze bardzo dużo). Wiele książek wyglądających na nudne (pewnie jest inteligentny). Wzięła kolorowe czasopismo sprzed trzech tygodni, którego zawartość wcale jej nie interesowała, i usiadła na podniszczonej kanapie.
Zanim zaczęła czytać artykuł o Julii Roberts, otworzyły się wewnętrzne drzwi i stanął w nich lekarz.
– Ty jesteś Megan? – spytał, unosząc brwi i posyłając jej zawodowy uśmiech. – Peters.
Był mniej więcej w wieku jej ojca, przystojny. Gęste włosy. Spodziewała się, że będzie łysy i z kozią bródką.
– Hej. – Ściskała rozpaczliwie zwinięte w rulon „People”.
– Wejdź. – Gestem wskazał drzwi.
Weszła do gabinetu.
Pokój był pomalowany na ciemnozielono – przyjemny odcień. Do wyboru miała jedno z kilku zwykłych krzeseł lub skórzaną kozetkę.
Hmm… Szalona Megan wybiera krzesło.
Usiadła, a doktor tymczasem grzebał przez chwilę w biurku, aż wreszcie znalazł czystą kartę.
– Nie jestem zbyt dobrze zorganizowany. Może to oznaka wielkiego umysłu.
Megan czuła się w obowiązku odpowiedzieć.
– Dziękuję, że mnie pan przyjął tak szybko.
– Nie ma sprawy.
Zadzwoniła wczoraj, żeby się umówić. Po tym, co stało się w poniedziałek (jak powinnam to nazwać? wypadek, sytuacja, to coś?), Wydział Spraw Socjalnych Hrabstwa Fairfax skontaktował się z jej ojcem i dał mu namiary na Petersa. Tatuś przekazał informacje córce.
Lekarz rozłożył kartę i zaczął pisać.
– Panna Megan Collier?
– Nie, to mój ojciec nazywa się Collier. Ja używam nazwiska matki. McCall. – Przechyliła się na krześle, krzyżując nogi. Pokazały się pomidorowe skarpetki. Ustawiła stopy równo na podłodze, powtarzając w myśli, że ma ich nie ruszać.
Spojrzał na nią.
– Na początek kilka szczegółów. Biorę sto dziesięć za sesję. Wolałbym, żebyś płaciła osobno za każde spotkanie, jeśli nie sprawi ci to kłopotu.
Kłopotu nie sprawi, pomyślała Megan, ale to trochę chamskie.
– No, Bett dała mi czek.
– Bett?
– Matka. – Megan sięgnęła po portfel.
– Później. Masz polisę ubezpieczeniową?
Znów sięgnęła po portfel.
– W porządku. – Przyglądał się jej przez chwilę z lekkim uśmiechem. – Oto plan gry. Zajrzymy dziś wstępnie do twojego umysłu i zobaczymy, co się da zobaczyć. Jeśli uznamy, że chcemy działać dalej, zaczniesz regularne wizyty, gdy tylko wrócę z konferencji w przyszłym tygodniu.
Ukłucie w sercu. Czyli jak się okaże, że jestem całkiem chora lub coś takiego?
– Oj, ta mina spanikowanego pacjenta. Myślisz, że znajdziemy coś okropnego, coś mrocznego? No cóż, niewykluczone. Ale jeśli tak się zdarzy, rzucimy na to nieco światła i gdy skończymy, nie będzie już takie mroczne.
Tłumaczył jej dalej, że nawet jeśli nie zechce się z nim spotykać, będzie musiała skorzystać z jakiejś pomocy. Gdy znaleziono ją pijaną na pomoście miejskiej wieży ciśnień w poniedziałek wieczór, popełniła wykroczenie.
– Duże złe wilki ze spraw socjalnych mogą kazać ci się leczyć z powodu nadużywania alkoholu. Albo posłać cię do sądu dla nieletnich. A uwierz mi, że nie masz na to ochoty.
Wypadek…
– W porządku – powiedziała cicho. Jej wzrok padł na przewodnik leżący na biurku. – Wybiera się pan na zachód?
– Na tę konferencję, o której wspominałem. W Kalifornii.
– Cudownie. Zawsze chciałam tam pojechać. Mam hopla na punkcie Janis Joplin. Był pan kiedyś w North Beach?
– Wiedziałem, że kogoś mi przypominasz. Takie same jasne włosy. Oczywiście jesteś ładniejsza. Śpiewasz bluesa?
– Chciałabym.
– North Beach? – ciągnął z entuzjazmem. – Grant Street? Jasne, że tam byłem. Ta konferencja jest w Los Angeles, ale kocham północ. Hrabstwo Marin, Sausalito. Jestem w głębi duszy hipisem. Ty nie możesz pamiętać hipisów.
– Za to – odpowiedziała z równym entuzjazmem – widziałam „Woodstock” osiem razy. – Żałowała teraz, że zdjęła pacyfę.
Szalona Megan czuje się nieco mniej szalona.
W tej chwili jego uśmiech gaśnie i Peters znów staje się lekarzem. Megan poczuła rozczarowanie, jak wtedy gdy ten chłopak w klubie unikał jej wzroku.
– Opowiedz mi teraz prawdę… o wieży ciśnień. Usiłowałaś zrobić sobie krzywdę?
Nagła zmiana tematu ją zaskoczyła. Przełknęła ślinę i poczuła absolutną pustkę w głowie.
– Nie – odrzekła w końcu.
– No więc co się stało? Zaciągnęli cię tam piraci?
– No dobra, to było tak. Wyszłam z tą dziewczyną, którą poznałam w barze. Miała ze sobą nieco towaru. Chyba wzięłam kilka tabletek, nie wiem, co to było. Nigdy tego nie robię. Tak się po prostu stało.
– Piłaś?
– Odrobinę southern comfort, to wszystko. No, może nieco więcej niż odrobinę.
– Drink Joplin. Za słodki dla mnie. – Spojrzał znowu na jej jasne proste włosy.