Skinęła głową, a gdzieś w jej wnętrzu rozległo się kolejne cichutkie brzęknięcie, tym razem wyrażające uspokojenie i zadowolenie.
Podniósł palec.
– Niezgodność numer jeden. Twój ojciec mówił, że nigdy nie pijesz.
– No, on to tak widzi. Ale fakt, nigdy nie byłam tak wstawiona.
Zapisał coś i przez chwilę patrzył jej w oczy.
– Na kogo patrzę? Kim jest ta Megan McCall, która siedzi naprzeciwko mnie? Kim jest prawdziwa Megan McCall?
Uczucie spokoju minęło.
– Czy nie powinnam leżeć na kozetce?
– Jeśli tak będzie ci wygodniej.
Zobaczy pomidorowe skarpetki.
– Lepiej będę siedzieć. – Wciągnęła głęboko powietrze i roześmiała się nerwowo. – No dobra, moja tajemna opowieść… Rodzice się rozwiedli. Mieszkam z Bett. Ona ma firmę. To firma remontowa, nic więcej, ale Bett mówi, że jest architektem wnętrz, bo to brzmi lepiej. Tate ma farmę w Prince William. Kiedyś był znanym prawnikiem, ale teraz klienci do niego nie walą drzwiami i oknami. Testamenty, sprzedaże domów, takie tam. Zatrudnia ludzi do pracy na farmie.
– A jak układają się twoje związki z ludźmi? Zbyt gwałtownie, zbyt chłodno czy w sam raz?
– W sam raz.
– Aha. – Skinął głową.
Zanotował kilka słów na kartce, choć równie dobrze mogło to być po prostu bazgranie. Może nudziła go. Może robił listę zakupów. Co kupić po spotkaniu z Szaloną Megan.
Żeby wypełnić ciszę, opowiedziała mu o dorastaniu, o śmierci obojga dziadków ze strony matki i dziadka ze strony ojca, o szkole, przyjaciołach. O ciotce Susan, bliźniaczce matki, unieruchomionej w łóżku, odkąd Megan pamięta. Nic z tego nie wydawało jej się ważne, spodziewała się więc, że dla niego będzie jeszcze mniej istotne.
– Z Bett układa mi się nieźle. – Zawahała się. – Tylko ona jest trochę śmieszna… przejmuje się tą swoją firmą, a równocześnie wierzy we wszystkie te bzdury z New Age. Wyluzuj, zrelaksuj się, spoko. To wszystko jest dość mętne. Ale daje mi kasę, płaci ubezpieczenie samochodu. Sporo matek tego nie robi. Nie kłócimy się.
– Rozmawiacie ze sobą? Przetrawiacie różne sprawy, jak mawiała moja babcia?
– Jasne… No, może niezbyt często. To znaczy – ona dużo milczy. I często nie ma jej w domu.
– A jak z ojcem?
Wzruszyła ramionami.
– W porządku. Zabiera mnie na koncerty. Rozumiemy się. Ale nie mamy wielu tematów do rozmowy. On by chciał, żebym z nim uprawiała windsurfing, no więc pojechałam raz, ale to strasznie bezsensowny sposób spędzania czasu. Wolę poczytać książkę albo coś takiego. Zna pan Garcię Marqueza? Właśnie czytam „Jesień patriarchy”.
W jego oczach pojawiła się iskierka entuzjazmu.
– Rany. Zmyślasz?
– Nie, ja…
– „Miłość w czasach zarazy”. Najwspanialszy romans, jaki kiedykolwiek napisano. Czytałem to trzy razy.
Kolejne przyjemne ukłucie.
Szalona Megan ma jakieś punkty za normalność.
– Opowiedz mi coś więcej o swoim ojcu.
– Hmm, no, on jest nadal bardzo przystojny… rozumie pan, jak na faceta po czterdziestce. Ma niezłą kondycję. Spotyka się z mnóstwem kobiet, ale nie wygląda na to, żeby zamierzał się ustatkować. Choć mówi, że chciałby mieć rodzinę.
– Naprawdę?
– No. Bez przerwy. Ale skoro tak, to czemu spotyka się z dziewczynami o imieniu Barbie?
– Żartujesz!
– Żartuję. Ale wyglądają jak Barbie. – Oboje się roześmiali.
Chwilę później uśmiech zniknął z twarzy lekarza; spojrzał na zegarek, a następnie na czyjąś teczkę leżącą na biurku. Teczkę innego pacjenta, jak zauważyła.
– Pewnie chciałby pan wiedzieć – odezwała się Megan chłodno – czy kiedykolwiek dotykał moich piersi albo dobierał się do mnie. – Z satysfakcją dostrzegła, że znów zwrócił na nią uwagę.
– A robił to?
– Nie. Zresztą może robił, ale ja nie pamiętam.
– Stłumiona pamięć? Naoglądałaś się zbyt dużo Oprah Winfrey. Opowiedz mi o ich rozwodzie.
– Właściwie to nie pamiętam, jak byli razem. Rozeszli się, gdy miałam trzy lata.
– Wiesz dlaczego?
– Za wcześnie się pobrali. Tak mówi Bett. Potem okazało się, że nie pasowali do siebie.
Gdy opowiadała o tym, jak mało wie o rozpadzie ich małżeństwa, znów uciekł gdzieś myślami. Zabolało ją to, głos uwiązł jej w gardle. W pokoju zapanowało milczenie.
– Chciałby pan usłyszeć o moich fantazjach? – spytała nagle, zaskakując samą siebie.
Chwycił przynętę niczym ryba. Natychmiast podniósł wzrok.
– No pewnie.
– Ostrzegam tylko, że może pan być zszokowany. To dotyczy seksu.
– Spróbujmy – odpowiedział. – Nie tak łatwo mnie zaszokować.
Gładko obciętym paznokciem lewej ręki potarł złamany paznokieć prawej. Dwa razy dotknął obrączki. Pochylał głowę, ale wciąż na nią patrzył.
– Dziwnie się czuję – powiedziała Megan – gdy pan tak na mnie patrzy.
– Spróbuj na kozetce. Stamtąd nie będziesz widzieć mojej paskudnej gęby.
Do diabła ze skarpetkami. Położyła się na twardej kanapie. Bluzka opięła się jej na piersiach. Miały stwardniałe od zimna sutki. Doktor przechylił lekko głowę: nie patrzył na skarpetki.
Oparła się, wyginając lekko plecy, żeby bawełna opięła się na ciele.
Szalona Megan zamyka oczy.
– Jestem w ciemnym pokoju. Bardzo dużym. Jak świetlica w szkole albo coś w tym rodzaju. W środku jest mężczyzna. Starszy ode mnie. Ubrany na czarno. Jest wyższy ode mnie i… silny. Nie niebezpieczny, ale bardzo silny. No, może i jest niebezpieczny. To taka część tej fantazji, o której niewiele wiem.
– Przypomina kogoś, kogo znasz?
– Nie. Nie widzę jego twarzy. Nie pozwala mi na to. Pozostaje w cieniu. Częściowo dlatego to wszystko jest takie podniecające. Chowam się przed nim. To gra. Jakby w chowanego. Słyszę, jak podchodzi do mnie, czuję dreszcze. Wie pan, dostaję takiego…
– Mów dalej.
– Zakrętu. Trochę wstyd mi o tym opowiadać.
– Nie ma problemu, Megan, mów.
Zauważyła u swoich stóp brązową lampkę, w której kloszu odbijała się twarz doktora. Siedział wychylony i wbijał w nią spojrzenie.
– Ten facet zbliża się do mnie. I jakby wydzielał z siebie ciepło czy coś takiego. Czuję to wszędzie. Na piersiach, no wie pan, wszędzie. Wie pan, kiedy najczęściej zdarza mi się tak fantazjować?
– Poddaję się.
– W nocy. W łóżku. Bett nie włącza klimatyzacji. Zawsze jest strasznie gorąco, a ja śpię bez przykrycia. I… – Megan utkwiła wzrok w lampie u swoich stóp. Doktor wpatrywał się w jej twarz, trzymając pióro nieruchomo w dłoni. – Mam wtedy na sobie to samo co w rojeniach. Na co dzień noszę byle jakie ciuchy. Takie jak dzisiaj. Ale to nie prawdziwa ja.
– Nie?
– Nie. Podobają mi się seksowne ciuchy. Zazwyczaj mam na sobie halkę i majtki. Czasem tylko majtki. Satynowe albo jedwabne. Takie z Victoria’s Street. Lubię ich dotyk. Nieważne, w każdym razie jak wyobrażam sobie, że ten facet zbliża się do mnie, to… się dotykam.
Utkwiła wzrok w kulistym, pozłacanym odbiciu lekarza.
– Mów dalej – powiedział spokojnie.
– Dotykam wszystkich miejsc, a on mnie ściga. – W swoim lustrze widziała, jak jego klatka piersiowa unosi się i opada. Zapisał coś, ale bez widocznego zainteresowania. – Dotykam piersi i wsuwam palce między nogi. Potem wyobrażam sobie, że on mnie obraca i całuje, rozumie pan, tak naprawdę głęboko, po czym podnosi moją koszulę i ściąga mi majtki. Nadal go nie widzę, zasłania mi oczy dłonią. Nie da się go powstrzymać. Pragnę go, a on o tym wie. Jest już nagi i czuję jego… wie pan co, napiera na mnie.