Выбрать главу

W zniekształconym jak przez rybie oko odbiciu w lampie dostrzegła, że przestał notować.

– A potem obraca mnie i patrzę w inną stronę – szepnęła – a on obejmuje mnie i ściska moje piersi, ściska je mocno i ugniata. Nie robi nic więcej, po prostu nie puszcza mnie. Nie mogę się poruszyć. Trzyma mnie i ociera się. Czasami owijam się prześcieradłem i wtedy jest naprawdę ciasno. I myślę o nim, jak jest tam tuż za mną, o tym, jak mnie trzyma i ociera się. Pieszczę się coraz intensywniej… jestem już gotowa, wystarczają mi dwie, trzy minuty, żeby dojść.

Megan uniosła dłonie i klepnęła się lekko po dżinsach.

– To wszystko – dodała. – Okropne, prawda?

– Co okropne?

– Tak fantazjować. Że ten facet mnie ściga.

– Mnie się całkiem podobało. – Uśmiechnął się. – Uważasz, że to okropne?

– No, niezbyt feministyczne.

– Fantazje rzadko są poprawne politycznie.

– Ja czasami czuję wstyd.

– Dlaczego?

– Nie wiem – odpowiedziała, spuszczając wzrok. – Po prostu czuję.

Doktor odchylił się na krześle i przypatrywał się jej.

– Czy czujesz wstyd między innymi dlatego, że zmyśliłaś to wszystko?

Serce jej skacze. Oczy mrużą się, jakby ktoś wymierzył jej policzek.

Szalona Megan przyłapana na gorącym uczynku.

– Spokojnie – odezwał się doktor Peters. – W moim gabinecie nie ma ławki kar. Nigdy tak nie fantazjowałaś, prawda? Nie podczas masturbacji.

Nie odpowiedziała. Miała ochotę wybuchnąć płaczem, nie potrafiła wykrztusić słowa. Potrząsnęła głową i usiadła.

– Ejże, ejże… rozluźnij się, młoda damo. – Uśmiechnął się.

– Jak…?

– A więc zmyśliłaś to wszystko, tak?

Potaknęła.

Doktor nie sprawiał wrażenia zaskoczonego ani zasmuconego.

– No, już. Weź chusteczkę. To, co zrobiłaś, może być bardzo pomocne.

– To, że nakłamałam? – Pociągnęła nosem.

– Czy nazwałem cię kłamczuchą? To przecież jest fantazja. Wymyślona przez ciebie opowieść. Nie miała na celu cię podniecić – jak większość fantazji – ale nie była pozbawiona celu. Jakiego, twoim zdaniem?

– Nie… nie wiem.

– Może chciałaś do mnie dotrzeć? Nawiązać jakiś kontakt?

– Może.

Wróciła mżawka i w gabinecie zrobiło się duszno. Czuło się ciężki zapach wilgotnych włosów i ubrań, ale powietrze pozostało chłodne. W pokoju pociemniało.

Megan gapiła się w sufit.

– Cofnijmy się w czasie – zaproponował. – Do… kiedy to było? W poniedziałek? Do wieży ciśnień. Miałaś jakieś szczególne zmartwienie? Dlaczego poszłaś pić?

– Miałam koleżankę. Przyjaźniłyśmy się w szkole. – Czuła, jak wzbiera w niej płacz, więc umilkła.

– Tak? – Doktor Peters nie wygłupiał się już.

– Annę Devoe.

Zmarszczył brwi.

– Mam wrażenie, że słyszałem to nazwisko. I co się stało?

Megan przetarła oczy.

– Popełniła samobójstwo w zeszłym miesiącu. W Great Falls.

Zrozumiała, że właśnie dlatego urżnęła się w poniedziałkowy wieczór. Dziewczyna, z którą piła, lubiła zaglądać do butelki, to jasne. A Bobby zadręczał ją, odkąd się rozstali. A potem Bett nie wróciła na noc do domu ani nie zadzwoniła, jak obiecała… tak, to wszystko było ważne. Ale to śmierć Anne wracała do niej. Ludzie, jak można tak zrobić? Rzucić się do wody? Wyobraźnia Megan wciąż powtarzała tę scenę: Anne unosząca się w krystalicznie czystej wodzie, oświetlona od dołu błękitnym światłem, jej piękne włosy otaczają nieruchomą głowę niczym dym.

Śmierć posrebrzyła jej oczy.

Szczegóły…

– Megan?

– O co pan pytał?

– Czy byłyście sobie bliskie.

– Dosyć bliskie. Wszyscy lubili Anne.

– Wpisujemy to na listę.

– Listę?

– Spraw, o których musimy porozmawiać. Miałaś jakieś inne przyjaciółki? Jesteś typem towarzyskim czy raczej samotnikiem?

– Chyba raczej samotnikiem. Jest Amy Walker. Najbliższa. To coś takiego jak miłość połączona z nienawiścią.

– Często z nią rozmawiasz?

– Prawie codziennie. Przez pewien czas byłam na nią wściekła, bo odbiła mi chłopaka. Steviego Biggsa. – Roześmiała się. – Ale on i tak był dupkiem. Tak naprawdę nie obchodzi mnie to. Pogodziłyśmy się.

– A co z chłopakiem?

Megan znów się roześmiała.

– To krótka historia. Przez jakiś czas spotykałam się z Joshuą. On mieszka w dystrykcie i jest superartystą. Ale zerwaliśmy. No dobra, to on mnie rzucił. W zeszłym roku. Jest czarny i miał jakieś problemy rasowe, tak mi się wydaje. Pojawił się znowu, ale ja trzymam się na dystans. A potem jakieś kilka tygodni temu zerwaliśmy z Bobbym.

– Bobby? A to kto?

Tym razem jej śmiech był gorzki.

– Tego to ja rzuciłam. Choć zazwyczaj oni mnie rzucają.

– O co poszło?

– Po prostu nie nadawał się dla mnie. To jest coś, co się wie.

– Spotykasz się z nim? Z tym Bobbym?

– Nie. Było, minęło.

– Ktoś inny na horyzoncie?

Potrząsnęła przecząco głową.

– Jakieś szczególne kłopoty z rodzicami?

– Nie – odpowiedziała lekko.

– A więc powiedz mi – przez jego twarz przebiegł lekki uśmiech – czemu unikasz rozmowy o nich?

– Nie unikam. – Nagle poczuła, że zaraz spyta, czemu zaprzeczyła, że unika rozmowy o rodzicach. – Kocham ich – dodała szybko. – Oni też mnie kochają. Układa nam się, no, jak w pudełeczku.

– Jak w pudełeczku. Jakie są twoje najwcześniejsze wspomnienia związane z matką?

– Co?

– Szybko.

Megan zamknęła oczy i wybrała jedno.

– Bett ubiera się na randkę, maluje twarz, spogląda w lustro i pstryka w zmarszczkę, jakby miała nadzieję, że zniknie. Zawsze tak robi. Jakby twarz była dla niej najważniejsza.

– A co ty myślisz, patrząc na nią? – W jego ciemnych oczach tlił się ogień. Wszystko w niej zamarło. – Nie wahaj się. Mów!

– Dziwka.

– Doskonale. A teraz wspomnienia związane z ojcem. Szybko.

– Niedźwiedzie. – Megan wciągnęła powietrze i podniosła rękę do ust. – Nie… muszę pomyśleć.

Ale zanim zdążyła zmienić temat, doktor już odbił piłeczkę.

– Niedźwiedzie? W zoo?

– Nie. Nieważne.

– Opowiedz o tym.

– Nie…

– Opowiedz, Megan – zbeształ ją łagodnie.

– To nie były prawdziwe niedźwiedzie.

– Zabawki?

– Niedźwiedzie w bajce.

– Dlaczego sprawia ci to taki kłopot?

Szalona Megan zrobiła to. Teraz nie ma wyjścia.

– Miałam jakieś sześć lat, chyba tak? – powiedziała w końcu. – Spędzałam weekend z tatą. On mieszka w takim dużym domu, który wybudowali z Bett, gdy byli małżeństwem. Sąsiadów nie ma w odległości kilku mil. Dom stoi pośrodku pól kukurydzianych, panuje tam cisza i jest dość niesamowicie. Czułam się dziwnie, jakbym się czegoś bała. Poprosiłam, żeby poczytał mi książkę. Zrobił śmieszną minę i powiedział, że nie ma żadnych książek dla dzieci. Zrobiło mi się strasznie przykro. Moja szkolna przyjaciółka… Michelle… Jej rodzice też się rozwiedli, ale jej ojciec miał masę książek i zabawek. Rozpłakałam się i zapytałam, czemu nie ma żadnych książek dla mnie. Wyglądał na zakłopotanego i poszedł do starej stodoły, gdzie mnie nawet nie wolno było chodzić, pobył tam przez dłuższą chwilę i wrócił z książeczką. Miała tytuł „Szepczące niedźwiedzie”. Tylko, że to nie była naprawdę książka dla dzieci. Dowiedziałam się później, że to były europejskie baśnie ludowe.

– Pamiętasz tę opowieść?

– Tak.

– Po tylu latach?

– Po tylu latach – powiedziała, uciekając przed wzrokiem doktora, i spojrzała na zegar.