Выбрать главу

Twarz policjanta poczerwieniała i wydawało się, że w gardle urosła mu gula, która przeszkadza oddychać. Matthews pociągnął jeszcze piwa.

– Nienawidziłem samotności. Budzenia się w niedzielne ranki. Marcowe niedziele, kiedy niebo jest szare… Samotne święta… Boże, jak ja tego nienawidziłem. Żona odeszła… Jedyna osoba na świecie, której potrzebowałem. Jedyna osoba, dla której zrobiłbym wszystko…

Detektyw siedział sparaliżowany.

Matthews ciągnął swe smętne rozmyślania.

– Coś ci pokażę. Popatrz. – Zawołał kelnerkę. – Szklaneczkę dewara.

– Jedną? – spytała dziewczyna.

– Jedną.

Policjant w milczeniu patrzył, jak przyniosła szklankę.

Matthews teatralnym ruchem sięgnął po nią i podniósł do ust. Nachylił się, powąchał trunek, po czym wychylił maleńki łyczek. Postawił szklankę na stole i podniósł ręce.

– To będzie wszystko. Jedyny mocniejszy trunek od dwóch czy trzech tygodni.

– Potrafisz tak? – W głosie policjanta brzmiało zdumienie.

– To łatwe, bezproblemowe. – Powrócił do swojego piwa i zawołał ponownie kelnerkę. – Wybacz, złotko. Zapłacę za to, ale zmieniłem zdanie. Lepiej zachowam świeżość umysłu na dzisiejsze popołudnie.

– Oczywiście, proszę pana.

Ręka policjanta była szybsza niż kelnerki. Dziewczyna zamrugała zdziwiona gwałtownością gestu wielkiego mężczyzny.

– Mam to jednak zostawić?

Policjant zerknął na Matthewsa, po czym zwrócił błagalny wzrok na kelnerkę.

– Tak. I proszę przynieść jeszcze jedno piwo mojemu przyjacielowi.

– Dwa piwa.

– Oczywiście, panowie. Dopisać do pańskiego rachunku?

– Och, nie – uparł się Matthews. – Ja zapłacę.

Matthews w chirurgicznych rękawiczkach wyprowadził samochód Konniego za miasto. Policjant siedział na miejscu pasażera, ściskając butelkę szkockiej między nogami niczym drążek szybowca. Głowa obijała mu się o szybę taurusa.

Matthews zaparkował na bocznej drodze, zabrał Konniemu butelkę i wypił niewielki łyczek.

– Jak się czujesz?

Wielki mężczyzna spojrzał ponuro na otwartą butelkę. Po drodze dramatycznym gestem otworzył okno, wyrzucił zakrętkę i zamknął okno. Deklaracja dobrych chęci, uznał Aaron Matthews.

W sklepie, gdzie kupili piątą butelkę, Matthews wyrzucił do kontenera na śmieci czarny notes policjanta, wydruk z bazy danych z listą furgonetek zarejestrowanych w hrabstwie Shenandoah i Front Royal, a także teczkę podpisaną McCall, Megan.

Pozostała już tylko jedna rzecz do wyrzucenia.

– No więc jak będzie, panie władzo? Ja wyznałem ci mój drobny grzech. Założę się, że i ty chciałbyś coś wyznać, nieprawdaż? Widzę to po twojej minie. „Wybacz mi, Ojcze…”.

– Nie chcę… nie chcę już więcej.

– Jasne, Konnie. O co chodzi? Coś nie daje ci spokoju. Widzę to. – Jego głos opływał miodem. – Możesz mi opowiedzieć.

– Nic. – Zamknięte oczy, głowa wsparta o okno.

Matthews się uśmiechnął.

– Nie jest łatwo mówić, co? Opowiadać ludziom o samym sobie. Nawet o dobrych rzeczach. Przyszło ci to kiedyś do głowy? Jak niełatwo jest powiedzieć komuś komplement? Podziękować? A gdy mamy powiedzieć ludziom coś złego o sobie, no, to chyba już nie ma nic trudniejszego.

Konnie przytaknął.

Matthews spojrzał policjantowi w oczy i upewnił się, że Konnie nie widzi nic poza miłością i współczuciem. Uniósł szyjkę piątej butelki, a policjant wypił trunek niczym jagnię pijące z dziecięcej butelki w zoo.

– Trzecia śmierć… – wymamrotał.

– Śmierć?

– Umarłem trzy razy – szepnął policjant. – Moja trzykrotna śmierć… Em, trzecia śmierć. – W ciemnych oczach pojawiły się łzy. – Ludzie nie rozumieją.

– Czego nie rozumieją?

– Jakie szambo trzeba oglądać, gdy się jest policjantem. Tyle gówna… Rodzice krzywdzący dzieci, duzi mężczyźni bijący kobiety. Em, dzieci zabijające inne dzieci… za parę pieprzonych tenisówek. To może… złamać serce.

– A ty bardzo chcesz to naprawić.

– Naprawić? – warknął i roześmiał się chrapliwie. – Cholera. To jak próba utrzymania, em, głowy nad wodą. – Odwrócił się gwałtownie do Matthewsa.

– Mów do mnie. Pan ci przebaczy.

Matthews podniósł butelkę do swoich ust, wziął niewielki łyk, po czym oddał ją Konniemu, który pił długo.

– Nie chciałem tego. Gdyby, em, gdyby była inna droga… – Łzy spływały mu po policzkach.

Och, wznosimy się do najwyższego nieba, pomyślał Matthews.

– Co miałem zrobić? Miałem większość dowodów. Em, odciski palców, klucze, nóż…

– To była sprawa, nad którą pracowałeś?

– Tate i ja, pracowaliśmy razem. To był, em, wiesz, facet, który zabił swoją… cztery, pięć lat temu.

Matthews nachylił się.

– No i co z tą sprawą?

– Ten facet został, em, zaaresztowany za morderstwo.

– Kto?

– Jej narzeczony. Taak, taa. Ale były dowody! Ja niczego nie zmyśliłem. Niektórzy tak robią. Em, strzelają do kogoś, a potem wtykają mu w rękę pistolet. Ale ja nie… – Konnie zgubił wątek.

Ponieważ, Matthews wiedział to doskonale, takie myśli są nie do zniesienia.

Ścisnął lekko ramię policjanta.

– Idź głębiej, Konnie. Dotknij tego, co boli najbardziej.

Zaszlochał.

– To boli.

– Tylko ból może przynieść rozgrzeszenie.

– No więc. Ja… dostałem faks z Marylandu o tej nocy morderstwa. Napisali, oni tam napisali…

– Tak?

– Ktoś doniósł… omal się nie zderzył z samochodem, który miał tablice rejestracyjne podejrzanego. W czasie morderstwa. Świadek, wiesz… Człowieku. Niedobrze mi.

– Miałeś świadka, który twierdził, że podejrzany rzeczywiście był w Marylandzie?

– Nie był pewny, em, pewny tego numeru, ale pamiętał markę samochodu. Nie… nie chcę już.

– Napij się, Konnie. Wszystko w porządku. Możesz przestać, kiedy tylko zechcesz.

Policjant przechylił butelkę. Była w trzech czwartych pusta.

– Zadzwoń do Genie. Potrzebuję Genie.

– Genie?

– Nie, do mojej żony. Chcę zadzwonić do żony.

– Co z tym faksem, Konnie?

– O Boże, podarłem go. Widzisz, ja wiedziałem, że chłopak jest winny. Wiedziałem.

– Ale nie był.

– Nie, był niewinny jak cholera. Znaleźli tę pieprzoną taśmę z jego samochodem, z kamery przemysłowej. Ale to było, wiesz, już po jego śmierci. Po tym jak się zabił. To była jego tablica. Był w Marylandzie. – Łzy płynęły strumieniem. – O Boże. Gdybym powiedział jego adwokatowi…

– Rozumiem.

– Nie powiedziałem przyjacielowi. Temu, który oskarżał w tej sprawie…

– Tate’owi Collierowi?

Konnie potaknął. Uderzył głową w okno.

– Od chwili gdy chłopak się zabił, Tate już nie jest taki sam… Rzucił pracę… Moja trzecia śmierć. – Konnie pociągnął głęboko. – Chłopak umarł i Tate umarł, i ja umarłem. Co ja zrobiłem? O Boże, co ja zrobiłem?

Matthews pomógł Konniemu napić się jeszcze raz. Zajrzał w załzawione oczy policjanta i powiedział:

– Czy czas nie jest krótki? Och, z pewnością jest. Ale dzień może być równie dobry jak całe życie. Pomyśl o tym tak: rodzimy się rano, uczymy się trochę, wygrywamy w jednych sprawach, przegrywamy w innych, rozmawiamy z Bogiem i On nas słucha albo ignoruje, a my się dziwimy. A potem w nocy umieramy w Jego ramionach.