Выбрать главу

– Wiem tyle, że byłam smutna i samotna. Myślę, że później wymyśliłam dlaczego.

Pióro spadło jej z kolan na podłogę. Doktor pochylił się i położył je z powrotem na kartce papieru. Wzięła je w drżące palce. Łzy kapały na papier.

– Powiedz jej to – odezwał się doktor. – Powiedz jej, że jest zachłanna. Że odwróciła się od własnej córki, żeby zająć się siostrą.

– Ale – zdołała wydusić z siebie Megan – to ja byłam zachłanna.

– Oczywiście, że tak. Byłaś dzieckiem, miałaś prawo być zachłanna. Rodzice są po to, by zaspokajać potrzeby dzieci. To ich zadanie. Powiedz jej, co czujesz. – Nachylił się, ścisnął ją za rękę i powiedział łagodnie: – Idzie ci świetnie.

Czuła, że w mrocznym pokoiku kręci jej się w głowie – niezwykłe ciemne oczy doktora wwiercały się w nią, czuła chłód na skórze od emocji i wilgotnego ubrania, czuła pożądanie i strach.

A przede wszystkim rozpierał ją gniew.

Skończyła list i upuściła kartkę na podłogę. Spadała jak blady liść. Doktor nie zwrócił na nią uwagi.

– A teraz ojciec.

Megan zamarła, potrząsnęła głową.

– Następnym razem, proszę.

– Nie. Teraz.

Mięśnie brzucha miała napięte, twarde jak deska. W końcu zapytała cicho:

– Dlaczego on nie chce się ze mną widywać? Nie walczył nawet o warunki opieki. Widuję się z nim co dwa, trzy miesiące.

– Wściekasz się o to?

Pełne wahania drżenie.

– Tak.

– Powiedz mu o tym.

– Ale…

– Powiedz!

Zaczęła pisać. Zapominając o gramatyce i ortografii, wylewała swoje myśli. W końcu pióro się zatrzymało.

– O co chodzi, Megan? Dlaczego nic nie mówisz?

– Eee nic.

– Co ja słyszę? Pasja minęła. Coś nie w porządku. Coś w sobie tłumisz. Szepczące niedźwiedzie. To coś w związku z tą bajką. Tak?

– Nic.

– Znajdź to miejsce, które najbardziej boli. A potem zejdź głębiej.

Szalona Megan nie zniesie tego dłużej. Chce, żeby ją zostawiono w spokoju.

Ale doktor przybliżył się. Ich kolana się zetknęły.

– No, mów dalej. O co chodzi? O tę bajkę, prawda? O niedźwiedzie.

– Nie. Sama nie wiem, o co chodzi…

– Chcesz mi to powiedzieć. Musisz mi to powiedzieć. – Uklęknął i chwycił ją za ręce. – Dotknij tego, co najbardziej boli. Dotknij! Ojciec przeczytał ci bajkę. Doszedł do ostatniego zdania. „Niedźwiedzie nie umieją mówić”. Odkłada książkę. Co się teraz dzieje?

Megan wyprostowała się. Drżąc, wpatrywała się w podłogę.

– Idę na górę, żeby się spakować.

– Matka przyjeżdża, żeby cię zabrać.

Zacisnęła powieki aż do bólu.

– Już jest. Słyszę samochód na podjeździe.

– Wchodzi do domu. Ty jesteś na górze, a twoi rodzice na dole. Rozmawiają?

– Tak. Mówią coś, czego z początku nie słyszę. Potem podchodzę bliżej, przekradam się na półpiętro.

– Słyszysz ich?

– Tak.

– Co mówią?

– Nie wiem.

– Co mówią? – Głos doktora wypełnił cały gabinet. – Powiedz mi!

– Mówią o tym, że ktoś umarł, o pogrzebie.

– Pogrzebie? Czyim?

– Nie wiem. Ale jest w tym coś złego. Coś bardzo złego.

– Jest coś jeszcze, prawda, Megan? Mówią coś jeszcze.

– Nie! – krzyknęła z rozpaczą. – Tylko pogrzeb.

– Megan, powiedz mi.

– Ja…

– Proszę. Dotknij tego miejsca, które boli.

– Tate powiedział… – Megan czuła, że zaraz zemdleje. Starała się powstrzymać łzy. – Nazwał mnie…

– Jak?

– Mówili o mnie. I mój tata powiedział… – Wdychała ciężko powietrze, które paliło ogniem jej gardło i płuca. Doktor zamrugał zaskoczony, gdy wrzasnęła: – Tato krzyknął: „Wszystko byłoby inaczej, gdyby nie ona, gdyby to cholerne dziecko nie zawadzało. Wszystko zniszczyła!”.

Megan złożyła głowę na kolana i rozpłakała się. Doktor objął ją ramieniem. Czuła, że gładzi ją po głowie.

– Co poczułaś, gdy to usłyszałaś? – Otarł gwałtowny potok łez.

– Nie wiem. Rozpłakałam się.

– Czułaś się zdradzona?

Potaknęła.

– Porzucona?

– Tak! – załkała.

– Chciałaś uciec?

– Chyba tak.

– Chciałaś mu pokazać, tak? „Jeśli tak o mnie myśli, to ja się mu odpłacę. Ucieknę”. Tak właśnie myślałaś, prawda?

Kolejne potaknięcie.

– Chciałaś znaleźć się w jakimś miejscu, gdzie ludzie nie byliby zachłanni, kochaliby cię, mieli dla ciebie odpowiednie książki, czytali ci i rozmawiali z tobą.

Wypłakiwała się w papierową chusteczkę.

– Powiedz mu to, Megan. Wyrzuć to z siebie. Wyrzuć to tak, żebyś mogła na to popatrzeć.

Pisała, dopóki łzy nie przysłoniły jej całkowicie papieru. Wtedy mokra kartka spadła na podłogę, a ona oparła się o ramię doktora i płakała.

– Świetnie, Megan – oznajmił. – Doskonale.

Ścisnęła go mocniej, niż kiedykolwiek przytulała kochanka, wcisnęła głowę w jego ramię. Przez chwilę oboje trwali w bezruchu. Ona zamarła, przytulając go z gorączkową intensywnością. Jego mięśnie napięły się lekko i przez moment sądziła, że odczuwa ten sam smutek co ona – z tego powodu, że nie zobaczą się przez następny tydzień. Chciała się uwolnić, żeby ujrzeć znów jego łagodną twarz, ale on wciąż trzymał ją mocno, tak mocno, że poczuła ból w ramieniu.

Niepokojące, niemal podniecające ciepło rozlało się po jej ciele.

Wtedy ją puścił. Uśmiech zamarł na jej twarzy, gdy zobaczyła jego dziwną minę.

Wyraz przerażającego triumfu.

– O co chodzi? – spytała. – Co jest nie tak?

Nie odpowiedział.

Chciała powtórzyć pytanie, ale nie mogła wykrztusić słowa. Język wypełnił jej opuchnięte usta. Naciskał na suche zęby. Wzrok zmętniał. Chciała znów coś powiedzieć, ale nie dawała rady.

Patrzyła, jak doktor wstaje i otwiera płócienną torbę leżącą na podłodze za biurkiem. Odłożył do niej strzykawkę.

– Co…? – zaczęła, po czym zauważyła na ramieniu, w miejscu, skąd rozchodził się ból, maleńką kropelkę krwi.

– Nie! – Chciała go znów błagać, żeby powiedział, co robi, ale słowa ginęły w bełkocie. Usiłowała krzyczeć, ale wychodził jej tylko szept.

– Nie jest pan doktorem Petersem…

– Jestem. Ale to nie jest moje prawdziwe nazwisko – odpowiedział.

– Kim… kim pan jest?

– Naprawdę nazywam się Aaron Matthews. Bóg przysłał cię do mnie. – Podszedł do niej i przykucnął, ujął jej głowę w ręce i położył na kozetce.

Szalona Megan przekroczyła granicę szaleństwa.

– Zaśnij – powiedział Matthews głosem, który brzmiał łagodniej niż kiedykolwiek głos jej ojca. – Zaśnij.

– Nie! – Usiłowała go kopnąć, chciała wołać o pomoc.

I wtedy, w ostatnich chwilach przytomności, zrozumiała – tak jak czasem nagle pojmuje się pointę dowcipu – że stało się coś bardzo, bardzo złego.

Wyobraź sobie to, co najgorsze, i zejdź głębiej.

Otworzyła usta do krzyku, ale wydobył się z nich tylko słaby szept. Powieki ciążyły jej teraz tak samo jak język. Czuła, że zapada się w koszmar strachu, wyzwolony przez dźwięczny głos tego mężczyzny, który nachylił się nad nią i zaczął śpiewać. To była piosenka zapamiętana z dawnych lat. Jezus mnie kocha, to wszystko, co wiem.

Z każdą nutą jej przerażenie rosło, aż z łaski narkotyku albo lęku w pokoju zapanowała ciemność, a Megan opadła w ramiona mężczyzny.

Rozdział 4

Sto trzydzieści lat temu Martwy Reb wędrował przez to pole.

Być może tą samą ścieżką szedł dziś ten wysoki, szczupły mężczyzna. Tate Collier poczuł dreszcz i obejrzał się przez ramię. Potem roześmiał się w duchu i miażdżąc mokre od deszczu kolby i łodygi kukurydzy – pozostałości po ubiegłorocznych zbiorach – przedzierał się dalej przez pole, przyglądając się drobniuteńkim pęknięciom w rurze nawadniającej, która miała dać znacznie więcej wody niż w zeszłych latach. Uznał, że trzeba ją będzie wymienić w przyszłym tygodniu, i zastanawiał się, ile to może kosztować.