Выбрать главу

A jego rozprawa jest za tydzień od poniedziałku.

Aczkolwiek po tym, co Tate zobaczył na drodze, rozprawa Konniego stała się zagadnieniem czysto akademickim.

Poczuł wzbierający gniew.

Coś się tu dzieje, pomyślał. Za dużo cholernych zbiegów okoliczności. Zniknięcie Joshuy, samobójstwo Carsona. Konnie zaczyna pić na nowo…

W tej samej chwili zauważył coś w aktach. Wśród policyjnych notatek znalazł zeznanie matki Anne Devoe. Przeczytał kserokopię starannego pisma.

W miesiącu poprzedzającym samobójstwo Anne odwiedzała trzy razy terapeutę.

Nazywał się James Peters.

Tate potrząsnął powoli głową, bezmyślnie kreśląc palcem spirale na zakurzonej tablicy rozdzielczej obitej niebieską skórą. Powrócił myślami do spotkania z gładkim doktorem Petersem. Och, Tate doskonale zdawał sobie sprawę z manipulacji, z taktyki zastosowanej w gabinecie. Zbyt długo uczestniczył w różnych debatach, żeby umknęło to jego uwadze. Ale złożył to na karb prostego faktu, że Peters uderzał do jego byłej żony. Tate zdziwił się, jaką poczuł zazdrość w trakcie tej rozmowy.

Ale to była krytyka ad hominem. Co Tate naprawdę myślał o Petersie? Zastanowił się przez chwilę i uznał, że doktor nie mógł być bezpośrednio zamieszany w zniknięcie Megan. Gdyby naprawdę był pedofilem albo sfiksował na jej punkcie, nie zaprosiłby jego i Bett na rozmowę. Na pewno nie przyznałby się, że jest jej terapeutą. Wcześniejszy związek ofiary i sprawcy jest kluczem do rozwiązania zagadek wielu zbrodni.

Zaczął się zastanawiać, czy jakiś pacjent Petersa mógł być w to zamieszany. Może ktoś, kto usłyszał o Megan od Anne.

To miało większy sens. Ktoś z obsesją na punkcie młodych dziewcząt. Tate pozwolił myślom płynąć swobodnie. Ta kobieta, z którą piła Megan – może to tylko przykrywka? Emily. Może to ona zadzwoniła do Petersa, udając Megan, i odwołała wizytę? A potem porwała Megan, zanim ta doszła do gabinetu?

Wróćmy do poniedziałku. Kobieta spotyka Megan w barze.

I upija ją. Idą do parku. Umawia ją z Petersem, a następnie odwołuje wizytę.

Ale po co?

Dlaczego?

Przypomniał sobie słowa Konniego: motyw jest kluczem do tej sprawy.

Gdyby potrafił przewidzieć dlaczego, oni mogliby wymyślić kto. Z takiego właśnie powodu zazwyczaj aresztuje się podejrzanych. To jest główny powód, dla którego są skazywani na podstawie drobnych dowodów: motyw. Czasem sprytne oględziny miejsca zbrodni, niekiedy żmudne przesłuchania. Ale najczęściej jest to motyw. Zazdrośni mężowie zabijają żony, partnerzy zabijają partnerów w interesach, porywacze zabijają zakładników.

Jaki jest powód?

Nie umiał wymyślić żadnego.

Jeszcze nie. Ale gdyby zajrzał w akta pacjentów Petersa, mógłby się czegoś dowiedzieć. W budce telefonicznej sprawdził adres doktora. Facet miał mieszkanie w Fairfax jakieś pół mili od gabinetu. Tate uznał, że trzeba sprawdzić w obu miejscach. Wykręcił numer gabinetu i gdy po trzech dzwonkach usłyszał głos Petersa, odwiesił słuchawkę. A zatem najpierw mieszkanie.

Nie istnieje coś takiego jak absolutna tajemnica lekarska. Tate uznał, że potrzebny będzie podobny stosunek do nakazów rewizji jak w przypadku szkolnej szafki.

Rozdział 27

Szalona Megan wpatruje się w biały plastikowy nóż.

Falliczny kształt poplamiony krwią i płynem surowiczym z jej zmasakrowanej dłoni, przeznaczony do tak niewinnych zadań jak rozsmarowywanie masła orzechowego na herbatnikach podczas pikników.

Roześmiała się i wróciła do pracy.

Piłowała w przód i w tył, półprzytomna, z zaćmionym umysłem, usiłując zapomnieć o bólu – pęcherzach, ścierpniętych mięśniach, zadrapaniach i sińcach – który rozrywał jej ciało.

Po dziesięciu minutach przyjrzała się płycie gipsowej. Wycięła w niej półksiężyc o wymiarach mniej więcej dwie stopy na jedną. Wystarczy. Właź. Megan obróciła się, oparła stopy o ściankę i pchnęła mocno. Kawałek płyty poddał się z głuchym trzaskiem i runął. Odwróciła się szybko i zaczęła wczołgiwać do środka. Poczuła uderzenie gorącego, zgniłego powietrza – o mało co nie zemdlała od smrodu gnijącego mięsa.

A więc to tu znajdowało się źródło odoru przenikającego budynek. Rozejrzała się. Pomieszczenie było ciemne, aczkolwiek pod następnymi drzwiami – w ścianie mniejszego pokoju – dostrzegła dzienne światło.

Megan przecisnęła się przez dziurę, starając się oddychać jak najpłycej. Umieściła kawałek płyty na miejscu. Wstała, patrząc wyzywająco na następne drzwi.

Proszę, nie bądźcie zamknięte.

Proszę, proszę, proszę.

Sięgnęła do klamki…

Zamknięte na głucho.

Cholera! Ciągnęła i ciągnęła, chociaż jej obolałe dłonie poddały się na długo przedtem, nim zużyła wszystkie siły. Upadła na kolana, szlochając. Wyciągnęła rękę, żeby uderzyć pięścią w drzwi, ale powstrzymała się w ostatniej chwili, gdyż przypomniała sobie, że starzec może błąkać się po kaplicy. Oparła czoło o podłogę i płakała cicho, aż wyczerpanie pozbawiło ją oddechu.

Omdlenie trwało jakieś dziesięć minut, a gdy minęło, podniosła się na kolana i wstała. Westchnęła i zaczęła powoli rozglądać się po pokoju. Był to magazyn, ale znajdowały się w nim tylko papiery; w większości książki religijne i sterty gazet. Miała nadzieję, że znajdzie jakieś narzędzia, ewentualną broń, ale nie dostrzegła nic ciężkiego ani ostrego. Zobaczyła długi, szary łach, pobrudzony kurzem i bejcą, ale serce jej podskoczyło, gdy ściągnęła go z półki. Ubranie! Przyjrzała mu się. Było na tyle długie, żeby związać je w pasie jak krótką spódnicę. Albo przykryć piersi jak krótkim podkoszulkiem.

Ale nie miała wątpliwości, co zrobić. Przedarła szmatę na pół. Buty, pomyślała. Tego potrzebuję. Ludzie są najbardziej bezbronni na bosaka. Najbardziej nieludzcy. Potrzebowała osłony dla stóp – żeby biec, żeby walczyć. Obwiązała stopy szmatą i poczuła, że wraca jej pewność siebie.

Zostały trzy noże. Trzeba wyciąć kolejną dziurę.

Bierzmy się do roboty.

Podeszła do zamkniętych drzwi i zajrzała przez szparę na dole. Tak, przez duże okno wpadało światło dzienne. Nie miała pojęcia, która może być godzina, ale światło sprawiało wrażenie bladego, jak przy chmurnym popołudniu, co z kolei przywołało wspomnienie dawnych dni. Kolejne miłe wspomnienie. Gdy zabrała się do wycinania dziury w kolejnej ścianie, błądziła myślami: Idzie z ojcem po jego dopiero co obsadzonym polu kukurydzy, on po jednej stronie niskich, ciemnozielonych roślin, ona po drugiej. On idzie, a ona skacze. Bawią się w nazywanie każdej rośliny po imieniu.

– Kuba, Piotrek – mówiła Megan, wskazując kolejne łodygi palcem. – Kaczor Donald.

– Konstancja, Gertruda.

– Kermit.

– Terminator – odparował ojciec, wskazując szczególnie wyrośniętą roślinę.

– Flip i Flap! – odpowiedziała Megan. – Jesteś głupiutki, tato.

– Oboje jesteśmy, kochanie.

Teraz ze łzami w oczach Megan zastanawiała się, gdzie kryły się te wspomnienia: nie myślała o tym przez lata. Zamknęła je najpewniej gdzieś razem z zakupami w Pentgon City i sankami. W gabinecie doktora Petersa mogła myśleć tylko o złych rzeczach. A oto kolejne miłe wspomnienie. Ona i Tate rozmawiają, śmieją się. Okruch pamięci. Zastanawiała się, czy wokół niego kryją się inne dobre wspomnienia – wcześniejsze lub późniejsze. Uznała, że na pewno.

Wróćmy do domu i przekonajmy się, pomyślała, piłując ścianę. Chwilę później poczuła, że pęka jej pęcherz na kolanie, a ból rozlewa się po całej nodze. Krzywiąc się, wstała i podeszła do sterty pożółkłych gazet. Wzięła leżącą na górze i rzuciła ją na ziemię, żeby na niej uklęknąć. Zauważyła, że gazeta nie była złożona zwyczajnie, ale otwarta na konkretnym artykule. Przeczytała.