Wychudłe ciało, wysuszone i skurczone, pociemniałe z wiekiem, ubrane w rozpadającą się przepaskę biodrową, odpadające, zwisające kawałki ciała. Puste oczodoły spoglądające ku dołowi, do nagiej czaszki przybita rdzewiejącymi gwoździami korona cierniowa. Ciało składało się z mchu, materii i pajęczyn, które niegdyś były żywą tkanką. Musiało tu wisieć od lat, uświadomiła sobie Megan. Skóra skurczyła się i odpadała od gwoździ, pozostawiając blizny jak po ostrych cięciach.
Z ust tego człowieka, rozciągniętych w grymasie bardziej przypominającym uśmiech niż zastygłe oblicze śmierci, zwisało coś, co wyglądało jak język – ale nie tego mężczyzny. Został wepchnięty do jego ust niedawno, szary, rozkładający się… Pokryty stadem much i pająków.
To był starzec. Ojciec Matthewsa. Wciąż rozpoznawalny, nawet teraz.
Na drugim krzyżu wisiało ciało dużo młodszego mężczyzny. On również nie żył od kilku lat. Ciało było wyschnięte i napięte.
A potem zobaczyła kolejny krzyż, trzeci, leżący na podłodze między tamtymi. Jeszcze niezbity.
To dla mnie, uświadomiła sobie z przerażeniem. Wielki Piątek…
To dla mnie.
Potykając się, Megan ruszyła z powrotem ku dziurze w ścianie – ku drzwiom, które miały ją ocalić. Drżąc w panice i szlochając, przecisnęła się z powrotem, raniąc sobie policzki i ręce, i rzuciła się na podłogę po drugiej stronie. Leżała na boku na zimnej posadzce magazynu, łapiąc spazmatycznie powietrze.
Nawet nie podskoczyła z zaskoczenia, gdy jakaś ręka zaczęła delikatnie gładzić ją po włosach. Otworzyła oczy i zobaczyła, że wewnętrzne drzwi, te do kaplicy, są otwarte.
– Nie – wyszlochała.
– Widziałaś ich? – odezwał się Aaron Matthews. – Widziałaś? To mój ojciec i syn.
– Proszę, nie…
Odwrócił ją. Krzyknęła na widok jego twarzy. Była przerażająca, poplamiona zakrzepłą krwią spływającą z rany nad uchem. Włosy też miał sklejone, a oczy dziwnie zaczerwienione. Wyglądał jak dzikie zwierzę, jak hiena. Chwycił ją za ręce, a na jego usta wypełzł szalony grymas.
– Spójrz na swoje dłonie! Stygmaty! Czyż Bóg nas nie zaskakuje?
Otworzył drzwi do pomieszczenia z krucyfiksami i popchnął ją.
– Nie, nie każ mi tam wracać. Proszę! Zrobię, co zechcesz – szlochała. – Proszę, nie, ja nie mogę… Nie mogę.
Znów ją popchnął. Upadła na ziemię u stóp krzyża, na którym wisiał ojciec.
– Był głupcem – powiedział Aaron, spoglądając na wiszącego mężczyznę. – Gdy uciekł policji, wrócił tutaj. Naprawdę myślał, że będę go ukrywał. Kazałem mu pracować nad jego telefonem. Chciał osobiście rozmawiać z Bogiem. Był już wtedy całkiem szalony. Nie zauważył, że wprowadziłem pewne zmiany w okablowaniu. Upiekł się żywcem. Potrzeba było pół roku, żeby pozbyć się smrodu.
Odwrócił się do drugiego krzyża.
– A Peter… mój syn. Ty i Peter stworzycie doskonałą parę. Wiedziałem, że go polubisz.
Matthews chwycił Megan za ramię, przyciągnął ją do ściany, skrępował jej ręce i przywiązał do rury.
Po czym podszedł do leżącego na podłodze krzyża i zaczął przybijać poprzeczną belkę do pionowej.
– Wspinamy się po drabinie Jakubowej… – zaśpiewał.
Megan zamknęła oczy. Jęczała i szlochała przy każdym uderzeniu metalu o metal.
Rozdział 32
Wjeżdżając do Shenandoah, przenosimy się w inny czas – nie wojny secesyjnej, jak można by się spodziewać, ale epoki zawieszonej w jakimś okresie zdecydowanie wcześniejszym niż teraźniejszość, choć niezupełnie przeszłym. Zwłaszcza o trzeciej rano. Wychudłe psy zerkają niespokojnie na zielone łąki za skrytymi w cieniu domami. Porzucone budowle. A na zboczach wzgórz: czarne okna prowadzące w labirynt jaskiń, które ciągną się pod całymi pasmami Shenandoah i Blue Ridge.
Tate i Bett pędzili ukradzionym samochodem wzdłuż ścian złowrogiego lasu – wyniosłych sosen, karłowatych dębów, turzycy, młodego kudzu i winobluszczu. Tate przysiągłby, że widział oczy wyglądające spomiędzy drzew i pomyślał o Martwym Rebie.
Ale nieszczęsny konfederata nie mógł zajść tak daleko na zachód, upomniał się w duchu Tate.
– Joshua mówił, że dzwoni z jakiejś stacji benzynowej we Front Royal.
– Pewnie są ich dziesiątki.
– Ale on jechał sześćdziesiątkąszóstką. To pewnie będzie ta, którą zobaczył z autostrady. To dobra wiadomość. Takie stacje są otwarte przez całą noc.
– Jak sądzisz, co się z nim stało? – spytała Bett. – Mam na myśli Joshuę.
Tate się nie odezwał; oboje znali odpowiedź.
Była druga rano. Nie sądzili, że dyżur będzie miał ten sam sprzedawca, który powiedział Joshui, że widział szarą furgonetkę w środę. Mieli jednak nadzieję, że może ktoś słyszał o Aaronie Matthewsie.
Ale nikt nie słyszał.
Młody chudy pomocnik z wielkim złotym krzyżem na szyi roześmiał się, gdy spytali o obozy odnowy religijnej.
– Te wzgórza są nimi usiane. Dosłownie usiane. Jeden z tych kaznodziejów wyleczył moją babcię z raka, a szkoda, że państwo nie widzieli, jakiego miała wielkiego guza.
Dziesięć minut później, już głębiej w Blue Ridge, Tate zjechał na starą stację benzynową Sunoco. Starszawy sprzedawca przyjrzał im się podejrzliwie, gdy zapytali o obóz wielebnego Matthewsa.
– Matthews, hę? Jesteście jego kumplami?
– Niezupełnie. Coś nie w porządku?
– Niby wszystko w porząsiu. Jeśli nie liczyć całej rodzinki. Dałbym se rękę uciąć, że James Matthews był całkiem pomylony, jak go aresztowali za to, że się na dziewuszkę z nożem rzucił. – Tate i Bett wymienili spojrzenia. – A ten jego chłopak, Aaron… gdy przejął interes, to zamknęli kościół.
– Gdzie to jest?
– Podjedźcie do stacji Shella jakieś trzy mile stąd. Zaraz za stacją skręćcie w prawo w Parker Road. Potem będzie z pięć, sześć mil w góry. Jak się droga skończy, to jedźcie dalej. Nie ma żadnych znaków, trza jechać na wyczucie. Kiedyś była taka wariacka rzeźba przy wejściu. Coś jakby anioł. Nie chciałbym tam jechać o tej nocnej porze, nie, proszę pana, ale chcieliście wiedzieć, jak dojechać, a nie, co o tym sądzę.
Tate podał mu banknot dwudziestodolarowy i wrócił na szosę.
Zaledwie kilka minut później usłyszeli jakieś ćwierć mili za sobą syrenę. Rozejrzeli się. Lokalny patrol. Kogut rozjarzył się, a samochód przyspieszył.
– Myślisz, że wie, że to my? – spytała Bett.
– Nie przekroczyłem prędkości. Musieli się domyślić, że zabraliśmy samochód. – Stopa Tate’a zawahała się nad pedałem gazu. – Co mam zrobić?
– Pruć przed siebie – podpowiedziała Bett.
Posłuchał jej.
Pruł jak szalony przez jakieś dwie mile.
Szwedzi robią niezłe samochody, ale nie mogą się one równać z silnikiem pościgowego plymoutha.
– Nie dam rady – powiedział Tate.
Zdjął nogę z pedału gazu.
– Pogadam z nim. Może przynajmniej pośle samochód do obozu.
– Nie – odparła Bett.
– Że co? – Tate skierował samochód ku żwirowemu poboczu.
– Oni nie wiedzą, że jestem z tobą, prawda? – spytała.
– Chyba nie. Co zamierzasz?
Bett otworzyła torebkę i zaczęła w niej grzebać. Zawahała się, odetchnęła głęboko i wyprostowała się, zerkając w lusterko i gładząc policzek charakterystycznym dla siebie gestem.
Co ona robi? – zastanawiał się Tate.
Nagle rozległ się dźwięk tłuczonego szkła. Bett trzymała w ręce ostry kawałek lusterka z puderniczki.