A zatem prawnik musiał kontynuować.
– Ja za twojego syna, Aaronie. Uczciwy układ. Jeden za jednego. Wypuść ją.
– Tatusiu… – Szarpnęła go za nogę, ale nakazał jej gestem milczenie.
Matthews potrząsnął głową.
To, co człowiek widzi…
– To uczciwe. To jedyne wyjście.
– Nie! – krzyknął Matthews. – Czy ty nie słuchasz? Ona jest ofiarą. Tak kazał mi Bóg. Ty masz żyć bez niej. Oko za oko.
– Jesteś pewny, że tego chcesz? Jesteś pewny, że to układ?
– Tak! Tak musi być.
Tate odwrócił wzrok od przegniłego, brudnego dywanu. Odchrząknął.
– A zatem wygrałem.
Matthews spojrzał na niego podejrzliwie.
Tate westchnął.
Prawdopodobnie wiedział przez cały czas, że do tego dojdzie. Ale co za moment, co za miejsce.
Ale nie może zwątpić…
– Tatusiu? – odezwała się Megan. – O co chodzi?
…w to, co robi.
Tate otworzył usta. Głos uwiązł mu w gardle. Zaczął jeszcze raz.
– Twoja logika jest bez szwanku, Aaronie. Jest tylko jeden szczegół. – Spojrzał teraz w oczy Megan, a nie ich oprawcy. – Nie jestem jej ojcem.
Rozdział 35
Matthews zatrzymał się. Wydawało się, że na nich patrzy, ale widzieli tylko jego sylwetkę na tle witraża, więc Tate nie był pewny, w którą stronę miał zwrócone oczy.
Megan, blada w mętnym świetle, ukryła poranioną twarz w dłoniach.
Matthews się roześmiał, ale Tate wiedział, że jego lotny umysł przetwarza dane i wyciąga ostrożne wnioski. Przez chwilę Tate poczuł podziw dla ich porywacza – z takim umysłem i rzadkim darem mówienia ludziom dokładnie tego, co chcieli usłyszeć, musiał być fantastycznym kaznodzieją, musiał pieścić dusze owieczek.
– Jestem rozczarowany, Collier. To oczywiste i prostackie. Kłamiesz.
– Ile razy widziałeś nas razem? – spytał Tate.
– To nic nie znaczy.
– Jak długo nas śledziłeś?
– Zacząłem rok temu w Boże Narodzenie.
– Ile weekendów ze mną spędziła?
– To nic…
– Hę? – spytał twardo Tate. – Bett sama ci powiedziała w gabinecie.
– Bardzo mało.
– Włamałeś się do mojego domu, żeby podłożyć te listy, prawda?
– Tak.
– Ile jej zdjęć widziałeś?
– Tatusiu…
– Hę?
– Żadnego – przyznał wreszcie Matthews.
– Jak wyglądał jej pokój?
Kolejne wahanie.
– Jak magazyn.
– Ile czułości widziałeś między nami? Czy ja wyglądałem na ojca?
Gdy Matthews nie odpowiedział, Tate przemógł oślepiający ból w głowie i ręce i przyciągnął Megan do siebie.
– Ja mam ciemne włosy i oczy. Ona jest blondynką, na miłość boską. Czy ona jest do mnie podobna?
– Nie wierzę ci.
– Nie, tato, kłamiesz!
Ale Matthews uwierzył.
– W moim gabinecie… zobaczyłem twarz twojej żony. To nie był gniew i żal do ciebie, ale do siebie samej. I poczucie winy.
– Zgadza się – powiedział Tate. – Winy.
Matthews spoglądał to na jedno, to na drugie.
– Osiemnaście lat temu – zaczął powoli Tate, zwracając się do Megan – byłem prokuratorem w Wirginii. Wyrabiałem sobie nazwisko. „Washington Post” nazwał mnie najgorliwszym młodym prokuratorem w stanie. Przyjmowałem każde zlecenie, jakie przychodziło do biura. Pracowałem osiemdziesiąt godzin tygodniowo. Wracałem do domu, do twojej matki, w najlepszym razie co drugi weekend. Wyjeżdżałem na trzy, cztery dni i nawet nie dzwoniłem. Usiłowałem stać się moim dziadkiem. Prawnikiem-farmerem-patriarchą. Miejscową sławą. Z dużą rodziną. Ze starym domostwem. Niedzielne obiady, zjazdy rodzinne, święta…
Pragnąłem tego, czego nie chciała Bett, zrozumiał wreszcie Tate po ich rozmowie parę dni temu.
– Właśnie wtedy twoja ciocia Susan miała poważny atak serca. Najgorszy. Spędziła miesiąc w szpitalu, a potem właściwie zawsze była przykuta do łóżka.
– O czym ty opowiadasz? – szepnęła zimno Megan.
– Susan była mężatką. Pamiętasz jej męża.
– Wujek Harris.
– Miałaś rację w swoim liście, Megan. Twoja matka poświęcała mnóstwo czasu opiece nad swoją siostrą. Razem z Harrym.
– Nie – powiedziała ostro Megan. – Nie wierzę w to.
– Chodzili razem do szpitala, na obiady i kolacje, na zakupy. Czasem Bett gotowała mu obiad w jego mieszkaniu. Sprzątała tam. Twoja ciocia cieszyła się z tego. Ja też byłem zadowolony. Mogłem bez przeszkód zajmować się swoimi sprawami, a twoja matka miała towarzystwo.
– Ona ci o tym opowiedziała? – spytała Megan.
Jego twarz była pozbawiona wyrazu jak maska, gdy powiedział:
– Nie. Harris mi powiedział. W dniu swojego pogrzebu.
Tate był na górze tego ciepłego listopadowego popołudnia piętnaście lat temu.
Pogrzeb się skończył, goście jechali na farmę Collierów. Susan była zbyt chora, żeby grać rolę gospodyni stypy. Bett miała ją zastąpić.
Stojąc w oknie sypialni, Tate spoglądał na łąkę. Gorące powietrze, pył zeschłych liści.
Trzyletnia Megan siedziała na ławce ogrodowej. Wyglądała na podnieconą i szczęśliwą, aczkolwiek oczywiście zupełnie nie rozumiała, czym jest pogrzeb.
A Bett stała na taborecie i zawieszała lampiony.
Tate wyszedł na górę, żeby otworzyć okna i przewietrzyć na drugim piętrze pokoje dla gości mających zostać na noc. Okno się zablokowało. Zdjął marynarkę, żeby lepiej je chwycić i usłyszał szelest papieru w kieszeni. Podczas pogrzebu jeden z prawników Harrisa wręczył mu kopertę zaadresowaną odręcznie do Tate’a. Osobisty list. Zapomniał o tym. Teraz otworzył kopertę. Przeczytał krótki list.
Tate skinął głową, złożył list, zszedł na dół i wyszedł przed dom.
Zapamiętał, że z wieży stereo płynęła piosenka Loretty Lynn.
Zapamiętał, że usłyszał szelest wiatru wśród pożółkłej trawy i turzycy, poruszającego pędy dyń i odpady z tegorocznych zbiorów kukurydzy.
Zapamiętał, że przyglądał się Bett rozwieszającej lampiony i Megan patrzącej na niego z ławki. Potem przeszedł na tył podwórka. Zatrzymał się i patrzył na pole ciągnące się z boku, na różnobarwne cukierki halloweenowe rozrzucone po wyblakłej trawie. Patrzył i patrzył…
Dużo później, gdy goście odjechali albo położyli się do łóżek, Bett sprzątała i zdejmowała lampiony z drzew. Tate podszedł do niej od tyłu i zamiast objąć żonę ramieniem, jak zrobiłby mąż o późnej godzinie nocnej w domu żałoby, podał jej list.
– Musimy porozmawiać – szepnął.
Przeczytała i skinęła głową. Nie zaprzeczyła niczemu, o czym mówił list: wielkiej miłości Harrisa do Bett, trwającemu rok romansowi, ojcostwu Megan, temu, że odmówiła rozwieść się i wyjść za Harrisa, groźbie, że odbierze mu całkowicie dziewczynkę, jeśli Harris powie jej siostrze o ich zdradzie. Pod koniec słowa przemieniły się w szaleńczy bełkot i rozpaczliwie szczere wyznanie, że ból jest nie do zniesienia.
Żadne z nich nie płakało, gdy tego wieczora Tate spakował walizkę i odjechał. Nigdy później nie spędzili wspólnie nocy pod jednym dachem. Aż do przedwczoraj.
Pomimo obecności szaleńca z nożem zaledwie kilka stóp od nich, uwaga Tate’a była skupiona wyłącznie na dziewczynie. Ku jego zdumieniu, na jej twarzy odmalował się nie szok czy gniew, ale współczucie. Pogłaskała go po nodze.
– To ty zostałeś zraniony. Tak mi przykro, tatusiu.
Co się robi z cudzym okrucieństwem? Odchodzi się czy zostaje? Ludzie stają się sobie zupełnie obcy czy nadal są razem? Decyzja należy do ciebie.