Tate działał szybko.
Podszedł do krawędzi skały i w chwili gdy Matthews rzucił się ku niemu, krzyknął najgłośniej, jak potrafił:
– Niech Bóg mi wybaczy, Aaronie!
Wysiłek poraził bólem jego rękę. Osunął się na kolana i omal nie spadł z półki.
– Niech Bóg mi wybaczy Aaronie niech Bóg mi wybaczy Aaronie niech Bóg mi wybaczy Aaronie…
Echo tego głosu dobiegało ze wszystkich stron i Matthews odwrócił się, przekonany najwyraźniej, że Tate zdołał jakoś dostać się za niego. Szaleniec stracił oparcie i zsunął się dziesięć stóp po stalagnicie na podłoże jaskini. Upuścił rewolwer, ale nic mu się nie stało. Podniósł się powoli.
Tate usiłował wstać, ale ból w ręce był zbyt dotkliwy. Leżał, stanowiąc doskonały cel, gdy Matthews podniósł broń i podszedł do skały.
Tate trzymał oczy szeroko otwarte. Matthews podniósł rewolwer, poruszając lekko ustami. Modlitwa? – zastanawiał się Tate. Rozgrzeszenie? Raczej pożegnanie.
Wymierzył w klatkę piersiową Tate’a.
W tej samej chwili z wejścia wystrzelił czarny kształt.
Wrzaski nietoperzy przybrały na sile o sto decybeli i chmura zawirowała w szaleńczej ucieczce od potwornego wycia. Następny kształt. Trzeci. Matthews zmarszczył czoło, opuścił lufę i odwrócił się w stronę zawirowania. Tate dostrzegł pomieszanie czerni, brązu i czerwieni, gdy rottweiler skoczył w powietrze, chwycił nietoperza i rozerwał go na kawałki.
Trzy psy kręciły się w poszukiwaniu ofiar, po czym rzuciły się do przodu, wściekłe, oszalałe od pościgu i niesamowitych dźwięków wydawanych przez nietoperze. Wyrwały się z wybiegu, złapały trop Tate’a na polu i teraz, wyjąc i szczekając, usiłowały wdrapać się na skałę, i wpadały w coraz większy szał, gdyż nie udawało im się to i spadały na skalne podłoże groty.
Może przybiegły tu, ścigając Tate’a, ale w końcu, gdy ich szaleństwo przebrało miarę, zwróciły się przeciwko swojemu panu.
Matthews wrzasnął, gdy jeden z psów rzucił się na jego nogę, a drugi chwycił rękę. Krępe łby trzęsły się szaleńczo, tak szybko, że zmieniły się w rozmazaną masę wśród pękających delikatnych ludzkich kości. Matthews upadł. Pistolet wystrzelił raz, kula uderzyła w fosforyzujący osad na sklepieniu jaskini, rozpryskując kaskadę zielonych, niebieskich i żółtych iskier, które opadły niczym świąteczne fajerwerki wśród chmury nietoperzy.
Warczące psy szarpały miotające się ciało Aarona Matthewsa. Był silny, uderzał zwierzęta w brzuchy i kopał je po pyskach, ale one zachowywały się jak oszalałe. Jeden chwycił Matthewsa za szczękę i potrząsnął mocno jego głową; przenikliwy wrzask wypełnił jaskinię. Odrywały kawałki mięsa z jego ramion i brzucha. Inny zerwał but i wgryzł się kłami w stopę.
Powoli krwawy kształt zamierał. Tate domyślił się, że Matthews nie żył w chwili, gdy trzeci wielki rottweiler skoczył i zacisnął szczęki na jego gardle. Ale może nie, ponieważ wydało się, że Matthews zawołał coś, błagał lub modlił się; głęboki baryton wypełnił jaskinię. Tate nachylił głowę, nasłuchując, ale słowa zginęły w warczeniu psów, szaleńczym trzepocie tysięcy nietoperzy i bólu, który dźwięczał w jego własnych uszach.
Epilog
Plaża Bahia de Cristo w Belize jest jedną z najpiękniejszych w Ameryce Łacińskiej.
Nawet teraz, pod koniec kwietnia, powietrze było gorące. Niemniej bryza owiewała hordy turystów ciągnące bez końca od klimatyzowanych barów i restauracji oferujących owoce morza do basenów i plaży i z powrotem. Windsurfing, lądujące paralotnie i narty wodne nie pozwalały powierzchni turkusowej wody uspokoić się ani na chwilę. W jednej zatoczce setki nurków zanurzały się w wodzie w swoich eleganckich, a zarazem dziwacznych kostiumach.
Ten kurort jest również znanym punktem wypadowym dla tych, którzy pragną zwiedzać ruiny Majów – w odległości dwóch mil od głównej promenady Bahia znajdują się dwa doskonale zachowane miasta.
Caribe Inn jest najbardziej luksusowym hotelem w mieście – zbudowany w stylu kolonialnej hiszpańskiej hacjendy, otrzymał cztery gwiazdki w kategorii Mobila i pochwały od różnych innych firm; wszystko dumnie wywieszono w recepcji, przy której stał teraz Tate, mając nadzieję, że recepcjonista mówi po angielsku.
Okazało się, że mówi, Tate wyjaśnił więc, że ma rezerwacje, po czym wyciągnął paszporty i kartę American Express.
– Ile pokoi…? – zapytał recepcjonista.
– Dwa.
Oczywiście, odpowiedział recepcjonista, zerkając na zabandażowane dłonie Tate’a i zdartą skórę na jego ramieniu. Tate wypełnił kartę meldunkową niezgrabnym pismem.
– Ach, pan jest z Wirginii – zauważył recepcjonista.
– Si, cerca Waszyngtonu DC – odpowiedział niepewnie Tate, kartkując słownik i spodziewając się, że jego wymowa skieruje konwersację na inne tory, jeśli nie urazi recepcjonisty.
– Byłem tam kilka razy. Szczególnie podobało mi się w Smithsonian.
– Si – powtórzył Tate, nie pamiętając słów, by odpowiedzieć pełnym zdaniem, a przecież ćwiczył w samolocie. Jak na człowieka, który kroczył przez świat dzięki słowom, jego znajomość języków była rozpaczliwa.
Zauważył, że recepcjonista przygląda się formularzowi rezerwacji z lekkim zdziwieniem na ciemnej, przystojnej twarzy. Tate sądził, że wie dlaczego. Mężczyzna dokładnie obejrzał przed chwilą atrakcyjną kobietę, która weszła do hotelu razem z Tate’em, i chociaż – ze względu na specyfikę zawodu – widział pary połączone wszelkimi możliwymi zdarzeniami losu i pożądaniem, za nic w świecie nie potrafił wymyślić, dlaczego ci dwoje żądają osobnych pokoi.
Mężczyzna jest w końcu mężczyzną…
Megan odłożyła słuchawkę telefonu w holu i podeszła do recepcji w chwili, gdy urzędnik pokazywał Tate’owi wolne pokoje. Tate wskazał dwa, najpierw niewielki pokój wewnętrzny, potem większy, na rogu, z widokiem na plażę.
– Ja wezmę ten, a moja córka narożny.
– Nie, tato, ty weź ten ładniejszy.
– To pańska córka? – spytał recepcjonista, którego ciekawość została wreszcie zaspokojona. – Oczywiście, powinienem był się domyślić.
– Przepraszam? – spytał Tate.
– Chodzi mi o podobieństwo. Młoda dama jest bardzo do pana podobna.
Jego podejrzliwość odżyła, gdy zobaczył, że goście wymieniają szybkie spojrzenia i usiłują powstrzymać śmiech. Tate pomyślał, że powinien potwierdzić pokrewieństwo, ale w końcu uznał, że nie ma się co przejmować.
A poza tym, doszedł do wniosku, tajemnica ma urok, którego zawsze będzie brakować udokumentowanym faktom.
Uzgodnili pokoje, a kiedy recepcjonista sprawdził kartę Tate’a, ruszyli za boyem przez ogromną werandę.
– Josh mówi, że ma świetnego nowego rehabilitanta – powiedziała Megan.
– Miło słyszeć.
– W zasadzie rehabilitantkę. Myślisz, że jest gruba i stara?
– Wracamy za sześć dni. Sama się przekonasz. Możesz mi przypomnieć, kiedy mówi się de nada?
– Gdy ktoś ci podziękuje. To znaczy „nie ma za co”.
– Gracias… de nada – powiedział Tate i powtórzył wszystko kilka razy.
– Dzwoniłam też do Bett. Cieszy się, że przyjechaliśmy bez problemów. Kazała zrobić mnóstwo zdjęć.
– Zadzwonię do niej później.
– Ona, hmm, wybierała się wieczorem do Brada. Nie przeszkadza ci to?
– Nie. A powinno?
– Pewnie nie. Powiedziała, że rozmawiała z Konniem i on przyjdzie do ciebie do biura we wtorek o dziewiątej, żeby porozmawiać o sprawie.