Выбрать главу

Przechylił głowę. Wilgotny, kleisty dźwięk rozchodził się skądś na parterze. Monotonnemu kapaniu towarzyszyły słabe, wygłodniałe jęki.

Poczuł dreszcz lęku na karku.

– Megan?

Dźwięk ustał na chwilę, po czym powrócił wraz z gardłowym wdechem. Było w nim coś rozpaczliwego. Tate poczuł mrowienie strachu na całym ciele.

Zatrzymał się. Jeszcze ten zapach… Coś cierpkiego i dojrzałego.

Krew. Jak zapach gorącego rusztu. Krew i mięso.

– Megan! – krzyknął, tym razem zaniepokojony.

Dźwięk ustał, ale zapach stawał się coraz silniejszy, przyprawiał o mdłości.

Tate pomyślał o broni. Miał pistolet, ale zostawił go w zamkniętej stodole.

Nie, nie ma na to czasu. Musi coś zrobić. Rusz się. Ale już!

Zmusił się do zrobienia kroku w głąb wnęki, chwycił leżący na biurku nóż do papieru i zapalił światło.

I roześmiał się głośno.

Jego dwuletni dalmatyńczyk leżał na podłodze tyłem do niego, żując coś pracowicie. Tate położył nóż na barze i podszedł do psa. Uśmiech zamarł na jego ustach.

Co to jest? Zmrużył oczy.

Nagle pies rzucił się na niego z dzikim, wściekłym warczeniem. Tate krzyknął przerażony i odskoczył, uderzając łokciem o kant stołu. Pies natychmiast zostawił go w spokoju i powrócił do swojego łupu.

Tate okrążył zwierzę i zatrzymał się zaskoczony. Między zakrwawionymi łapami psa leżała kość, z której zwisały strzępy mięsa. Podszedł ciut bliżej. Łeb psa zakołysał się złowrogo, powstrzymując Tate’a w pół kroku. Oczy zwierzęcia błyszczały nienawistną zazdrością. W gardle rozległo się głuche warczenie, a czarne wargi uniosły się, odsłaniając zakrwawione żółte kły.

Jezu…

Co to jest? – zastanawiał się Tate, czując mdłości. Może jakieś zwierzę dostało się do domu? Resztki były tak poszarpane, że nie potrafił ich zidentyfikować.

– Zostaw – rozkazał Tate.

Ale pies nie przestawał bronić swojego łupu, z jego gardła dobiegało charkliwe warczenie.

– Do nogi!

Pies spuścił głowę i przeżuwał dalej, zerkając złowróżbnie na Tate’a. Kość trzeszczała głośno.

– Do nogi!

Brak reakcji.

Tate stracił cierpliwość i obchodząc psa, sięgnął do obroży. Zwierzę skoczyło jak oszalałe, rzucając się na niego z obnażonymi zębami. Tate cofnął rękę akurat na czas, żeby ocalić palce.

Zobaczył zakrwawione resztki. Wołowa kość udowa. Hodowca, od którego Tate kupił dalmatyńczyka, ostrzegał, że kości to niebezpieczne smakołyki. Uznał, że widocznie Megan po drodze coś kupiła dla psa. Czasami przywoziła sztuczne kości lub gumowe zabawki.

Tate wykonał odwrót strategiczny, wymknął się do holu. Zaczeka, aż pies zaśnie i wtedy wyrzuci tę przeklętą kość.

Podszedł do schodów prowadzących do przyziemia, gdzie mieściła się sala na wielkie rodzinne przyjęcia i spotkania, które niegdyś planował urządzać: goście grali by w bilard, popijali przy barze daiquiri i jedli kurczaki z grilla. Przyjęcia i spotkania nigdy się nie odbyły, a sala ziała pustkami, ale Megan często znikała w tych katakumbach podczas swoich weekendowych wizyt.

Zszedł na dół i zajrzał do wszystkich pomieszczeń. Nic. Zatrzymał się i przechylił głowę, nasłuchując. Na górze ponownie rozległo się warczenie psa. Podenerwowane i złowrogie.

– Megan, czy to ty? – Baryton Tate’a rozległ się potężnym echem.

Czuł złość. Dziewczyna i jej matka spóźniały się już dwadzieścia minut. To on zadał sobie wysiłek, żeby je tu zaprosić, a one tak się odwdzięczały…

Warczenie nagle ucichło. Tate nasłuchiwał kroków na parterze, ale żaden dźwięk się nie rozległ. Wspiął się po schodach i raz jeszcze popatrzył na mżawkę. Udał się do starej stodoły, wszedł do środka i zawołał Megan. Brak odpowiedzi. Rozejrzał się sfrustrowany po tym niesamowitym pomieszczeniu, wyrównał przekrzywioną stertę starych egzemplarzy „Wallace’s Farmer” i spojrzał na ścianę – na zatłuszczoną plakietkę z cytatem z Seamana Knappa, działacza społecznego z przełomu wieków, który zreorganizował okoliczne rolnictwo. Dziadek Tate’a przepisał – w celach dydaktycznych – epigramat tym samym starannym pismem, którym wypełniał księgi i dzienniki farmy.

Człowiek może wątpić w to, co słyszy.

Może wątpić także w to, co widzi.

Ale nie może zwątpić w to, co robi.

Tate wyszedł z powrotem na dwór.

– Megan? – zawołał.

Potem jego wzrok padł na starą ławkę ogrodową i Tate pomyślał o pogrzebie.

Nie, powiedział sobie. Nie myśl o tym. Pogrzeb był tysiąc lat temu. To wspomnienie bardziej martwe niż Martwy Reb, a odgrzebywanie go napawa cię nienawiścią do samego siebie.

Ale oczywiście nadal o tym myślał. Wyobrażał sobie, czuł, smakował wspomnienie. Pogrzeb. Ławka ogrodowa, japońskie lampiony, Bett i trzyletnia Megan…

Na trawie sterta cukierków haloweenowych sprzed tygodnia, upalny listopadowy dzień dawno temu…

Nie myślał o tym dniu od lat, do chwili gdy Bett zjawiła się na jego progu z wieścią o Megan i wieży ciśnień.

Deszcz znów się rozpadał, Tate ruszył więc do domu i wspiął się na piętro.

– Megan?

Usłyszał bulgot wody w toalecie: zbiornik był popsuty i woda lała się w nieskończoność, dopóki nie trąciło się spłuczki.

Drzwi do łazienki, pierwsze po lewej, były otwarte, ale w środku panowała ciemność. Tate wszedł powoli i wzdrygnął się na widok swojego zaniepokojonego wyrazu twarzy w lustrze. Poruszył spłuczką i po krótkiej chwili woda przestała cieknąć, a w domu zapanowała niesamowita cisza, przerywana jedynie jękami wiatru i szczękaniem zębów psa wgryzającego się w zakrwawioną kość.

Wyszedł na korytarz; we wszystkich pokojach było ciemno, choć pamiętał, że rano zostawił włączoną lampkę nocną. Wyczuł jakiś zapach – znał go, ale nie potrafił zidentyfikować. Może perfumy Megan. Wszedł do jej pokoju i zapalił światło. Pusto. Pościel była lekko zmięta, jakby Megan usiadła na niej na chwilkę, lecz poza tym w pokoju nic się nie zmieniło.

Zgasił światło i zaglądał do kolejnych pokoi, które były równie puste, po czym wszedł do własnej sypialni i zapalił światło. Też pusto.

Słodki zapach znów owiał jego twarz. Spojrzał pod nogi. Na podłodze leżał biały kwiat. Schylił się i go podniósł. Kielich lilii. Słodka woń otoczyła go, tłumiąc nawet bogactwo zapachów farmy o tej porze roku – świeżego nawozu i czerwonej wirginijskiej ziemi.

Jak ten kwiat się tu dostał?

Może to sprawka Megan. Bezwiednie powiódł palcami po gładkich płatkach. Ale gdzie ona jest?

Położył kwiat na szafce nocnej. Podskoczył, gdy usłyszał trzask drzwiczek samochodu.

Rozdział 5

Kobieta weszła do domu, w którym była gospodynią przez pięć lat, i przystanęła z wahaniem w gotycko sklepionym holu, tak jakby nigdy wcześniej nie widziała tego miejsca

– Bett.

Weszła powoli dalej, posyłając Tate’owi oficjalny uśmiech i zatrzymała się przy legowisku psa. Dalmatyńczyk podniósł głowę z warknięciem.

– O rany,Tate…

– Megan dała jej kość, a suka teraz za nic jej nie chce oddać Wejdźmy tutaj.

Zamknął drzwi do komórki i przeszli do salonu.

– Rozmawiałaś z nią? – zapytał.

– Z Megan? Nie.

– Nie ma jej w domu. Wpadła tutaj. Ale jej samochodu nie ma.

– Co?

– Musiała znów wyjechać.

– Zostawiła wiadomość?

– Nie.

– Och. No cóż. – Bett zamilkła.

Tate skrzyżował ramiona i przestępował z nogi na nogę. Podszedł do okna, wyjrzał ku przesłoniętej przez deszcz stodole. Wrócił.