Dziw nad dziwy, stojące przed nią kobiety miały na ten temat podobne zdanie.
Dyelin jednak zareagowała zirytowanym mruknięciem. Wielka, okrągła, srebrna brosza ozdobiona Sową i Dębem rodu Taravin spinała wysoki karczek jej ciemnozielonej sukni, stanowiąc jedyny detal biżuterii. Świadectwo dumy z własnego Domu, być może zbyt daleko posuniętej; niemniej faktem pozostawało, że Głowa Domu Taravin miała prawo w równym stopniu być dumna z samej siebie. Siwizna przetykała jej złote włosy, a delikatne linie otaczały kąciki oczu, twarz jednak zdradzała tylko siłę, spojrzenie było nieugięte i ostre. Umysł miała niczym brzytwa. Albo może raczej miecz. Oto kobieta, która wyrażała się całkowicie bezpośrednio, która nigdy nie skrywała swego zdania.
— Najemnicy znają się na swej robocie — oznajmiła, jakby tym samym ucinała całą dyskusję — ale trudno nad nimi zapanować, Elayne. Kiedy potrzebne jest muśnięcie piórka, oni wolą uderzyć młotem, a kiedy chcesz młota, zapewne znajdą się akurat w zupełnie innym miejscu, gdzie będzie można bez przeszkód plądrować. Lojalni pozostają wyłącznie wobec złota i tylko tak długo, póki złota wystarcza. Jeśli wcześniej nie zdradzą w imię większej zapłaty. Pewna jestem, że tym razem lady Birgitte zgodzi się ze mną.
Birgitte słuchała tego, stojąc z rękoma splecionymi na piersiach i z szeroko rozstawionymi obcasami butów. Jak zawsze skrzywiła się, słysząc swój nowy tytuł. Elayne nadała jej prawa ziemskie, gdy tylko dotarły do Caemlyn, gdzie mogły zostać uwierzytelnione. Prywatnie jednak nie przestała na to sarkać, na to, jak również na inne zmiany w życiu. Jej spodnie w barwach błękitu nieba skrojone były identycznie jak te, które zazwyczaj nosiła — w kostkach luźne i zebrane — jednak krótki czerwony kaftan zdobił obecnie biały kołnierz, jak też białe mankiety obrzeżone złotem. Była obecnie lady Birgitte Trahelion i równocześnie dowódcą Gwardii Królewskiej w randze Generała-Kapitana, a sarkać i narzekać mogła sobie do woli, póki czyniła to prywatnie.
— Zaiste — warknęła mimowolnie, obrzucając Dyelin spojrzeniem pełnym nie do końca skrywanej wściekłości. W więzi zobowiązań ze swoim Strażnikiem Elayne wyczuwała to samo, co nękało ją od rana. Frustrację, rozdrażnienie, zdecydowanie. Niektóre z tych uczuć mogły zresztą pochodzić od niej samej. Od czasu połączenia więzią w zaskakujący niekiedy sposób zmieniały się w swe zwierciadlane odbicia, emocjonalnie, ale nie tylko. Jej okres przesunął się o ponad tydzień, dopasowując do cyklu tamtej!
Jednak najwyraźniej niechęć, jaką Birgitte przepełniała myśl o możliwej alternatywie, dorównywała jej niechęci zgody na cudzą propozycje.
— Przeklęci Myśliwi nie są wcale lepsi, Elayne — mruknęła. — Złożyli Przysięgę Myśliwego, bowiem spodziewali się znaleźć przygodę i miejsce w historii. Nie marzy im się osiąść na stałe, co dodatkowo wymagałoby przestrzegania prawa. Połowa z nich to butni hipokryci, zadzierający swe przeklęte nosy; reszta zaś bynajmniej nie kontentuje się koniecznym ryzykiem, przeciwnie, sami szukają niebezpiecznych sytuacji. A wystarczy jedna plotka o Rogu Valere, a możesz uważać się za szczęśliwą, jeśli na trzech bodaj jeden ci zostanie.
Dyelin uśmiechnęła się nieznacznie, jakby uznała, że odniosła drobne zwycięstwo. Ogień i woda nie były bardziej od siebie różne niż te dwie kobiety — każda potrafiła znakomicie układać sobie stosunki nieomal ze wszystkimi innymi, niemniej z jakiegoś względu między sobą gotowe były kłócić się nawet o barwę węgla. I tak też się działo.
— Poza tym i Myśliwi, i najemnicy są nieomal co do jednego obcy. Nie bardzo będzie to w smak zarówno szlachcie, jak ludowi. Naprawdę nie bardzo. A przecież ostatnią rzeczą, jakiej ci potrzeba, jest bunt.— Błyskawica na krótko rozjarzyła szybki okna, szczególnie głośny zaś łoskot grzmotu podkreślił jej słowa. Na przestrzeni tysiąca lat siedem królowych Andoru utraciło tron w wyniku otwartej rebelii, a te dwie spośród nich, którym udało się ujść z życiem, prawdopodobnie żałowały, że nie stało się inaczej.
Elayne stłumiła westchnienie. Na jednym z małych inkrustowanych stolików pod ścianą stała ciężka taca ze srebrnej plecionki, na niej zaś pucharki i wysoki dzban grzanego, zaprawianego korzeniami wina. W chwili obecnej letniego korzennego wina. Przeniosła odrobinę Ognia i natychmiast z otworu dzbana uniosła się smużka pary. Podgrzane korzenie nabierały nieznacznie gorzkiego smaku, jednak ciepło kutego w srebrze pucharka warte było przymknięcia na to oczu. Z wysiłkiem oparła się pokusie ogrzania powietrza w pomieszczeniu i uwolniła Źródło, tak czy siak ciepło trwałoby tylko dotąd, póki utrzymywałaby sploty. Za każdym razem, gdy obejmowała saidara, musiała zwalczać w sobie niechęć do jego uwolnienia — do pewnego stopnia przynajmniej — jednak ostatnimi czasy stawała się ona coraz bardzie namiętna. Każda siostra musiała zmagać się z tym niebezpiecznym pragnieniem. Gestem zachęciła tamte, aby również sobie nalały.
— Obie znacie sytuację — zwróciła się do nich. — Jedynie głupiec widziałby w niej coś innego, niźli śmiertelną groźbę, a żadna z was głupia nie jest. — Z gwardii został tylko szkielet, garstka możliwych do zaakceptowania ludzi i co najmniej dwakroć tyle osiłków oraz zbirów bardziej na miejscu w roli wykidajłów wyrzucających z tawern pijanych klientów, czy wręcz nawet samych wyrzucanych. A ponieważ Saldaeanie wycofali już swe oddziały, Aielowie zaś byli w trakcie, zbrodnia pieniła się jak zielsko na wiosnę. Można by pomyśleć, że śnieżyca nieco stłumi jej zasięg, a jednak każdy dzień przynosił rabunki, podpalenia i jeszcze gorsze rzeczy. Sytuacja robiła się coraz bardziej napięta. — Jak tak dalej pójdzie, za kilka tygodni możemy spodziewać się zamieszek. Może nawet wcześniej. Jeśli zobaczą, że nie potrafię utrzymać porządku w samym Caemlyn, ludzie zwrócą się przeciwko mnie. — Skoro nie potrafi zadbać o porządek w stolicy, równie dobrze mogła oficjalnie oznajmić światu, że nie nadaje się na władczynię. — Nie podoba mi się to, ale ponieważ nie można, wobec tego niech się stanie. — Obie otworzyły usta, gotowe dalej się kłócić, nie dała im jednak szansy. Jej głos stwardniał. — Stanie się.
Długi do talii warkocz Birgitte zakołysał się, kiedy ta pokręciła głową, jednak poprzez więź czuła sączące się już uczucie niechętnej zgody. Tamta miała zdecydowanie osobliwe poglądy na temat natury więzi między Aes Sedai i jej Strażnikiem, nauczyła się jednak pojmować, kiedy lepiej nie wywierać na Elayne dalszych nacisków. Przynajmniej nauczyła się do pewnego stopnia. Wciąż pozostawała kwestia posiadłości ziemskich i tytułu. Dowodzenia Gwardią. I inne drobne sprawy.
Dyelin nieznacznie skłoniła głowę, być może nawet ugięła kolana, niby był to ukłon, jej oblicze jednak pozostało niczym kamień. Nie należało zapominać, że wielu spośród tych, którym nie w smak była Elayne Trakand na Tronie Lwa, w jej miejsce chętnie by na nim powitali Dyelin Taravin. I choć od tamtej nie zaznała nic prócz pomocy, wciąż przecież ich sojusz był młody, w głębi umysłu Elayne nie milkł zaś szept natarczywego głosu. Może Dyelin zwyczajnie czekała, aż jej się paskudnie podwinie noga, by wkroczyć i “uratować” Andor? Ktoś w odpowiednim stopniu dumny i odpowiednio diaboliczny mógłby spróbować takiej strategii i mógł nawet odnieść sukces.