Выбрать главу

Nie miałem tu naprawdę wiele do roboty. Przyjechałem samochodem Deborah, nie przywiozłem więc ze sobą walizki z odczynnikami, a poza tym nie widziałem tu plam krwi. Ponieważ był to mój obszar działań, uznałem, że powinienem coś znaleźć i okazać się użyteczny, ale nasz przyjaciel chirurg zachowywał się zbyt ostrożnie.

Dla pewności przeszukałem resztę domku, co nie zajęło mi wiele czasu. Znajdowały się tam mała sypialnia i jeszcze mniejsza łazienka oraz szafa wnękowa.

Wszystko puste, nie licząc gołego, podniszczonego materaca na podłodze sypialni. Wyglądał tak, jakby pochodził z tego samego sklepu z artykułami używanymi, co fotel z saloniku, a zbity był na płasko jak kubański stek. Nie znalazłem innych mebli ani sprzętów, nawet plastikowej łyżki.

Jedyną rzeczą, która miała jakikolwiek związek z czyjąś osobą, było coś, co Angel niespokrewniony znalazł pod stołem, kiedy kończyłem szybką przechadzkę po domku.

— Hejże — powiedział i szczypczykami podniósł z podłogi kawałek kartki z notatnika. Podszedłem, żeby zobaczyć, co to takiego. Niewarte to było wysiłku; tylko mały kawałek białego papieru nadszarpnięty z jednego końca, gdzie ktoś oddarł mały kwadracik. Spojrzałem nad głową Angela i zobaczyłem, że na stole, z boku leży brakujący kwadracik przyklejony do blatu kawałkiem taśmy klejącej.

— Mira — powiedziałem, Angel tylko spojrzał.

— Aha — odparł.

Przyjrzał się dokładnie taśmie klejącej — doskonale zachowują się na niej odciski palców — położył papierek na podłodze, a ja przykucnąłem, żeby się przyjrzeć karteczce. Widniało na niej kilka liter napisanych pająkowa — tym charakterem pisma. Nachyliłem się jeszcze bardziej, żeby je przeczytać: LOJALNOŚĆ.

— Lojalność? — spytałem.

— Jasne. Czy to nie jest ważna cnota?

— Zapytajmy go — zaproponowałem, Angel zaś tak mocno zadygotał, że o mały włos nie wypuścił szczypczyków.

— Afe cago en diez z tym cholerstwem — powiedział i sięgnął po plastikową torebkę, żeby włożyć do niej papierek. Nie wyglądał na coś wartego zainteresowania, a poza tym naprawdę nie było tu nic istotnego, poszedłem więc do drzwi.

Z pewnością nie jestem psychologiem sądowym, ale w związku z moim mrocznym hobby często miewam wgląd w przestępstwa, które zdają się pochodzić z mojego sąsiedztwa. To jednak wykraczało poza granice wszystkiego, co widziałem albo sobie wyobrażałem. Żadna wskazówka nie prowadziła do typu osobowości albo motywacji, byłem więc prawie w równym stopniu zaciekawiony i zirytowany. Jaki rodzaj drapieżnika zostawiłby jeszcze żywe, wijące się mięso?

Wyszedłem i stanąłem na ganku. Doakes wsparł się na kapitanie Matthewsie i mówił mu coś, co sprawiało, że kapitan miał zmartwioną minę. Deborah ukucnęła obok starszej pani i po cichu z nią rozmawiała. Czułem, jak wzmaga się wiatr, ten sztormowy wiatr, który przychodzi tuż przed popołudniową burzą z piorunami, a kiedy spojrzałem w niebo, pierwsze mocne krople deszczu rozbiły się o chodnik. Sangre, który stał obok żółtej taśmy i machał mikrofonem, próbując przyciągnąć uwagę kapitana Matthewsa, też popatrzył na chmury, a kiedy rozległo się dudnienie grzmotu, rzucił mikrofon producentowi i wpadł do furgonetki telewizyjnej.

W żołądku też poczułem dudnienie i przypomniałem sobie, że w całym tym zamieszaniu ominął mnie lunch. Na to nie wolno pozwalać; muszę podtrzymywać siły. Mój naturalny wysoki metabolizm potrzebował nieustannej uwagi: żadnej diety dla Dextera. Ale byłem uzależniony od Deborah, która przywiozła mnie tu swoim samochodem, i miałem wrażenie, raczej przeczucie, że w tej chwili nie spodobałoby się jej, gdybym wspomniał o jedzeniu. Znów na nią spojrzałem. Trzymała w objęciach staruszkę, panią Medinę, która najwyraźniej zrezygnowała już z rzygania i skoncentrowała się na pochlipywaniu.

Westchnąłem i poszedłem w deszczu do samochodu. Nie przeszkadzało mi, że zmoknę. Wyglądało na to, że będę miał dużo czasu, żeby wyschnąć.

Rzeczywiście, czasu miałem dużo, dobrze ponad dwie godziny. Siedziałem w samochodzie, słuchałem radia i próbowałem uzmysłowić sobie, kęs po kęsie, jak to jest, kiedy je się kanapkę medianoche: trzaskanie skórki chleba, tak kruchej i spieczonej, że drapie wnętrze ust, kiedy się ją przeżuwa. Potem pierwsza nuta musztardy, a za nią kojący smak sera i słoność mięsa. Następny kęs — kawałek marynaty. Przeżuć to wszystko; niech smaki się mieszają. Przełknąć. Wziąć duży łyk iron beer.

Westchnienie. Czysta rozkosz. Wolałbym jeść niż robić cokolwiek innego, nie licząc zabaw z moim Pasażerem. To prawdziwy cud genetyki, że nie jestem gruby.

Byłem przy trzeciej wyimaginowanej kanapce, kiedy Deborah wróciła wreszcie do wozu. Wsunęła się za kierownicę, zamknęła drzwi i tylko siedziała, patrząc przed siebie przez spryskaną deszczem przednią szybę. A ja wiedziałem, że nie powinienem tego mówić, ale nie wytrzymałem.

— Wyglądasz na wykończoną, Deb. Co myślisz o lunchu?

Pokręciła głową, ale nic nie powiedziała.

— Może jakaś smaczna kanapka. Albo sałatka owocowa, żeby podnieść poziom cukru we krwi? Poczujesz się lepiej.

Teraz spojrzała na mnie, ale to spojrzenie nie obiecywało lunchu w najbliższej przyszłości.

— To dlatego chciałam zostać gliną.

— Dla sałatki owocowej?

— Ta rzecz, tam… — powiedziała, a potem odwróciła się i znów wpatrzyła się w przednią szybę. — Chcę go dostać… czymkolwiek jest to, co potrafiło zrobić coś podobnego ludzkiej istocie. Pragnę tego całą sobą.

— Czy to smakuje jak kanapka, Deborah? Bo…

Trzasnęła mocno nadgarstkami o kierownicę. A potem drugi raz.

— Do cholery — zaklęła. — Kurwa mać!

Westchnąłem. Najwyraźniej, cierpiącemu Dexterowi odmawiano kruszyny chleba. A wszystko dlatego że Deborah doznała objawienia, kiedy zobaczyła kawałek wijącego się mięska. Oczywiście, było to straszne, a świat stałby się znacznie lepszy bez kogoś, kto potrafi czegoś takiego dokonać, ale czy to znaczy, że mamy zrezygnować z lunchu? Czyż nie powinniśmy wszyscy pokrzepić się, żeby złapać tego faceta? Chyba jednak nie była to najlepsza pora, żeby mówić o tym Deborah, dlatego tylko siedziałem obok niej, patrzyłem, jak deszcz bije o szyby, i jadłem wyimaginowaną kanapkę numer 4.

Następnego ranka, ledwie zasiadłem do pracy w moim maleńkim pokoju, kiedy zadzwonił telefon.

— Kapitan Matthews chce się widzieć ze wszystkimi, którzy byli tam wczoraj — powiedziała Deborah.

— Dzień dobry, siostrzyczko. Świetnie, dzięki, a co z tobą?

— Natychmiast — odparła i wyłączyła się szybko.

Świat policyjny, zarówno oficjalny, jak i nieoficjalny, działa rutynowo. To jedna z przyczyn, dla których lubię swoją pracę. Zawsze wiem, co się zdarzy, wystarczy więc, że zapamiętam tylko kilka ludzkich odruchów, a potem udaję je we właściwych momentach, co zmniejsza szansę, że zostanę przyłapany na chwili zapomnienia i zareaguję w sposób, który poda w wątpliwość moją przynależność do rasy ludzkiej.

Kapitan Matthews nigdy jeszcze nie wzywał „wszystkich, którzy tam byli”. Nawet jeśli sprawa robiła mnóstwo szumu medialnego, to prasę obsługiwali on i ci, którzy w strukturze dowodzenia znajdowali się nad nim, a śledczy zajmowali się spokojnie swoją robotą. Kompletnie nie rozumiałem, dlaczego pogwałcił ten protokół, nawet gdy szło o tak niezwykły przypadek. A szczególnie, że zrobił to tak szybko — ledwie starczyło mu czasu na wydanie oświadczenia dla prasy.