Выбрать главу

— Nie wiem, co zrobię, kiedy umrzesz — powiedziałem.

— Dasz sobie świetnie radę — odparł.

— Tyle muszę nauczyć się na pamięć.

Harry wyciągnął rękę i nacisnął guzik zwisający na sznurze obok łóżka.

— Nauczysz się — powiedział. Puścił sznur i wyglądało to tak, jakby zużył na ten ruch wszystkie siły. Wparowała pielęgniarka ze strzykawką, a Harry otworzył jedno oko. — Nie zawsze możemy robić to, co uważamy za właściwe. Jeśli zatem nie jesteś w stanie nic na to poradzić, musisz czekać — dodał i wystawił ramię, żeby pielęgniarka mogła zrobić zastrzyk. — Bez względu na to, jaką… presję… byś odczuwał.

Patrzyłem, jak leży bez drgnienia, wiedząc, że ulga, którą przyniesie mu ten zastrzyk, jest tylko tymczasowa, że nadchodzi koniec i Harry nie będzie mógł go powstrzymać — świadom także tego, że się nie boi i że zrobi to tak, jak trzeba, jak robił wszystko w życiu. A ja wiedziałem jeszcze to: Harry mnie rozumiał. Nikt inny nie rozumiał i nie zrozumie nigdy, na całym świecie. Tylko Harry.

Jeśli kiedykolwiek myślałem o tym, żeby stać się człowiekiem, to po to żeby być do niego podobnym.

11

Zachowywałem zatem cierpliwość. Nie było to proste, ale za to w stylu Harry’ego. Niech jasna, stalowa sprężyna w środku pozostanie zwinięta i cicha i niech czeka, niech obserwuje, trzymając to słodkie rozprężenie zamknięte na cztery spusty w chłodnym pudle, aż przyjdzie czas, według przykazań Harry’ego, żeby smyrgnąć i pokoziołkować w noc. Wcześniej czy później pokaże się jakaś maleńka szczelina i będziemy mogli zrobić przez nią woltę. Wcześniej czy później znajdę sposób, żeby Doakes przymknął oczy.

Czekałem.

Niektórym z nas, oczywiście, przychodzi to trudniej niż innym i kilka dni później, w sobotni poranek zadzwonił mój telefon.

— Cholera — powiedziała Deborah bez wstępu. Niemal z ulgą usłyszałem, że znów stała się skwaśniałą sobą.

— Doskonale, dziękuję, a ty? — zapytałem.

— Kyle doprowadza mnie do obłędu — rzekła. — Oświadczył, że nie możemy nic zrobić i musimy czekać, ale nie chce powiedzieć, na co. Znika na dziesięć, dwanaście godzin i nie mówi, gdzie był. A potem po prostu dalej czekamy. Jestem tak cholernie zmęczona tym czekaniem, że aż bolą mnie zęby.

— Cierpliwość to cnota — powiedziałem.

— Cnotliwość też mnie zmęczyła — dodała. — I śmiertelnie niedobrze mi się robi, gdy widzę ten protekcjonalny uśmiech Kyle’a, kiedy go pytam, kiedy zaczniemy szukać tego faceta.

— Cóż, Debs, nie wiem, co mógłbym dla ciebie zrobić poza zaoferowaniem ci współczucia — stwierdziłem. — Przykro mi.

— Myślę, że mógłbyś się postarać znacznie bardziej i to jak cholera, braciszku — rzekła.

Westchnąłem ciężko, przede wszystkim ze względu na nią. Westchnienia tak ładnie brzmią przez telefon.

— Na tym polega kłopot, kiedy ma się opinię rewolwerowca, Debs — odparłem. — Wszyscy myślą, że potrafię rzucić okiem na trzydzieści kroków i to ile razy zechcę.

— Ja nadal tak sądzę — powiedziała.

— Twoje zaufanie krzepi moje serce, ale zupełnie nie znam się na tego rodzaju przygodach, Deborah. To mnie zupełnie nie grzeje.

— Muszę znaleźć tego faceta, Dexter. I chcę utrzeć Kyle’owi nosa — zapewniła.

— Myślałem, że ci się podoba.

Parsknęła.

— Jezu, Dexter, Przecież ty zupełnie nie znasz się na kobietach, prawda? Oczywiście, że mi się podoba. To właśnie dlatego chcę mu utrzeć nosa.

— O, świetnie, teraz to ma sens — rzekłem.

— Przerwała, a potem od niechcenia rzuciła:

— Kyle powiedział parę interesujących rzeczy o Doakesie.

— Poczułem, jak mój szponiasty przyjaciel przeciąga się leciutko w środku i zdecydowanie mruczy.

— Nagle zrobiłaś się bardzo subtelna, Deborah — powiedziałem. — Wystarczyło mnie zapytać.

— Właśnie zapytałam, a ty nawijasz jakieś głupoty, że nie możesz mi pomóc — stwierdziła, nagle znów stając się dobrą, kochaną Deborah, która wali prosto z mostu. — No to jak? Co masz?

— W tej chwili nic — odparłem.

— Cholera — zaklęła Deborah.

— Ale może uda mi się coś znaleźć.

— Kiedy?

Przyznaję, że drażnił mnie stosunek Kyle’a do mnie. Co on powiedział? Aha, że „wpadnę w gówno i wtedy zacznę się czerwienić”? Kto mu pisze dialogi? I ten nagły paroksyzm delikatności, która przecież była moją tradycyjną specjalnością, nie sprawił, żebym się uspokoił. Toteż powiedziałem to, chociaż nie powinienem.

— A co robisz w porze lunchu? — zapytałem. — Powiedzmy będę coś miał do pierwszej. Baleen, skoro Kyle płaci rachunki.

— Załatwię to — odparła i dodała: — Ten materiał o Doakesie? Całkiem niezłe. — Odwiesiła słuchawkę.

No, no, pomyślałem. Nagle nie miałem nic przeciwko pracy w niedzielę. W końcu alternatywą było przesiadywanie u Rity i przyglądanie się, jak sierżant Doakes porasta mchem. Ale jeśli znajdę coś dla Debs, to w dłuższej perspektywie może wydłubię tę szczelinę, na którą liczyłem. Musiałem tylko okazać się pojętnym chłopcem, a przecież wszyscy uważamy mnie za takiego.

Ale od czego zacząć? Materiał miałem skąpy, bo Kyle wypędził nasz wydział z miejsca przestępstwa, zanim zrobiliśmy coś więcej niż posypanie proszkiem odcisków palców. Wiele razy dostawałem skromne sprawności harcerskie od kolegów z policji za pomoc udzielaną im w tropieniu chorych i zboczonych demonów, które żyły tylko po to, żeby zabijać. Tym razem nie mogłem zdać się na podpowiedzi ze strony Mrocznego Pasażera, który ukołysał się do niespokojnego snu, biedaczyna. Musiałem odwołać się do własnego, nagiego, naturalnego rozumu, który w tym momencie także był zatrważająco milczący.

Może gdybym dał mózgowi jakieś pożywienie, przeszedłby na wyższe obroty. Poszedłem do kuchni i znalazłem banana. Bardzo mi smakował, ale z jakiegoś powodu nie wywołał fajerwerków intelektu.

Wyrzuciłem skórkę do kosza i spojrzałem na zegar. Cóż, drogi chłopcze, minęło całe pięć minut. Doskonale. A tobie udało się już odkryć, że nie możesz nic znaleźć. Brawo, Dexter.

Naprawdę istniało niewiele punktów zaczepienia. Miałem tylko ofiarę i dom. Byłem jednak całkowicie pewien, że ofiara nie powiedziałaby zbyt dużo, nawet gdybyśmy zwrócili jej język, pozostawał mi zatem dom. Oczywiście, istniało duże prawdopodobieństwo, że dom należał do ofiary. Ale wystrój wnętrza był tymczasowy, co wykluczało taką możliwość.

Dziwne, że tak zwyczajnie odszedł i zostawił dom. Ale zrobił to, chociaż nie czuł niczyjego oddechu na plecach, który by go zmuszał do pospiesznej i panicznej ucieczki — a zatem uczynił to rozmyślnie, jako część planu.

A stąd wynikał wniosek, że miał dokąd pójść. Prawdopodobnie mieszkał w Miami lub okolicach, gdyż Kyle tutaj go szukał. To był punkt wyjścia, który sam znalazłem. Witamy w domu, panie Mózg.

Nieruchomości zostawiają całkiem pokaźne odciski stóp nawet, jeśli próbuje sieje zatrzeć. W kwadrans, siedząc przed moim komputerem, coś znalazłem — właściwie nie był to cały odcisk stopy, ale spokojnie wystarczał, żeby określić kształt paru palców u nóg.

Dom przy ulicy 4 N W zarejestrowany był na Ramona Puntię. Nie wiem, jak chciał zachować to w tajemnicy w Miami, ale Ramon Puntia to kubańskie nazwisko — żart, bopuntia po hiszpańsku to cios, uderzenie. Ale za dom zapłacono i nie zalegały żadne podatki, co było logicznym posunięciem ze strony kogoś, kto cenił prywatność tak jak nasz nowy przyjaciel. Dom nabyto za jednorazową wpłatę gotówki dokonaną przelewem elektronicznym z banku w Gwatemali. To wydało mi się trochę dziwne; skoro nasz trop zaczynał się w Salwadorze i wiódł przez mroczne głębiny tajemniczej agencji rządowej w Waszyngtonie, to po co było skręcać w lewo, do Gwatemali? Ale szybkie, on — line, studium współczesnego procederu prania pieniędzy dowiodło, że to świetnie pasuje do całości. Najwyraźniej Szwajcaria i Kajmany nie były już w łaskach i jeśli komuś zależało na dyskretnej bankowości w świecie hiszpańskojęzycznym, Gwatemala stanowiła ostatni krzyk mody.