Выбрать главу

Vince Masuoka przechodził korytarzem, kiedy z Deborah wysiadaliśmy z windy.

— Szalom, chłoptaś — powiedział. — Co u ciebie?

— Jest zaręczony — palnęła Deborah, zanim zdążyłem się odezwać. Vince wyglądał, jakby usłyszał, że jestem w ciąży.

— On jest, co?

— Zaręczony. Ma się żenić — odparła.

— Żenić? Dexter? — Jego twarz zdawała się miotać, żeby znaleźć odpowiedni wyraz, co nie było takie łatwe, skoro zawsze udawał uczucia, a był to jeden z powodów, dla których zbliżyłem się do niego: dwaj sztuczni ludzie, jak plastikowe groszki w prawdziwym strączku. W końcu przybrał minę przedstawiającą radosne zaskoczenie — niezbyt przekonującą, ale wybór był właściwy.

— Mazel tow! — wykrzyknął i obdarzył mnie niezręcznym uściskiem.

— Dziękuję — odparłem, nadal czując się zdumiony obrotem spraw, które mnie trochę przerastały.

— A zatem — powiedział, zacierając ręce — nie możemy puścić mu tego płazem. Jutro wieczór, w moim domu?

Obdarzył mnie świetnie podrobionym uśmiechem.

— Starożytny japoński rytuał wywodzący się z czasów szogunatu Tokugawy. Ubzdryngolimy się, obejrzymy świńskie filmy — rzekł i odwrócił się, żeby chytrze spojrzeć na Deborah. — Możemy zabrać twoją siostrę, żeby wyskoczyła z tortu.

— A może ty byś skoczył sobie powyżej zadka? — zaproponowała Debs.

— To bardzo miłe, Vince, ale nie sądzę… — powiedziałem, próbując uniknąć wszystkiego, co uczyniłoby moje zaręczyny bardziej oficjalnymi. Chciałem też powstrzymać ich przed wymianą inteligentnych i upokarzających uwag, zanim rozboli mnie głowa. Ale Vince nie dał mi dokończyć.

— Nie, nie — powiedział — to jest konieczne. Kwestia honoru, nie ma ucieczki. Jutro wieczorem, o ósmej — dodał i patrząc za odchodzącą Deborah, rzucił za nią: — A ty masz tylko dobę, żeby wyćwiczyć kręcenie kitkami.

— Sam zakręć sobie kitką — odparła.

— Cha! Cha! — roześmiał się tym swoim koszmarnym sztucznym śmiechem i zniknął w głębi korytarza.

— Mały dziwoląg — mruknęła Deborah i odwróciła się, żeby pójść w inną stronę. — Nie ruszaj się od narzeczonej po pracy. Zadzwonię do ciebie, kiedy odezwie się do mnie Doakes.

Niewiele już zostało do końca dnia roboczego. Załatwiłem trochę papierkowej roboty, zamówiłem skrzynkę luminolu u naszego dostawcy i odebrałem pół tuzina listów, które nagromadziły się w mojej skrzynce poczty elektronicznej. Z poczuciem prawdziwego spełnienia zszedłem do samochodu i włączyłem się do kojącej masakry godzin szczytu. Zatrzymałem się pod domem, żeby wziąć ubranie na zmianę; Debs nigdzie nie było widać, ale łóżko było nieposłane, musiała się więc tu zatrzymać. Upchnąłem rzeczy do torby i udałem się do Rity.

Było już całkiem ciemno, kiedy dotarłem do jej domu. Wcale nie miałem ochoty tu przychodzić, ale nie miałem gdzie się podziać. Deborah oczekiwała, że będę tutaj, gdyby mnie potrzebowała, a teraz ona zajmowała moje mieszkanie. Zaparkowałem więc na podjeździe przed domem Rity i wysiadłem z wozu. Z przyzwyczajenia spojrzałem na drugą stronę ulicy, na miejsce parkingowe sierżanta Doakesa. Oczywiście, było puste. Pojechał porozmawiać z Oscarem, starym kumplem z wojska. I nagle zdałem sobie sprawę, że jestem wolny, z dala od nieprzyjaznych oczu psa myśliwskiego, które od tak dawna nie pozwalały mi być sobą. Powolny, nabrzmiewający hymn czystej mrocznej radości wznosił się we mnie, a kontrapunkt spadał z hukiem z nagiego księżyca wyciekającego spoza niskiej pokrywy chmur, ogromnego, trupio bladego, migoczącego w trzeciej kwadrze nisko na ciemnym niebie. A muzyka ryczała z megafonów i wspinała się na wyższe poziomy Mrocznej Areny Dextera, gdzie przebiegłe szepty narastały do ryczącego skandowania, dorównującego muzyce księżyca: Zrób to, zrób to, zrób to! — a ciało przeszyło mi drżenie, kiedy pojawiłem się na miejscu i pomyślałem: czemu nie?

W rzeczy samej, czemu nie? Mogłem się wymknąć na kilka szczęśliwych godzin — oczywiście zabierając ze sobą komórkę, nie byłbym tak nieodpowiedzialny, żebym tego nie zrobił. Ale dlaczego nie wykorzystać bezdoakesowej, księżycowej nocy i nie wymknąć się wraz z mroczną bryzą? Myśl o tych czerwonych butach ciągnęła mnie jak fala przypływu. Reiker mieszkał zaledwie kilka kilometrów stąd. Mógłbym tam dotrzeć za dziesięć minut. Mógłbym się zakraść i znaleźć dowód, który był mi potrzebny, a potem — jak sądzę — musiałbym improwizować, ale głos tuż pod progiem dźwięku był dziś wieczór pełen pomysłów i z pewnością wymyślilibyśmy coś, co prowadziłoby do słodkiej ulgi, której obaj tak bardzo potrzebowaliśmy. „Och, zrób to, Dexterze” — wyły głosy, kiedy zatrzymałem się na czubkach palców, żeby posłuchać i znów pomyśleć — dlaczego nie? I nie znaleźć racjonalnej odpowiedzi… Nagle drzwi domu Rity otworzyły się na oścież i wyjrzała Astor.

— To on! — krzyknęła za siebie, do domu. — On tu jest!

W istocie, byłem. Tu zamiast tam. Toczyłem się w stronę kanapy, zamiast iść tanecznym krokiem w mrok. Nakładałem znużoną maskę Dextera Kanapowego Ziemniaka, zamiast błysnąć srebrem Mrocznego Mściciela.

— Wchodźże — ponagliła mnie Rita, witając mnie tak ciepło i miło, że poczułem, jak mi zgrzytają zęby, a tłum w środku zawył z rozczarowania, ale powoli zaczął wychodzić ze stadionu, bo gra skończona, bo w końcu, co mogliśmy zrobić? Oczywiście, nic, co też zrobiliśmy, tuptając potulnie w stronę domu, w ogonie szczęśliwego pochodu Rity, Astor i jak zwykle milczącego Cody’ego. Udało mi się nie zakwilić, ale doprawdy, czy to nie przegięcie? Czy my wszyscy nie wykorzystujemy odrobinkę za bardzo radosnej, dobrej natury Dextera?

Kolacja była irytująco przyjemna, jakby miała mi udowodnić, że nabywam udziały szczęśliwego życia z kotletem schabowym, a ja tańczyłem, jak mi zagrali, chociaż nie wkładałem w to serca. Ciąłem mięso na drobne kawałki, żałując, że nie tnę czego innego, i myślałem o kanibalach z Południowego Pacyfiku, którzy mówili na ludzi „długie świnie”. Była to, doprawdy, adekwatna nazwa, bo właśnie do tej innej wieprzowiny tęskniłem i ją chciałem ciąć na plasterki, a nie to pokryte grzybową zupą coś, co miałem na talerzu. Ale uśmiechałem się i dźgałem zieloną fasolkę i przebrnąłem jakoś do kawy. Ciężka była ta próba schabowego, ale przeżyłem.

Po kolacji razem z Ritą popijaliśmy kawę, a dzieciaki zajadały małe porcje mrożonego jogurtu. Chociaż uważa się, że kawa to napój stymulujący, nie pomogła mi wymyślić wyjścia z tej sytuacji, a nawet sposobu, żeby wymknąć się na kilka godzin, nie mówiąc już o tym, jak uniknąć dożywotniego szczęścia, które zakradło się od tyłu i chwyciło mnie za szyję. Czułem się tak, jakbym powoli blaknął na rogach i wtapiał się w swoje maskowanie, aż wreszcie gumowa maska szczęścia weżre się w moje prawdziwe rysy i naprawdę stanę się rzeczą, którą udawałem, będę grał z dziećmi w piłkę, kupował kwiaty, kiedy wypiję za dużo piwa, porównywał detergenty i obcinał koszty, zamiast obdzierać złych z niepotrzebnego im ciała. Cóż za przygnębiający ciąg myśli i pewnie poczułbym się nieszczęśliwy, gdyby dzwonek u drzwi nie odezwał się w porę.

— To musi być Deborah — powiedziałem. Jestem pewien, że ukryłem tę nutkę nadziei na ratunek. Wstałem i podszedłem do drzwi, otworzyłem je szeroko i zobaczyłem miłą kobietę z nadwagą i długimi włosami blond.

— Och — zająknęła się. — Pan musi być, hm… Czy jest Rita?

Cóż, chyba byłem hm, chociaż do tamtej chwili nie uświadomiłem sobie tego dostatecznie. Zawołałem Rite do drzwi, a ona przyszła cała w uśmiechach.