— Kathy! — przywitała się. — Jak miło cię widzieć. Jak tam chłopcy? Kathy mieszka w sąsiedztwie — wyjaśniła mi.
— Aha — powiedziałem. Znałem większość dzieci z okolicy, ale nie ich rodziców. Ale to była najwyraźniej matka z lekka podejrzanego jedenastolatka i jego prawie zawsze nieobecnego starszego brata. Skoro okazało się, że ta kobieta nie ma ze sobą bomby ani fiolki z wąglikiem, uśmiechnąłem się i wróciłem do stołu do Cody’ego i Astor.
— Jason jest na obozie — powiedziała. — Nicky leniuchuje w domu i próbuje osiągnąć dojrzałość płciową, żeby zapuścić sobie wąsy.
— O Boże — jęknęła Rita.
— Nicky to kreatura — wyszeptała Astor. — Chciał, żebym ściągnęła majtki, żeby mógł to zobaczyć. — Cody zamieszał zamarznięty jogurt i zrobił z niego zamarznięty budyń.
— Słuchaj, Rito, przepraszam, że przeszkadzam ci przy kolacji — tłumaczyła się Kathy.
— Właśnie skończyliśmy. Chcesz kawy?
— Och, nie, zeszłam do jednej filiżanki na dzień — powiedziała. — Zalecenie lekarza. Chodzi o naszego psa. Chciałam tylko się dowiedzieć, czy nie widziałaś gdzieś Drania? Zgubił się parę dni temu i Nicky się tak niepokoi.
— Nie widziałam go. Ale zapytam dzieci — odparła Rita. Ale kiedy odwróciła się, żeby je zapytać, Cody popatrzył na mnie, wstał bez słowa i wyszedł z pokoju. Astor też wstała.
— Nie widzieliśmy go — powiedziała Astor. — Od czasu, kiedy przewrócił kosz na śmieci w ubiegłym tygodniu. — I wyszła za Codym z pokoju. Zostawili do połowy zjedzony deser na stole.
Rita popatrzyła za nimi z otwartymi ustami, a potem odwróciła się do sąsiadki.
— Przykro mi, Kathy. Chyba nikt go nie widział. Ale będziemy mieli oczy otwarte, w porządku? Jestem pewna, że się znajdzie, powiedz Nickowi, żeby się nie martwił. — Popaplały jeszcze z minutę, a ja patrzyłem na zamarznięty jogurt i zastanawiałem się nad tym, co przed chwilą widziałem.
Drzwi się zamknęły i Rita wróciła do swojej stygnącej kawy.
— Kathy jest miła — stwierdziła. — Ale chłopcy wchodzą jej na głowę. Rozwiodła się, a jej były mąż, prawnik, kupił sobie dom w Islamoradzie. I ciągle przemieszkuje tam, Kathy musi więc sama wychowywać chłopców i myślę, że czasem sobie nie radzi. Pracuje jako pielęgniarka u pediatry przy uniwersytecie.
— A jaki ma rozmiar buta? — zapytałem.
— Ględzę? — zapytała Rita. Przygryzła wargę. — Przepraszam. Chyba trochę jestem zmartwiona… Jestem pewna, że to tylko… — Pokręciła głową i popatrzyła na mnie. — Dexter. Czy ty…
Nigdy nie dowiedziałem się, czyja, bo zadzwoniła moja komórka.
— Przepraszam — powiedziałem i podszedłem do stolika przy drzwiach, gdzie ją zostawiłem.
— Właśnie dzwonił Doakes — oznajmiła Deborah bez powitania. — Facet, z którym poszedł porozmawiać, ucieka. Doakes go śledzi, żeby dowiedzieć się, dokąd tamten się wybiera, ale potrzebuje naszego wsparcia.
— Szybko, Watsonie, gra się rozpoczęła — rzuciłem, ale Deborah nie była w nastroju do cytowania literatury.
— Za pięć minut cię odbiorę — powiedziała.
19
Wyszedłem od Rity, rzucając jej pospieszne usprawiedliwienie, i zaczekałem na zewnątrz. Deborah dotrzymała słowa, pięć i pół minuty później jechaliśmy na północ międzystanową.
— Są w Miami Beach — wyjaśniła. — Doakes mówił, że dotarł do tamtego faceta, do Oscara i powiedział mu, co się dzieje. Oscar na to, że musi sprawę przemyśleć, Doakes, że w porządku, zadzwoni do niego. Ale obserwował dom z ulicy i dziesięć minut później zobaczył, jak facet wyszedł i wsiadł do samochodu z torbą podróżną.
— Dlaczego znowu ucieka?
— A ty byś nie uciekał, gdybyś wiedział, że Danco cię ściga?
— Nie — zaprzeczyłem, myśląc z zadowoleniem o tym, co mógłbym zrobić, gdybym stanął twarzą w twarz z doktorem. — Zastawiłbym jakąś pułapkę i zwabiłbym go.
A potem… — pomyślałem, ale nie powiedziałem tego na głos.
— Cóż, Oscar to nie ty — rzekła.
— Tak niewielu z nas jest mną — odparłem. — Dokąd się wybrał?
Nachmurzyła się i pokręciła głową.
— Teraz jeździ po okolicy, a Doakes przypiął się do niego.
— A my sądzimy, że do czegoś nas doprowadzi? — zapytałem.
Deborah pokręciła głową i wyprzedziła stary kabriolet marki Cadillac pełen wyjącej młodzieży.
— To nie ma znaczenia — powiedziała i skręciła na rampę prowadzącą do autostrady Palmetto. — Oscar jest nadal naszą największą szansą. Jeśli spróbuje wyjechać stąd, zgarniemy go, ale tymczasem musimy się go trzymać, żeby zobaczyć, co się stanie.
— Bardzo dobrze, naprawdę wspaniały pomysł, ale co naszym zdaniem ma się stać?
— Nie wiem, Dexterze! — parsknęła. — Ale wiemy, że ten facet wcześniej czy później stanie się celem, zgadza się? A teraz on o tym też wie. Może więc próbuje sprawdzić, czy jest śledzony, zanim ucieknie. Cholera — powiedziała i wyminęła stary ciągnik naczepowy wyładowany skrzynkami z kurczakami.
Ciągnik jechał jakieś sześćdziesiąt kilometrów na godzinę, nie miał tylnych świateł, a na ładunku siedziało trzech mężczyzn trzymających się jedną ręką za sponiewierane kapelusze, a drugą za ładunek. Deborah krótko na nich zatrąbiła i wyprzedziła ciągnik. Chyba ich to nie wzruszyło. Mężczyźni siedzący na ładunku nawet nie mrugnęli.
— Tak czy siak — powiedziała, kiedy wyprostowała kierownicę i znów przyspieszyła — Doakes chce, żebyśmy dali mu wsparcie od strony Miami. I żeby Oscar nie mógł za bardzo dokazywać. Pojedziemy równolegle, wzdłuż Biscayne.
To miało sens; dopóki Oscar był w Miami Beach, dopóty nie mógł uciec w innym kierunku. Gdyby spróbował śmignąć w poprzek drogi na grobli albo skierować się na północ, w stronę Hauhwer Park i tam się przeprawić, my mieliśmy go zgarnąć. Jeśli nie miał w zanadrzu helikoptera, zapędzilibyśmy go w róg. Pozwoliłem prowadzić Deborah, a ona pojechała pospiesznie na północ, nie zabijając nikogo po drodze.
Przy lotnisku skręciliśmy na wschód, w Osiemset Trzydziestą Szóstą. Tu ruch przybrał nieco na sile, Deborah wymijała więc wozy lewą i prawą stroną. Była bardzo skupiona. Zachowywałem swoje myśli dla siebie, tymczasem ona wykorzystywała teraz lata treningu w ruchu ulicznym Miami, wygrywając w czymś, co urosło do rozmiarów nieustannej, szybkościowej wolnoamerykanki. Bezpiecznie przebrnęliśmy przez skrzyżowanie z 1 — 95 i wśliznęliśmy się na Biscayne Boulevard. Nabrałem głęboko powietrza i odetchnąłem ostrożnie, kiedy Deborah włączyła się do normalnego ruchu ulicznego i zwolniła.
Radiostacja zaskrzeczała i z głośnika dobiegł głos Doakesa:
— Morgan, gdzie jest twoja dwudziestka?
— Deborah podniosła mikrofon, żeby odpowiedzieć.
— Biscayne przy drodze MacArthura.
Krótka przerwa, a potem znów dał się słyszeć głos Doakesa:
— Zatrzymał się przy moście zwodzonym na Venetian Causeway. Kryjcie go od swojej strony.
— Dziesięć — cztery — powiedziała Deborah.
Nie mogłem się powstrzymać, żeby tego nie skomentować.
— Czuję się tak urzędowo, kiedy to mówisz.
— Co to ma znaczyć? — zapytała.
— Doprawdy, nic — odparłem.
Spojrzała na mnie poważnym wzrokiem gliny, ale twarz miała nadal młodą i poczułem się przez chwilę, jakbyśmy oboje byli dziećmi, siedzieli w radiowozie Harry’ego i bawili się w policjantów i złodziei — tylko że tym razem to ja miałem być tym białym charakterem, bardzo denerwujące uczucie.